Przedstawienie Ziemilskiego jest właściwie rodzajem DJ-skiego setu, gdzie remiksowane są nie utwory muzyczne, ale wypowiedzi rozmaitych osób: przedstawicieli szeroko pojętej polityki (Beaty Szydło, Piotra Glińskiego), kultury (Krzysztofa Zanussiego), nauki (Piotra Laskowskiego, Moniki Płatek), sportu (Roberta Lewandowskiego), oraz m.in.: Karola Wojtyły, Maxa Mariusza Kolonko itd. Pojawia się także niesporczak (mały, ale bardzo wytrzymały bezkręgowiec), chociaż on akurat nie mówi, stając się obiektem zewnętrznego dookreślenia. Funkcjonuje on w spektaklu jako istota mająca zasadniczą przewagę nad ludźmi – przetrwa o wiele dłużej niż my. W kontekście międzygatunkowym tym bardziej intrygujące staje się pytanie o przyszłość. Czyja ona jest i dlaczego myślimy, że należy do ludzi?

Z wypowiedziami gadających głów (ponieważ oprócz remiksu dźwiękowego mamy też wizualny: do każdego głosu przynależy wizerunek, który pojawia się w odpowiednim miejscu na ścianie z tyłu sceny) zapoznajemy się początkowo stopniowo, pojedynczo, aby potem obserwować liczne możliwe konfiguracje, zaskakujące zestawienia i przypadkowe dialogi, w jakie wchodzą ze sobą głosy, puszczane w trudnej do przewidzenia kolejności i zmiennym tempie.

Performerzy, rodzeństwo Polaków (Jaśmina i Piotr – oboje doskonale odnajdujący się w tym specyficznym show), stają się, na zasadzie językowego żartu, porte parole wszystkich Polaków: i tak jak wszyscy Polacy muszą uwolnić się od ciężaru obaw i czarnowidztwa swojej własnej matki (Polski).
Mimo, że konceptualne jest to zabieg dość prosty: Jaśmina Polak w stroju żaby i Piotr Polak w stroju supermana stają się Pierwszymi Ludźmi i zarazem Pierwszymi Polakami. Plan osobisty (czy matka z nagrania jest ich prawdziwą matką?) staje się proporcjonalnie zmniejszonym modelem planu ogólnego wymykając się zarazem nazbyt prostej uniwersalizacji.

Cały spektakl jest przecież skomponowany z osobistych wypowiedzi – które są równocześnie czymś więcej niż indywidualną perspektywą każdego uczestnika. Konsekwentnie budowane  napięcie między tym, co osobiste a tym, co uniwersalne, mimochodem problematyzuje samą kwestię reprezentacji. Ani niehegemoniczna wielość, ani pojedyncza wypowiedź nie roszczą sobie prawa do stanowienia obiektywnego punktu odniesienia, nie rezygnując zarazem z sugestii, że są znaczące i symptomatyczne. Wielogłos, który jest reprezentatywny dla pewnego spektrum postaw daje raczej efekt komicznego nadmiaru, niż cokolwiek naprawdę objaśnia.

Druga część została zbudowana  na wyraźnie zarysowanym konflikcie: apokaliptycznego stosunku do przyszłości kontra specyficznego typu nadziei, wkomponowanego w konflikt młodszego pokolenia ze starszym – co jest może najsłabszym pomysłem w całym spektaklu. Oś, wokół której narasta ów spór, jest bowiem uproszczona i wydaje się zubażać przekaz, nawet jeśli jednocześnie go porządkuje.

Kwestia przyszłości jest zawsze kwestią wyobraźni i figuracji: scenariusze pisane przez naukę mieszają się z afektywnym myśleniem, w poszukiwaniu sposobów na wyobrażenie sobie czegoś zasadniczo niewyobrażalnego. Młodsi Polacy zdają się być otwarci na przyszłość, w takim sensie, że potrafią wyobrażać ją sobie bez lęku. W monologu Jaśminy Polak, która wylicza co będzie, a czego nie będzie za sto lat (nie będzie włosków na ciele, ale też skarpetek, teatru także nie będzie – okaże się nieuniwersalny) pada jedno, ważne dla spektaklu zdanie. Aktorka mimochodem rzuca, że okres, na temat którego spekulują w przedstawieniu i tak zostanie poprzedzony katastrofą klimatyczną (nieodwracalne zmiany spowodowane wzrostem temperatury o 1,5 C zaczną być dramatycznie odczuwalne w okolicach 2500 roku), nie można więc tak naprawdę niczego o nim powiedzieć.

Stworzona przez aktorów spekulacja okazuje się być kompletnie niewiarygodna, nawet pomimo tego, że jest banalna i  mocno  osadzona w codzienności. Powodem jest, w pełni uświadomiony przez twórców spektaklu, koniec, który oznaczać będzie radykalne przerwanie ciągłości niezbędnej do tworzenia jakichkolwiek prognoz. Głównym tematem spektaklu jest właśnie ta bezradność wyobraźni – nie można działać, jeśli niemożliwe jest pomyślenie utopii. Przyszłość dla młodych Polaków jest tylko zbiorem przypadkowych twierdzeń, które nie tworzą żadnego spójnego obrazu, żadnej politycznej propozycji. Dla matki natomiast, choć przyszłość jawi się w ciemnych barwach, jest też bardziej narracyjna. Jej pełen lęków monolog o beznadziei, świecie zmierzającym ku gorszemu i nieodpowiedzialności, Jaśmina Polak stara się odwrócić, proponując na miejsce każdej ponurej prognozy jej dokładne przeciwieństwo. Jednak czy proste odwrócenie wektorów wystarczy do zbudowania alternatywnej narracji? Zdecydowanie nie.

Najsilniejszą wymowę, także politycznie, ma ostatnia scena w spektaklu, kiedy Jaśmina Polak remiksuje jedno zdanie wypowiedziane przez matkę: „A jak się zaczną bać, to zaczną myśleć”. Zapętlona fraza „a jak się zaczną bać…” staje się niepokojącym proroctwem, a zarazem rodzajem trzeźwego manifestu. Tak jak mówiła Greta Thunberg, 16-letnia aktywistka klimatyczna, na tegorocznym Forum Ekonomicznym w Davos: „nie chcę, abyście byli pełni nadziei. Chcę, żebyście  się bali (…) i żebyście działali”. Jej słowa rezonują z wymową spektaklu. Kiedy zawodzi nas wyobraźnia, pozostaje pokładać nadzieję w emocjach. Gdy zaczniemy czuć, może pojawią się naprawdę nowe scenariusze na przyszłość, które nie będą tylko wkładaniem nowej treści w już istniejące formy?

Nowy Teatr w Warszawie
„Polacy wyjaśniają przyszłość”
Reżyseria: Wojtek Ziemilski
Scenografia: Paweł Paciorek
Dramaturg: Sodja Lotker
Obsada: Jaśmina Polak, Piotr Polak

Fot. Maurycy Stankiewicz