Przed premierą rozpętała się burza, przyznać trzeba, że na tamten moment całkiem uzasadniona. Faktycznie, mało pomysłów może tak rozbudzić wyobraźnię i wywołać tyle kontrowersji co pomysł wystawienia "Mein Kampf" Adolfa Hitlera. Rodziły się pytania – co to będzie, skandal, nie skandal, promocja faszyzmu czy może wręcz przeciwnie… Gorącą atmosferę dodatkowo podgrzewały działania promocyjne teatru, niewielu twórców może się chyba pochwalić taką liczbą wywiadów przedpremierowych co Jakub Skrzywanek. Aktywny był też dramaturg spektaklu, wybitny literaturoznawca, teatrolog i badacz, profesor Grzegorz Niziołek. Te wszystkie wypowiedzi, wywiady i artykuły wskazywały na to, że wydarzy się coś ważnego, że przeprowadzona została poważna, krytyczna praca nad tekstem i jej efekt będziemy mieli szansę zobaczyć na scenie.

Przyznaję, że do teatru szłam bez entuzjazmu i gdyby nie chęć wzięcia aktywnego udziału w dyskusji na zajęciach, sama nie podjęłabym decyzji o zobaczeniu spektaklu. Sądzę, że "Mein Kampf" jest tekstem, który nie powinien być w żaden sposób rozpowszechniany i dowartościowywany jako coś, co warto wystawić na scenie dużego teatru.
Jedyne, co ewentualnie mogłoby ratować, choć w minimalnym stopniu, ten koncept, byłoby pokazanie mechanizmów, które sprawiły, że tekst ten stał się przyczyną zła na ogromną skalę. Pytanie tylko, czy naprawdę potrzebujemy potwierdzenia czegoś tak oczywistego, jak to, że "Mein Kampf" jest po prostu złem (brakuje mi słów, by określić tę książkę w sposób bardziej złożony).

Sam spektakl nie ma w sobie tego czynnika krytycznego, przez co trudno mi uzasadnić jego powstanie. Aktorzy na scenie po prostu recytują "Mein Kampf", co, oprócz tego, że uświadamia nam oczywistą absurdalność tego tekstu, nie wnosi do dyskusji o mechanizmach działania faszyzmu nic. Pierwsza część jest potwornie nudna, choć twórcy robią wszystko, by wywołać efekt szoku i skandalu. Mamy gadające pośladki, bezczeszczenie symboli religijnych, celowanie do publiczności z broni palnej, odwołania do współczesnej polityki, a wszystko to na tle słów Hitlera. Wygląda to tak, jakby proces twórczy ograniczył się do burzy mózgów polegającej na szukaniu najbardziej kontrowersyjnych działań scenicznych i używaniu ich bezrefleksyjnie. Druga część jest już raczej wyłącznie żenująca, trudno jej bronić w jakikolwiek sposób. Wywołuje skrajne emocje, jednak nie w pozytywnym znaczeniu tego słowa, w sensie teatralnego katharsis, ale zażenowania i dyskomfortem wywołanymi faktem uczestniczenia w tym wydarzeniu. Choć wiele symboli, na przykład symbolika użytych kostiumów, zostaje szczegółowo wyjaśnionych w programie i w wypowiedziach twórców, to z poziomu widowni, w trakcie trwania spektaklu, są one kompletnie nieczytelne, a co za tym idzie – wywołują sprzeczne z intencjami skojarzenia. Mój osobisty dyskomfort wzmacniało również to, że niestety siedziałam w pierwszym rzędzie, na którym skupiały się wszystkie opresyjne działania aktorów, co wzbudzało we mnie poczucie zagrożenia i niechęć do przebywania na widowni.

Trudno jest bronić spektaklu Skrzywanka. Jeszcze trudniej uwierzyć w to, że powstał on w Teatrze Powszechnym, który deklaruje się jako teatr krytyczny, zaangażowany, otwierający ważne dyskusje społeczne. Jak to się stało, że to właśnie tu stworzono spektakl tak nieważny, tak bardzo pozbawiony potencjału dyskursywnego, tak w gruncie rzeczy niepotrzebny. To pytanie pozostanie chyba bez odpowiedzi. Ciekawą konkluzję stanowić może to, co widzimy z okien tramwaju przejeżdżając obok budynku teatru – obok siebie wiszą dwa plakaty: promujący hasło tego sezonu Feminizm nie faszyzm i ten z "Mein Kampf". Ktoś, kto nie zna linii programowej teatru, może poczuć się zagubiony. Choć, prawdę mówiąc, jej znajomość wcale nie pomaga tak bardzo z tego zagubienia się wyrwać.


Adolf Hitler
"Mein Kampf"
Premiera: 23 marca 2019
Reżyseria: Jakub Skrzywanek
Dramaturgia: Grzegorz Niziołek
Scenografia: Agata Skwarczyńska
Obsada: Mamdou Goo BÂ, Klara Bielawka, Aleksandra Bożek, Arkadiusz Brykalski, Natalia Łągiewczyk, Oskar Stoczyński

Fot. Magda Hueckel