Paweł Brożyński: Wiele z pośród nieporozumień narosłych wokół psychoanalizy bierze się z tego, że jest ona na przemian nazywana nauką, metodą, pespektywą badawczą, teorią. Nie jest to chyba wyłącznie czczy spór o słowa. Które z tych określeń jest Pana zdaniem najbliższe specyfice psychoanalizy?

Paweł Dybel: A ja bym do tego jeszcze dodał, że nazywa się ją również literacką narracją, czystą spekulacją, współczesnym mitem, hermeneutyką. Problem w tym, że wszystkie te określenia są w pewnym sensie równouprawnione. A to ze względu na głęboko heterogeniczną postać psychoanalitycznego dyskursu, i to nie tylko w wydaniu Freuda, ale też i wielu jego następców. U niego samego odnajdujemy wszak zarówno wyraźne ślady scjentystycznego języka współczesnej mu psychiatrii i neurologii, jak i języka bliskiego tradycji niemieckiego idealizmu i europejskiego humanizmu. Ale też istotną część Freudowskiego dzieła stanowi nowa teoria interpretacji, co z kolei zbliża je do tradycji hermeneutycznej czy quasiliterackiej opowieści o przypadkach chorobowych. Na planie metodycznym natomiast wyraźnie zauważalne jest pęknięcie między dążeniem do naukowości w przyrodoznawczym rozumieniu tego terminu a czysto spekulatywnym charakterem wielu jego wywodów i interpretacji.

Nie bez znaczenia są też różnorakie późniejsze, często wykluczające się już w samych założeniach, kontynuacje i odczytania jego teorii. Jedne szkoły i nurty chcą uczynić z psychoanalizy rodzaj nauki empirycznej o statusie zbliżonym do nauk przyrodniczych, inne zaś upatrują w niej rodzaj hermeneutyki czy fenomenologii, jeszcze inne wskazują na zdumiewające pokrewieństwa ze strukturalistycznymi i poststrukturalistycznymi koncepcjami języka. Wszystkie te szkoły i interpretacje mogą powołać się wówczas na takie jego wypowiedzi i sposób postępowania, który je uprawomocnia.

Inna sprawa, że z czysto historycznego punktu widzenia największy wpływ psychoanalizy zaznaczył się w naukach humanistycznych, społecznych, we wiedzy o sztuce i filozofii. W związku z tym najbardziej inspirującą dla przedstawicieli tych dziedzin okazała się „hermeneutyczna” warstwa teorii Freuda i wielu jego następców oraz obecne w niej zalążki oryginalnej koncepcji języka, w wielu punktach bliskiej późniejszym teoriom strukturalistycznym. Może się to podobać lub nie – ale taki jest po prostu „obiektywny” fakt historyczny. Nie jest więc przypadkiem, że jeśli Freud był i jest krytykowany przez setki autorów, to z reguły z wąskich pozycji scjentystycznych. Stąd powtarzające się zarzuty wobec jego teorii, że nie jest ona „nauką”. I słusznie, tyle że mamy tutaj do czynienia z dyskursem, którego odkrywczość, ba – wręcz rewolucyjne znaczenie dla różnych postaci wiedzy o człowieku i kulturze, zasadza się na czymś zupełnie innym niż metodyczny tryb postępowania, właściwy naukom przyrodniczym i ścisłym.


Podczas wykładu mówił Pan o trzech wielkich klasykach psychoanalizy: Siegmundzie Freudzie, Hannie Segal i Jacquesie Lacanie. Co z pozostałymi? Czy na przykład Carl Gustav Jung jest już zupełnie nieaktualny, szczególnie w kontekście niesamowitej wręcz popularności Lacana?


Tego bym nigdy nie powiedział. Sądzę tylko, że myśl Junga jest tak zasadniczo odmienna od Freudowskiej w swych założeniach, że określanie jej i tej ostatniej wspólnym mianem „psychoanalizy” jest po prostu mylące. Przez co nie mam zamiaru w niczym umniejszyć znaczenia dorobku autora Archetypów i symboli.

Natomiast ma Pan rację jeśli chodzi o zakres popularności i oddziaływania tych kontynuatorów myśli Freuda, który jest bez porównania większy. Myślę, że wiąże się to między innymi z faktem, iż ich dyskurs wpisuje się ostatecznie w tradycję europejskiego racjonalizmu, mimo iż (a może właśnie dlatego) jest tak bardzo w wielu punktach krytyczny wobec niej.

Dlatego prace Freuda i jego następców, którzy podjęli z tą tradycją dyskusję i obnażyli szereg dominujących w niej schematyzmów okazały się później tak bardzo inspirujące dla współczesnej humanistyki i filozofii.


