Świat widziany oczami młodocianego Adasia jest mocno gombrowiczowski, a pod względem inscenizacyjnym przypomina teatralne rozwiązania autora „Iwony, księżniczki Burgunda”. Groteska, przerysowanie, a często wręcz sztuczność – wszystko to prowadzi do skojarzeń z dramatami Gombrowicza. I choć porównywanie medium filmowego z teatrem ma z reguły wymiar pejoratywny, to w przypadku „7 uczuć” z pewnością tak nie jest. Wystarczy podkreślić, że fundamentalnym elementem nowego obrazu Koterskiego jest aktorstwo.
Postacie wykreowane przez Koterskiego z całą pewnością nie należą do bezbarwnych i na długo zapadają w pamięć. Jest to oczywiście rezultat wspólnych starań całej ekipy filmowej, bez której film nie byłby w stanie osiągnąć tak mistrzowskiego poziomu. Sylwetki uczniów są rysowane grubą kreską, przez co bardzo łatwo je utożsamić ze stereotypowymi wyobrażeniami na temat koleżanek i kolegów ze szkolnej ławy. Jest tu miejsce dla kujonki, klasowej piękności, cwaniaka, błazna, nieuka… Każda z postaci ma swój precyzyjnie określony schemat postępowania, za którym konsekwentnie podąża, co potęguje efekt groteski i stanowi doskonałe źródło komediowych gagów.
Spośród aktorów na największe uznanie zasługują Gabriela Muskała (odtwórczyni roli Porankowskiej), Andrzej Chyra (ucieleśniający postać Gotta) oraz Andrzej Mastalerz (grający Bolechowskiego). Wiecznie zestresowana kujonka, pewny siebie amant, klasowy pajac. Aktorzy, umieszczając postaci w konkretnym zespole ruchu, mimiki i zachowań, konsekwentnie prowadzą je przez reżysersko zasugerowany klucz, jednocześnie dostarczając wielu niespodzianek.
Niezwykle istotnym elementem, który obok dobrego aktorstwa nadaje filmowi osobliwego wyrazu, jest zastosowany w dialogach język – charakterystyczna dla twórczości Koterskiego nowomowa. Dzięki specyficznej składni, grze słów, natrętnemu poprawianiu błędów językowych oraz grotesce przenikającej niemal każdą kwestię wypowiadaną przez bohaterów, komediowość nie zatrzymuje się wyłącznie na obrazie i niewypowiedzianych konotacjach, ale przejmuje również to, co werbalne.
„7 uczuć” to film tyleż absurdalny, co prawdziwy. Reżyser zdaje się konsekwentnie udowadniać, że te dwa pojęcia się nie wykluczają. Obok napędzającego dynamizm komizmu, pojawia się również nieco mniej sielski obraz osobistych tragedii bohaterów. Jakkolwiek ich charakter zapewne nie jest już aktualny dla większej części dorosłych widzów, to podczas oglądania sceny kłótni z rodzicami, odrzucenia przez wybrankę serca czy utopienia wiernego pupila, nieraz łamie się serce. Reżyser stara się tym samym przypomnieć nam, że dramaty dzieciństwa to nieunikniona część naszego życia, która wzrusza, skłania do refleksji, a nade wszystko – służy do zapobiegania większym tragediom w dorosłym życiu, kiedy jest już za późno na najzwyczajniejsze siedem uczuć.