Talentem i umiejętnościami londyńczykom udało się zaskoczyć wszystkich, szkoda, że wielkiego sukcesu, jakim jest wydanie debiutanckiego "xx", mogą nie przetrwać. Zespół już w kilka miesięcy po premierze albumu opuściła jego gitarzystka Baria Quresh. Zastępstwa wciąż brak, choć nowe utwory (przeróbka "Youve Got the Love" Florence + the Machine) nieco uspokajają. W końcu niekończąca się ofensywa dyskretnych refrenów każdemu jest przecież miła.


Utwory The xx w niczym nie są rewolucyjne ani pionierskie, brak tu także jakiegoś szczególnie wyróżniającego grupę pomysłu na brzmienie, no chyba, że w czasach multistylistycznego ekumenizmu za takowy uzna się inspiracje współczesnym R&B, przy jednoczesnym zerkaniu na nowoczesną scenę klubową (Burial) i klasykę post punku (The Cure). Fenomen "xx" nie opiera się na błyskotliwym pomyśle, ale na zwyczajnym rozumieniu muzyki i niesamowicie wrażliwym zmyśle kompozycyjnym. Uchu wyczulonym na każdy dźwięk i umiejętności pisania powściągliwych piosenek z fenomenalnymi melodiami, które w pierwszej chwili w swoim minimalizmie mogą wydawać się rachityczne, ale przy dłuższym kontakcie urastają do miana wysublimowanych epitafiów dla aranżacyjnego niepohamowania.

Weźmy choćby efemeryczne "Fantasy" z genialnym w połowie utworu wejściem bezprogowego basu lub "Island", gdzie podstawą utworu jest niemal 2–stepowe ustawienie automatu perkusyjnego. "Shelter" i "Infinity" to natomiast oszczędne, wyważone i arcyprzebojowe kompozycje z delikatnymi gitarami na pierwszym planie i dyskretną elektroniką w tle. Wszystko spina klamrą wokalny dialog damsko – męski. Bardzo mimozowaty, momentami tak intymny, że wręcz zawstydzający, ale co najważniejsze ani przez chwilę banalny.

xx
The xx
2009