Ostatecznie Freud operuje w swym dyskursie pojęciowością, która, mimo wielu jego innowacji, należy do tej tradycji. Stąd stosunkowo łatwo podjąć z nim polemikę czy dyskusję. Natomiast psychoanaliza Junga jest bliższa bardziej ezoterycznym tradycjom myśli europejskiej, jaką jest na przykład tradycja gnostyczna. A nią interesują się dzisiaj stosunkowo wąskie grupki badaczy i pacjentów. W dodatku są to środowiska dość zamknięte, które wypracowały własne formy dyskursu. W psychoanalizie Junga istnieje też wiele punktów zbieżnych z tradycją filozofii i religii indyjskiej, o czym świadczy dzisiaj choćby ogromna literatura na ten temat. A ta tradycja w równej mierze sytuuje się dzisiaj gdzieś na obrzeżach myśli europejskiej.

Słowem, sądzę, że tradycja psychoanalizy Freudowskiej i Jungowskiej to dwa różne światy, które trudno byłoby dzisiaj porównywać ze sobą na zasadzie _Freud or Jung?_ (jak głosi tytuł jednej z książek). W ogóle ich zestawianie ze sobą w ten sposób i zastanawianie się, który z nich jest bardziej aktualny jest nieporozumieniem.


Obecnie artyści korzystają z dorobku psychoanalityków równie często, o ile nie częściej, jak psychoanalitycy z prac artystów. Problem ten podnosiła już Sontag w swoim tekście Przeciw interpretacji. Tym samym psychoanaliza mająca ujawniać to, co ukryte czy niezauważone, może prowadzić do tautologii, pokazując jedynie w pełni świadome intencje twórcy, oczywiście jeżeli jest traktowana powierzchownie…


Myśle że Sontag w swoim artykule o psychoanalizie operuje schematem, który sprawdza się jedynie w odniesieniu do takich kontynuacji myśli Freuda, gdzie nieświadome utożsamia się (niesłusznie) z tym, co zostało wyparte ze świadomości. Co tym samym implikuje, że nieświadome jest jedynie derywatem świadomości i może zostać potencjalnie w pełni uświadomione. Mam tu między innymi na myśli amerykańską tradycję psychologii ego (H.Hartmann, H.Kohut), Daseinsanalyse Medarda Bossa, logoterapię W.V.Frankla i inne tego typu teorie.

Tymczasem zarówno u Freuda, jak i w kontynuacji jego myśli w szkole kleinowskiej czy u Lacana, wychodzi się z założenia, że nieświadome nigdy nie może stać się jako takie przedmiotem świadomości i być takim nie może. Dlatego jego „prawda” daje o sobie znać jedynie w sposób zniekształcony i pośredni. Między świadomością i nieświadomym istnieje nieustanne napięcie, rodzaj pęknięcia czy luki nie do zasypania. Stąd interpretacja psychoanalityczna nastawiona jest przede wszystkim na wydobycie różnych postaci tego napięcia, a nie na pełne uświadomienie nieświadomego.

Można to wyrazić jeszcze ostrzej: świadomość i nieświadome to u Freuda dwie niewspółmierne instancje (czy „systemy”) ludzkiej psychiki. Dlatego interpretacja psychoanalityczna może co najwyżej dobrze rozpoznać samą „strukturę” tego pęknięcia, a nie prowadzić do pełnego uświadomienia tego, co nieświadome. Co też wymownie oddaje Freudowskie metaforyczne określenia symboliki marzenia sennego jako pępowiny czy grzybni, w której interpretator zawsze się gubi, idąc tropem luźnych asocjacji śniącego. Stąd każda autentyczna interpretacja psychoanalityczna konfrontuje nas raczej z pytaniami, które człowiek stawiał sobie od początku swego istnienia, a nie jest „odpowiedzią”, zgłaszającą roszczenie do rozwiązywania różnych zagadek. Tak jak sam Freud nie rozwiązał swoją hipotezą kompleksu Edypa czy zagadki Sfinksa, ale w świetle tej hipotezy owa zagadka stała się poniekąd jeszcze bardziej intrygująca i wieloznaczna. Gdzie tu więc mówić o tautologii? Raczej mamy do czynienia z jej przeciwieństwem.


Wiedza z zakresu psychoanalizy daje artystom możliwość prowadzenia błyskotliwej i przewrotnej gry z odbiorcą, częściej jednak, szczególnie w przypadku kultury popularnej, staje się po prostu sposobem schlebiania odbiorcy czy urabiania konsumenta dla kulturalnej produkcji. Czy uważa Pan, że nakłada to na teoretyków ciągły obowiązek demistyfikacji i moralnej oceny takich zjawisk?

