Powieść składa się z czterdziestu minirozdziałów, których tytuły zaczynają się na literę G (Groby, Góry, Granice etc.). Czterdzieści jest także fundamentalnych tez, dotyczących cech osobowości narratora i trapiących go wątpliwości. Różny jest poziom ich sproblematyzowania (np. po pierwsze, urodziłem się w zimie; po szesnaste, istnieje w mojej głowie ciąg drobnoogniowych i szczęśliwych zdarzeń, ciąg zdarzeń potencjalnych, którym nie pomogłem zaistnieć). Narracja ma więc stać się narzędziem scalającym tożsamość mówiącego, ma ujmować jego życie w karby opowieści i poszukiwać ostatecznego sensu.
Wyłania się tutaj jeszcze inny, ale zasadniczy dla _Gestów_ problem. Jest nim język – tworzywo konstruowania narracji. Dzięki niej możliwe jest rozumienie świata oraz siebie. Nie można jednak przedstawić opowieści, nie przystając na język i jego reguły. A to jak wiadomo bywa zwodnicze. Narracja pojmowana jako sposób dochodzenia do siebie potyka się o język, powodując tym samym luki w skonstruowanym na własne potrzeby autowizerunku. Z tym ma też istotny problem bohater _Gestów_, który rozpatruje swą egzystencję jako tekst. Jego próby systematycznego ogarnięcia własnego życia – konsekwentnego zamknięcia go w formule czterdziestu gestów – rodzą sceptycyzm. To raczej strategia samooszukiwania siebie niż samorozumienia. Karpowicz konfrontując swojego bohatera z sytuacją krańcową (doświadczenie śmierci), obnaża poznawczą niemoc człowieka. Stąd też permanentne napięcie i dramatyzm, jakie naznaczają jego prozę.
Perspektywą spajającą losy wszystkich postaci, które spotykamy na kartach _Gestów_, jest choroba naszych czasów – samotność. Cierpi na nią opuszczona przez wszystkich matka, syn odnoszący sukcesy artystyczne, dawna miłość licealna Grzegorza oraz znajomy lekarz. Wniosek, jaki stąd płynie jest dość banalny (podkreśla to zresztą i sam narrator): bez względu na to jaką drogę życiową obieramy, czy będzie to robienie kariery, czy zakładanie rodziny, i tak na końcu każdy jest samotny. Na marginesie dodam, że znamienna jest owa skłonność narratora (autora?) do asekuracji wypowiadanych frazesów, częstokroć poprzez wcześniejsze ich sygnalizowanie. W zasadzie trudno zrozumieć, dlaczego Karpowicz świadomie i z premedytacją je wygłasza. Czy jest to odwaga mówienia o rzeczach najważniejszych najprościej czy też zwyczajna grafomania? A może nie da się inaczej? Przyjęta przez autora strategia nie budzi mojego entuzjazmu. Symptomatycznie wypada w tym kontekście domykająca powieść _Glosa_ (zmienia się w niej perspektywa narracyjna). Stanowi ona dopowiedzenie, dzięki któremu tekst Karpowicza poddaje swą treść refleksji, nie uciekając (znów) od autoironii. W efekcie sam podważa swą wartość...
Przeszkadza w _Gestach_ ciągłe lawirowanie na granicy banału i grafomanii. Niestety zdania w rodzaju: _(...) stałem się tak plastyczny, rozsmarowany jak masło na kromkach dni (...)_ prowokują szyderczy uśmiech na twarzy czytelnika, a odkrywane prawdy często nie grzeszą świeżością. Bo o czym między innymi się dowiadujemy? Że o uczuciach mówić najtrudniej, że wszyscyśmy skazani na samotność, że strasznie jest dorosnąć. Albo też otrzymujemy truizmy w stylu: _boli to, czego nie masz, a jeszcze bardziej to, co masz_. Refleksja nad tym, co istotne miesza się z językową przesadą, wystylizowanymi zdaniami, nachalną metaforyką, która ciągle przekonuje o językowej naturze rzeczywistości. Tą powieścią Karpowicz po raz kolejny udowadnia, że jest pisarzem obdarzonym sporą dozą talentu, co nie zmienia faktu, że na jego „strzał w dziesiątkę” trzeba jeszcze poczekać.
_Gesty_
Ignacy Karpowicz
Wydawnictwo Literackie, 2009
« powrót