W istocie są to cztery kawałki, przeplecione trzema noiseami, co łączy ten krążek w pewną klimatyczną całość. Pierwszy, tytułowy utwór rozpoczyna się od syntezatorowej ściany dźwięku (choć to oklepany frazes), by rozwinąć się w misternie utkaną, wielowarstwową strukturę. Postanowiłem pobawić się w zgadywanie, ile w poszczególnych kawałkach CNC jest Dejnarowicza, a ile Maciejewskiego. "No Mood" faktycznie wydaje się więc być współpracą obydwu panów.
Kiedyś Maciejewski w żartach wyznał, że cokolwiek nie nagra, zawsze gdzieś pobrzmiewa w tym MBV. Tak jest i tym razem. Słychać tu też zamiłowanie Dejnarowicza do repetycji i kontemplacji motywów. Kolejny właściwy numer, "Magenta Ants" jest zdecydowanie najlepszy na płycie. Dość dzwiny, bo główny motyw brzmi w rzeczywistości jak mostek. I z kolei ta piosenka jest bardziej "dejnarowiczowa". Pobrzmiewają tu harmonie dobrze znane z wcześniejszych dokonań The Car Is On Fire. Pochód basu w górę, by wybuchnąć nie refrenem, a właśnie niby-mostkiem, to zagranie ciekawe, ale najważniejsza jest tu świetna melodia. Jedyne do czego można się przyczepić, to powtarzanie motywu w nieskończoność. Ale cóż to za zarzut skoro motyw jest przedni.

Ostatnie dwa utwory to już w głównej mierze Maciejewski. "Vegas" z zamglonymi, subtelnymi wokalami Ani Stanisławskiej płynie powoli i jednostajnie, ale ani trochę nie nudzi. Gęsta, charakterystyczna perkusja także przywodzi na myśl solowe produkcje gitarzysty Much. Ostatni numer "Xenility” mógłby właściwe znajdować się na Thirty Heart Attacks A Day. To ten sam neurotyczny klimat i ta sama wrażliwość.
Generalnie twórcy potwierdzają swoje umiejętności w pisaniu świetnych piosenek i pokazują, ile jest do zrobienia na naszej zatęchłej scenie. Czekam z niecierpliwością na ich kolejne nagrania – Dejnarowicz zapowiedział na wiosnę drugą solówkę.

CNC
No Mood
Draw Records
2009