Nie było i nie ma takiej teorii, choćby najgenialniejszej, która by się nie doczekała aplikacji, będących jej skrajnym, karykaturalnym przeciwieństwem. Szczególnie w dzisiejszych czasach, kiedy dzięki polityce reklamowej massmediów, będących na usługach różnych koncernów czy wydawnictw „produkuje” się na zamówienie różnego rodzaju autorytety i „geniusze” pisarskie czy artystyczne, jak też kreuje się różne „osobowości” dziennikarskie, quasinaukowe czy polityczne. Obojętnie – pozytywne czy negatywne. W końcu massmedia muszą mieć swoich bohaterów, a im bardziej są oni kiczowaci tym lepiej. Ważne jest, aby byli dostatecznie wyraziści i „kontrowersyjni”. Palikot. Lepper. Kurski. Doda. Wiśniewski. Drecka. Domagalik. Wojewódzki. I dziesiątki innych.

Myślę, że żadna, nawet jak najbardziej uzasadniona, demistyfikacja tych kolosów na glinianych nogach, czy tym bardziej krytyczna „ocena moralna” niewiele w tej sytuacji zmieni. W dodatku nie wiem, czy taka moralna ocena jest w ogóle tutaj na miejscu? Czy na przykład zasługuje na nią powieściopisarz, który uzyskał masową popularność dzięki zręcznemu powielaniu w swoich powieściach pewnych gotowych schematów narracyjnych (no i naturalnie dzięki marketingowemu wsparciu ze strony wydawnictwa)? To prawda, jego powieści są kiczowate i oparte na pewnym „oszustwie”, ale jeśli tylko nie są plagiatem to czy piętnowanie jego twórczości w kategoriach moralnych nie przypomina trochę walki z wiatrakami? Media po prostu, aby zaistnieć potrzebują swoich „bohaterów”, trafiających do masowej wyobraźni. A wtedy tandetność ich zachowań, argumentacji czy artystycznych kreacji jest traktowana przez nie jako zaleta a nie wada.

Co naturalnie nie znaczy, że nie ma sensu pisanie krytycznych analiz tego typu postaw, w hochsztaplerski sposób napisanych książek, sztucznie wypromowanych „gwiazd” dziennikarskich, politycznych, pisarzy czy artystów wszelkiej maści. Wprawdzie to nic w funkcjonowaniu medialnego molocha nie zmieni, niemniej jednak u myślących odbiorców (ilu ich jest – najwyżej pięć, dziesięć procent widowni?) istnieje bez wątpienia tego typu oczekiwanie.

Podobnie jest z psychoanalizą. Z jednej strony może służyć ona artystom jako element kokietowania odbiorcy, ale wtedy staje się ona zaprzeczeniem samej siebie. Jak to miało choćby miejsce u nas w międzywojniu, kiedy w środowiskach artystycznych Freuda praktycznie mało kto czytał, ale dyskusje o psychoanalizie przy kawiarnianym stoliku były na porządku dziennym. Z drugiej strony psychoanaliza może być znakomitym narzędziem krytycznym i inspirować twórców do pewnego typu duchowych doświadczeń, nowego podejścia do artystycznego tworzywa. Podobnie też i wśród psychoanalityków zdarzają się hochsztaplerzy, uprawiający fuszerkę w stylu podobnym do tego, jaki możemy zaobserwować na filmach Woody Allena, jak i prawdziwi psychoterapeutyczni geniusze, odnoszący rzeczywiste sukcesy w leczeniu pacjentów.

Innym niepokojącym zjawiskiem jest sytuacja, kiedy na przykład autor jakiejś wartościowej książki o dość specjalistycznym charakterze staje się tzw. bohaterem medialnym, pojawiając się regularnie w różnych programach telewizyjnych, udziela wywiadów, wygłasza opinie na różne aktualne tematy itd. Wtedy też połknąwszy bakcyla popularności zaczyna, często w sposób niezauważalny dla siebie, dopasowywać z czasem nie tylko własne wypowiedzi, ale również i to, co pisze do oczekiwań medialnego świata. A wtedy jego dyskurs staje się coraz bardziej efekciarski, skandalizujący na pokaz, powtarza w coraz bardziej uschematyzowanej wersji wcześniejsze pomysły i interpretacje.

