Bohaterami historii są autentyczne postacie sowieckiego undergroundu. Niektóre pojawiają się tylko w krótkich epizodach jak Bob, czyli Boris – lider Akwarium, inne z drugiego planu napędzają energią jak Pank (w rzeczywistości Swin z zespołu AU). Centralny jednak jest wątek miłosnego trójkąta między Majkiem – gwiazdą Zoopark, jego żoną Nataszą i stawiającym pierwsze kroki w muzycznym świecie Wiktorem, później założycielem ikonicznego dla lat osiemdziesiątych zespołu Kino.

Do tej rzeczywistości wchodzimy przez okno razem z dziewczynami przekradajacymi się przez męską toaletę, żeby za darmo wejść na rockowy koncert. Leningradzka scena muzyczna okazuje się jednak całkiem grzeczna, dogaduje się z cenzorami, nie szaleje na koncertach w rock klubie. Wino w dużych ilościach pije za to na imprezie na plaży, po czym kąpie się nago i skacze przez ogniska.

Zjedliśmy już zęby na historiach miłosnych, więc wiemy, jakie rozwinięcie może przynieść scena, w której Natasza prosi o papierosa młodego gitarzystę. Oni palą biełomory na brzegu morza, z oddalenia obserwuje ich jej mąż – muzyczny autorytet. Można się wygodnie rozsiąść w przekonaniu, że już wszystko wiemy i jesteśmy w stanie przewidzieć z grubsza kolejne wydarzenia.
Ale wtedy uaktywnia się postać Cynika, która rozbija porządek po bożemu opowiadanej muzycznej biografii.

Już wcześniej zwraca się do nas, patrząc prosto w kamerę. Ale zbyt krótko, żebyśmy zorietnowali się jakie to może mieć konsekwencje. Tylko pod skórą pozostaje zapowiedź ładunku elektrycznego, który zostanie wykorzystany kilka scen później. Kiedy młodzi fani rocka dyskutują z praworządnymi obywatelami nad kwestią klasowej słuszności słuchania Sex Pistols, interweniuje ORMO. I właśnie w tym momencie historię  początkujących muzyków próbuje wykoleić Cynik – trickster w okularach. Podnosi zakrwawionego Panka i pocałunkiem w czoło wyznacza go do przejęcia kontroli nad sytuacją. Uruchamia anarchistyczną energię, która rozsadza obraz i ustawia nowy układ sił. Serebrennikov rozwarstwia historię swoich bohaterów, dodając im alternatywne wersje, rysując palimpsestowe apokryfy, jak animacje nanoszone białą kreską na czyste kadry. Łatwo dać się porwać sile tych dywersji. Usłyszeć na nowo „Psycho Killer”, jakby słyszało się go po raz pierwszy. Rozmarzyć się w musicalowej konwencji, gdy cały trolejbus śpiewa Iggy’ego Popa. Do pionu ustawia nas jednak Cynik, przypominając, że to nie wydarzyło się naprawdę, wciskając hamulec, wrzuca nas na powrót w rzeczywistość bliską realiom ocenzurowanej epoki. W której kawa jest z przydziału, po ulicach maszerują żołnierze, a dla szansy zagrania koncertu przyczesuje się ideały. Nawet buntownicze teksty można nazwać satyrycznymi.

Ale kiedy śpiewa Wiktor Coj, nie czujemy satyry. Wiemy, że on sam wierzy w każde wyśpiewywane słowo. W ogóle bohaterowie portretowani przez Serebrennikova przekonują na każdym kroku –szczerością uczuć, jasnością motywacji. Reżyser opowiada ich historie bez patosu, z lekkością, humorem i z ogromną czułością. Bez zagadywania. O kłębiących się namiętnościach dowiadujemy się z drobnych gestów i subtelnych fragmentów codzienności.

„Lato” jest o zakochaniu, ale też przede wszystkim o wielkim ukochaniu muzyki. To ona zbliża ludzi, jest wyznacznikiem pokrewieństwa dusz, motorem napędowym motywacji bohaterów, wartością, do której można się odwołać w obliczu kryzysu. Osią narracyjną filmu są piosenki i ich komponowanie, wspólne słuchanie, wybieranie, nagrywanie, tłumaczenie. Rozmowy o tekstach Lou Reeda pokazują nam relacje między postaciami. Ze względu na piosenki idzie się na kompromisy, także artystyczne.

Kwintesencją tej miłości jest scena, w której Majk podczas imprezy ogląda z pietyzmem kolekcję winyli przyczepioną do ścian. W tle powoli rozkręca się „All The Young Dudes” w interpretacji Shortparis. Hipnotyzujący wokal Nikolay’a Komiagina goni się z montażem ożywionych okładek klasycznych albumów z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – od  „The Stranger” Billy’ego Joela po „My Generation” The Who. Bohaterowie ustawiający się do kadrów zamykanych za każdym razem w wielkiej czarnej ramie nie odtwarzają ikonicznych obrazów jeden do jednego. Prowadzą z nimi aluzyjną grę, szukają dowcipnego komentarza, jak z czarnymi tabliczkami zamiast cieni na twarzach Beatlesów. Jest to piękny wizualnie hołd złożony dźwiękom, na których odchowała się nie tylko leningradzka alternatywa. Znowu wzruszenie miesza się z humorem. W jednej ze scen grupa Shortparis z Sankt Petersburga gra na domówce jako duchowi spadkobiercy filmowych bohaterów. Na szczęście mają większe możliwości niż koledzy w Sowietach; w tym roku jako wschodząca gwiazda zahaczyli i o OFF Festival. Gorzej z Serebrennikovem. Od kwietnia reżyser przebywa w areszcie domowym, przez co nie mógł m.in. uczestniczyć w festiwalu w Cannes, gdzie „Lato” było nominowane do Złotej Palmy. I to się wydarzyło. Naprawdę.