Powstało dzieło hermetyczne i nieprzeniknione, które wraz z upływem lat, stało się jednym z jego najbardziej popularnych filmów. Dodajmy też, że to film o filmie. Autotematyzm obecny jest od pierwszej do ostatniej klatki, choć przypominająca łamigłówkę konstrukcja dzieła nie od razu pozwala to dostrzec.

Agresywne otwarcie składa się z różnych, niepowiązanych ze sobą ujęć. W czasie jego trwania pojawia się tytuł i nazwiska twórców – nie po raz pierwszy i u Bergmana nie ostatni czołówka została wkomponowana w treść filmu, stanowiąc jego integralną część. My, widzowie, od razu zostajemy wrzuceni na głęboką wodę – wręcz nie mamy prawa domyślić się, o co chodzi. Już pal licho tę serię krótkich scenek, ale kiedy zostaje wyświetlona twarz nieznanej kobiety (Liv Ullman), której chce dotknąć również nieznany nam chłopiec tylko po to żeby przekonać się, że twarz jest projekcją, jesteśmy zagubieni zupełnie i z nikąd ratunku. Tym bardziej, że wkrótce rozpoczyna się – jakby się mogło wydawać – właściwa treść filmu – historia pielęgniarki Almy (Bibi Andersson), opiekującej się młodą aktorką Elizabeth Vogler (ponownie Liv Ullman – hmm). Dajemy się ponieść opowiadanej historii wypierając z pamięci niezrozumiale otwarcie, aż do momentu, w którym po kilkudziesięciu minutach mamy powtórkę z rozrywki. W co pan pogrywa panie Bergman?

Otóż pan Bergman przeplótł w _Personie_ dwie rzeczywistości, „wewnętrzną” – węższą i „zewnętrzną” – szerszą.
Dla jasności spróbujmy je w miarę możliwości rozgraniczyć. Fabułę popycha naprzód opowieść o postępującym stopniowo zdominowaniu osobowości Almy przez Elizabeth. I to jest pierwsza, „wewnętrzna” rzeczywistość. Jeszcze w szpitalu Alma wyraża obawę, że nie oprze się sile charakteru pani Vogler. Następnie, już w domku letniskowym zastanawia się, jak by to było stać się kimś innym. W końcu na ekranie widzimy zlanie się tych dwóch kobiet w jedną. Oczywiście najbardziej pamiętnym ujęciem jest montażowe połączenie ich twarzy – efektowne lecz niepotrzebnie dosadne. Lepszą, a niosącą takie samo przesłanie jest sekwencja, podczas której Alma opowiada o swoim związku. Siedząca obok niej Elizabeth pali papierosa, lecz widać tylko jej rękę. Rąk Almy nie widać, jedynie twarz. W ten sposób Bibi Andersson i Liv Ullman tworzą jedną postać bez uciekania się do montażowych trików. Fabuła intryguje i wciąga, skutecznie odciągając widzów od meritum dzieła. Zaczynamy się zastanawiać nad tym, jak potoczą się losy naszych dwóch bohaterek. Największa w tym zasługa samych aktorek. Andersson w swej niemal monodramatycznej roli odgrywa partię życia, zaś Ullman swą milczącą obecnością roztacza aurę tajemnicy.

Historia zarysowana w powyższym akapicie jest jednak tylko kręconym na naszych oczach filmem. I tutaj ujawnia się ta ważniejsza, „zewnętrzna” rzeczywistość. Pracującą ekipę zobaczymy dopiero w finale, lecz wcześniej świadczy o tym szereg sugestii. Bohaterki zachowują się tak, jakby chciały przełamać czwartą ścianę, a de facto spoglądają w obiektyw. Pojawiające się raz w filmie niewytłumaczalne na pierwszy rzut oka zaburzenie obrazu to po prostu zerwana taśma lub inna awaria sprzętowa. Ba, Bergman pokazuje nam także kręconego z innej kamery dubla jednego z monologów. Największą jednak gratką jest sekwencja, w której do domku przyjeżdża pan Vogler i to Almę bierze za swoją żonę. Marzenie senne? Mężczyzna oszalał? Nic podobnego. Ot, Ullman wyszła na tę chwilę ze swojej roli, pozostawiając ją do zagrania Andersson i to Bibi przez ten moment gra Elizabeth, choć jest to zaskakujące dla niej samej. _Ale ja nie jestem pani Vogler_, mówi wcielającemu się w Voglera Gunnarowi Björnstrandowi. _Jesteś_, odpowiada Björnstrand. Nie bez znaczenia pozostaje także to, że obecna przy tym Liv Ullman jest ubrana zupełnie inaczej niż dosłownie kilka ekranowych sekund wcześniej, gdy grała jeszcze Elizabeth. Nawiasem mówiąc, spojrzenie na „zewnętrzną” rzeczywistość _Persony_ wyjaśnia znaczenie wyświetlonej na ekranie twarzy w otwarciu filmu oraz chłopca. Ni mniej ni więcej, tylko syn ogląda w telewizji swoją mamę.

_Persona_ to jeden z tych filmów, które oglądać można wielokrotnie, wiedząc, że po każdym seansie być może odkryje się coś nowego, a i tak pozostanie coś w rezerwie na następny. Dla mnie nierozstrzygnięta pozostaje kwestia kim tak naprawdę jest Elizabeth Vogler. Czasem wydaje mi się, choć to skrajna interpretacja, że ona nie istnieje. Stanowi jedynie alter ego chorej psychicznie Almy. Skąd bowiem Alma znałaby myśli Elizabeth? Bergman interesował się w swojej twórczości zagadnieniami związanymi z obłędem, więc takie wyjaśnienie nie jest zupełnie nieprawdopodobne. Faktem jest jednak, że po jego przyjęciu nasza wykładnia o dwóch przeplatających się rzeczywistościach musiałaby ulec dalszemu skomplikowaniu. „Dzisiaj sądzę, że w _Personie_ a później w _Szeptach i krzykach_ posunąłem się tak daleko, jak tylko mogłem”, stwierdził Bergman. „I w tych dwóch przypadkach, pracując w całkowitej swobodzie, dotknąłem niewyrażalnych sekretów, które odkryć może jedynie kino”.



_Persona_
scenariusz i reżyseria: Ingmar Bergman
zdjęcia: Sven Nykvist
muzyka Lars Johan Werle
Grają: Liv Ullmann, Bibi Andersson, Margaretha Krook, Gunnar Bjornstrand, Jorgen Lindstrom
Kraj: Szwecja
Rok: 1966
Czas trwania: 96 min



* recenzja wyróżniona w konkursie "Jedenastka Bergmana":http://splot.art.pl/e-splot/423/jedenastka-bergmana-konkurs








« powrót