Wzorcowym przypadkiem intelektualnej degrengolady tego typu jest kariera medialna Slavoja Žižka, który zaczynając międzynarodową karierę jako autor znakomitej książki _Wzniosły obiekt ideologii_ niemal z każdą kolejną rozmienia się coraz bardziej na drobne, „sztukując” własną argumentację dowcipami, efektownymi sądami bez pokrycia, interpretacjami wziętymi często całkowicie z powietrza, absolutnie dyletanckimi (na przykład jego wypowiedzi na temat Biblii), pełnymi łatwych do rozszyfrowania myślowych niekonsekwencji i sprzeczności.
Jest to przykład tym bardziej charakterystyczny, że element kiczu i geniuszu występują w pracach tego autora w przedziwnym splocie, każąc myśleć z żałością o tym, co by było, gdyby ... W każdym razie gruntowna znajomość psychoanalizy Lacana Žižkowi jak się wydaje niewiele pomogła. Prędzej złożyła się na zbudowanie przez niego pseudolewicowej, hipernarcystycznej mitologii wokół własnej postaci.

Podsumowując. Psychoanaliza może zarówno służyć szczególnemu wyostrzeniu zmysłu krytycznego w rozpoznaniu i ocenie różnych zjawisk, jak też i w budowaniu fałszywej mitologii przez jednostkę. Może ona otwierać zarówno drogę do prawdy o sobie, jak i zostać wykorzystana do budowania przez jednostkę różnego rodzaju samousprawiedliwień, przesyconych wyrafinowaną hipokryzją. Podobnie zresztą jak ma to miejsce w przypadku każdej naukowej teorii czy religii.


Jakie Pana zdaniem wyzwania stoją przed psychoanalizą dziś, kiedy prace Freuda, Segal, Lacana, Žižka są niemal obowiązkowo obecne w analizach większości teoretyków i krytyków sztuki?


Jeśli dzisiaj tak obficie nawiązuje się do prac tych autorów, to dlatego, że przy wszystkich ich jednostronnościach otwiera się w nich bardzo specyficzne spojrzenie na literaturę i sztukę, dostatecznie interesujące i nowe, aby być źródłem inspiracji. Jestem jednak przeciwnikiem traktowania jakiejkolwiek teorii psychoanalitycznej jako podłoża do wypracowywania określonej, zgodnej z nią, metody interpretacji. Obojętnie czy będzie to teoria Freudowska, Kleinowska czy Lacanowska.

Takie podejście do tych teorii prowadzi prędzej czy później do schematyzmu, mechanicznej aplikacji pewnych rozróżnień czy pojęć do domeny twórczości artystycznej, z czego prawdę mówiąc niewiele wynika. Dlatego według mnie nie tyle jest tak, że przed psychoanalizą stoją jakieś wyzwania, co ona sama jest wyzwaniem. To znaczy nie tyle nadaje się ona do aplikacji w odniesieniu do jakiegoś dzieła, co do konfrontacji z nim, której rezultatu nigdy nie można z góry przewidzieć. A to zakłada, że w wyniku podobnej konfrontacji nie tylko może zostać wypracowane nowe spojrzenie na jakieś dzieło, ale zasadniczej zmianie może ulec również i sama psychoanalityczna teoria.

To samo zresztą dotyczy sposobu, w jaki odnosimy dzisiaj psychoanalizę do szeregu współczesnych nurtów filozoficznych i humanistycznych. Jeśli z tego „zderzenia” wynika coś istotnego dla samej psychoanalizy – pozostaje ona żywą tradycją myślową, będąc w stanie ulegać pod wpływem podobnych konfrontacji różnym przeobrażeniom, odpowiadać na różne wyzwania współczesności. Jeśli natomiast zastyga w postaci takiej lub innej ortodoksji, której kurczowo trzymają się przedstawiciele danej szkoły czy nurtu, wówczas prędzej czy później nikt nie będzie jej brać poważnie. Umrze śmiercią naturalną. Ale też myślę, że na razie jej to nie grozi.



* prof. dr hab. Paweł Dybel (1951) – filozof, literaturoznawca jeden z najważniejszych polskich badaczy psychoanalizy i teorii kultury. Pracownik Instytutu Filozofii i Socjologii PAN oraz Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW. Swoją rozprawę habilitacyjną poświęcił antynomiom psychoanalizy freudowskiej. Stypendysta Thyssen Stiftung, Alexander von Humboldt Stiftung, DAAD, The Kosciuszko Foundation, The British Academy, Institut fűr die Wissenschaften vom Menschen. Mieszka i pracuje w Warszawie.




fot. prof. Paweł Dybel podczas wykładu z cyklu DYSCYPLINY/SZTUKI (Halszka Brzóska)