Małgorzata Stasiak: Pana film Las zainaugurował nową sekcję MFF Etiuda&Anima: „Ścieżki mistrzów – od animacji do fabuły”. Dlaczego zdecydował się Pan przejść tę drogę?

Piotr Dumała: Nie miałem problemu z tą decyzją, ale był to cały proces. Bardzo chciałem zrobić film w inny sposób niż do tej pory. To była zwyczajna ciekawość. Chodziło też o poczucie, że film powstaje szybciej. W przypadku filmu animowanego mam dwugodzinną retrospektywę i widzowie mogą zobaczyć wszystko, co do tej pory zrobiłem przez 30 lat. Żeby zrobić szybko drugie tyle – trzeba nakręcić film fabularny (śmiech).

Ale czy Las to tylko pragnienie zaspokojenia ciekawości, eksperyment? Podobno planuje Pan dalsze tego typu realizacje.

Jak najbardziej planuję. Zdjęcia do następnego filmu rozpoczną się najprawdopodobniej za rok. Będzie także zawierał elementy animacji, ale w jakim stopniu – to zazwyczaj wychodzi „w praniu”. Na przykład przewidywałem, że w Lesie będzie więcej fragmentów animowanych. Film aktorski jednak broni się przed tego typu ingerencjami.

Wydaje się, że połączenie technik – filmu aktorskiego i animacji – wzmacnia ekspresję dzieła. A czy artyście taka synteza daje poczucie pełni twórczej?

Nie mam poczucia omnipotencji; nie w tym rzecz. Jest to przede wszystkim innego typu doświadczenie. Film fabularny to dla mnie druga strona medalu, którą próbuję zbadać. „Las” dał mi poczucie, że jest to ciekawa dziedzina, w której mam coś do powiedzenia.
Paradoksalnie pomaga to w animacji, bo patrzę na nią w tej chwili już w inny sposób – przez pryzmat filmu aktorskiego. I przede wszystkim traktuję animację jako jedną z możliwości, a kiedyś była to dla mnie jedyna forma ekspresji.

Łączenia technik trzeba dokonywać z ogromnym wyczuciem. Duże filmy amerykańskie, tak jak wyświetlane teraz 2012, to są filmy właściwie w połowie animowane. To jest jednak inna animacja, nastawiona na wstrząśnięcie widzem. Mnie się 2012 bardzo podobał. Kino jest po to, żeby pokazywać rzeczy niemożliwe.

Film fabularny to także zupełnie inny sposób pracy.

Tak, zupełnie. Mam do dyspozycji zespół ludzi, z którym współpracuję. Natomiast animacja typu autorskiego, jaką do tej pory uprawiałem, to jest forma twórczości, w której pomoc z zewnątrz jest znikoma. Człowiek polega tylko na sobie – jest twórcą totalnym. W filmie fabularnym mamy zespół czynników, w tym nawet pogodę, które wpływają na to, jaki będzie film. W animacji odkrycia dokonujemy wewnątrz siebie, a w fabule odbywa się poszukiwanie na poziomie porozumienia z innymi ludźmi. Natomiast strona koncepcyjna – na poziomie pomysłu filmu – pozostaje w moim przypadku taka sama w filmie fabularnym, jak i w animacji. Na początku wyobrażam sobie, co chcę opowiedzieć, tyle że wiem, że zrobię to w inny sposób. I uczę się – film fabularny to dziedzina, której się nie uczyłem, zresztą tak, jak animacji.

Pana animacje mają bardzo rozpoznawalną stylistykę. Czy zależy Panu na tym, aby Pana twórczość fabularna także miała taki charakterystyczny rys?

Jestem przekonany, że tak będzie – czy tego chcę, czy nie. Już tak mi pisane, że wszystko robię jakoś dziwnie na przekór trendom i to nie dlatego, że chcę być koniecznie oryginalny. Raczej nie myślę tak jak większość, nie przejmuję się tym, co jest w danej chwili modne. Przez to, że jestem i będę w pewnej opozycji, moja twórczość będzie rozpoznawalna. Poza tym „Las” jest bardzo podobny do tego, co rysuję. To są rysunki przełożone na fotografie. Miałem bardzo dobre porozumienie z operatorem Adamem Sikorą. Wzorowaliśmy się na duńskim malarstwie. Mieliśmy podobne marzenia co do tego, jak to ma wyglądać.

W Pana twórczości widać wyraźne inspiracje kinem niemym. W Lesie, podobnie jak w swoich animacjach, rezygnuje Pan właściwie z dialogów i koloru. Czy w powrocie do „filmu czystego” widzi Pan przyszłość kina?

Kino współczesne zeszło w stronę popcornu – stało się kinem efektów, ma nas pobudzać poprzez powierzchowną atrakcyjność: szybkie tempo, efekty specjalne, sceny erotyczne. Natomiast wydaje się, że to wszystko gdzieś odchodzi od samej istoty kina – od kontemplacji obrazu, zachwytu nad ruchomą kompozycją, czyli tego, co przeżywali pierwsi reżyserzy filmowi. Kino staje się produktem, który ma wysoką wartość rynkową, a nie artystyczną. Wierzę, że ratunek dla kina stanowi właśnie powrót do tego cudownego przeżywania obrazu. Oczywiście eksperymenty typu kina stroboskopowego i 3D także mogą doprowadzić do wspaniałego przewrotu.

Podczas tegorocznej edycji MFF Etiuda&Anima odbędzie się seminarium pod hasłem „Przyszłość animacji”. Czy Pan tę przyszłość widziałby właśnie w sojuszu artystycznej animacji i najnowszych technologii?

Nie chcę się bawić w proroctwa, bo to są rzeczy, które się dzieją same. Poza tym jestem twórcą osobnym – nie interesuje mnie utożsamianie się z ogólnie przyjętymi trendami. Połączenie artystycznej animacji i nowych technologii to trend, który jest widoczny. Na razie mamy epokę tandety i ludzie chodzą do kina tak, jak do knajpy. To jest widzom potrzebne do oczyszczenia, zrzucenia trosk, ale nie jest to sposób na rozwój świadomości odbiorczej. Mnie interesuje kino poszukujące nowej formy wypowiedzi dla tego, co jest wciąż nierozwiązane w człowieku. To może brzmi patetycznie, ale patos też jest częścią naszego życia.




XVI Międzynarodowy Festiwal Filmowy Etiuda&Anima 2009
27 listopada – 4 grudnia 2009
Kraków – Nowy Sącz





*wywiad ukazał się w numerze 1. Gazety Festiwalowej E&A w dniu 29.11.br.