Między innymi uchodźców. Ale nie tylko. Natrafi również przypadkowego mężczyznę, który pozostawi ją z kolejnym pytaniem, na które warto, żeby odpowiedzieli sobie czytelnicy „Lesbos”. Ostatni rozdział książki Lis, podróż na tytułową wyspę siłą rzeczy podejmuje problem uchodźców i wykluczenia. Pisarka opisuje to, co widzi szczerze, bez upiększeń i doraźnej publicystyki. Z ogromną wrażliwością nakreśla wątek kryzysu uchodźczego, zaznaczając, że słowo „kryzys” to kalka językowa, która tu nie pasuje. Charakter masowych migracji nie jest bowiem przejściowy i „choć trwają [one] już od dawna, najprawdopodobniej nie skończą się za naszego życia, ponieważ nie wygasną ich przyczyny”. Lis delikatnie zaznacza paralele między zamkniętymi w getcie imigrantami a wykluczeniem z męskocentrycznej narracji kobiet „kochających inaczej”, którym poświęca poprzednie rozdziały i to z nich czyni bohaterki swojej książki.

„Lesobs” nie stanowi jednak zbioru biografii o homoseksualnych czy biseksualnych pisarkach. Słowo „lesbijka” autorka wkłada zresztą w cudzysłów, zaznaczając jego odrębność i odautorski charakter. To wybrane przez nią pisarki, opisujące swoje złożone osobowości językiem sztuki, są tutaj najważniejsze. Lis skupia się na ich twórczości, często inspirowanej uczuciem do innej kobiety, stąd niektórzy mogą odnieść wrażenie, że to seksualność określa je najlepiej. To nie tak. Wnikliwej autorce udało się – w przeciwieństwie do wielu biografii powstałych w poprzednim stuleciu – otworzyć historie wybranych (świadomie i subiektywnie) pisarek, a nie streścić je czy domknąć słowem podsumowania. Unikając tym samym wkładania kobiet związanych z kobietami (ale nie tylko) do szufladek, na przekór niektórym badaczom.

I choć kolory literek na okładce książki układają się w tęczę, a wielu odbiorcom nazwa wyspy na której żyła, tworzyła i nauczała Safona z pewnością kojarzyć się będzie przede wszystkim z miłością lesbijską, to autorką – chyba zgodnie z zamierzeniem – nie tworzy prozy tożsamościowej, skierowanej przede wszystkim do mniejszości seksualnych.
Co nie znaczy, że ta może czuć się względem „Lesbos” urażona. Wręcz przeciwnie, w końcu ktoś w Polsce odważył się na niezwykle mądrą, osobistą wypowiedź na temat sztuki kobiecej opowiadającej o kobietach, odnajdując własny, ciekawy język. A słowo lesbijka jest tu potraktowanie jako językowe uproszczenie, „pojęciowa proteza, która całe bogactwo i złożoność świata sprowadzają do tej samej, uogólniającej metki” jak pisała Lis w świetnym tekście dla „Dwutygodnika”.

Książce patronuje postać Safony. To z jej twórczości autorka zaczerpnęła motyw białej róży, kiełkujący w literaturze od czasów greckiej poetki i jej oralnej spuścizny, pączkujący między innym w wierszach i prozie kolejnych pisarek, by wydać niesamowite kwiaty, nie zawsze doskonałe, ale często tajemnicze i w tej tajemnicy piękne. Jak udowadnia Lis, Safoną są same bohaterki „Lesbos” – Parnok, Kowalska i Winterson. Ale nie tylko. Są nią również Virginia Woolf, Hilda Doolittle (amerykańska poetka, posługująca się inicjałami H.D.) i Adrienne Rich (feministka, według której patriarchalny ucisk kobiet ma dwie podstawy: zinstytucjonalizowane macierzyństwo i przymusową heteroseksualność). Safoną jest sama Renata Lis i – jak przekonuje – mogą być nią też czytelniczki jej książki. Czy ja, mężczyzna, mogę być Safoną? Myślę, że tak. Lis udowadnia, że wiele uproszczeń i stereotypów, związanych między innymi z płcią oraz pojmowaniem tożsamości seksualnej bywa szkodliwych i nie przekłada się na rzeczywistość jeden do jednego. Samo określenie „lesbijka” nie zawsze ujawnia całą prawdę, „raczej domyka, niż otwiera”. Dlaczego Safona stała się patronką sztuki lesbijskiej? – pyta Lis. Bo kochała kobiety? Ale kochała też mężczyzn. Nie uzależniała miłości od płci.

W „Lesbos” pojawia się szereg innych otwartych lub na wpół domkniętych pytań. Dlaczego o Parnok, poetce Srebrnego Wieku, pisze się jako rosyjskiej Safo? Tylko dlatego, że miała romanse z kobietami? Lis, przybliżając nam jej fascynującą postać, decyduje się ma wyjątkowy gest – dołącza do aneksu swojej książki wiersze Rosjanki (w przekładzie Zbigniewa Dmitrocy), które nie miały wcześniej szans na zaistnienie w naszym kraju, bowiem tylko dwa z nich zostały przetłumaczone na język polski. Tytuł jednego z piękniejszych to „Siwa róża”, odnoszący się do safickiej białej róży – symbolu miłości kobiety do kobiety. Motyw tego kwiatu powraca w kolejnym rozdziale dotyczącym splotów prozy i życia Anny Kowalskiej, wieloletniej partnerki Marii Dąbrowskiej. Lis zastanawia się, do czego mogła być jej potrzebna grecka poetka. Co wyczytać można pomiędzy wierszami powieści Kowalskiej i jak fascynacja Safoną przekładała się na związek z autorką „Nocy i dni”? Nie dostajemy jasnych i pełnych odpowiedzi, a raczej spostrzeżenia, unikające protekcjonalizmu i akademickich tonów.

Najważniejsza jest jednak wyspa Lesbos, łącząca w sobie dobrze znany mit Safony ze spojrzeniem na jedną najbardziej newralgicznych dziś kwestii społeczno-politycznych. Gdzie tuż obok gajów oliwnych, miejskiej agory i festiwalu kultury lesbijskiej znajduje się obóz dla uchodźców, z którego strażnik złowieszczo szczerzy zęby i nie pozwala na robienie fotografii. Gdzie zza krat wyglądają ofiary prześladowań religijnych i wojennych, odarci ze złudzeń co do Europy i czekający na azyl.

„Więc kim naprawdę jestem?” – zadaje sobie na końcu pytanie autorka, sprowokowana przez przypadkowego mężczyznę w czasie swej podróży. „Uchodźczynią czy turystką?” Jeśli miałaby wybierać, byłaby uchodźczynią, zdając sobie sprawę z różnicy między nią a ludźmi, których spotkała na Lesbos: „tonącymi w otchłani, patrzącymi na nieosiągalne wybrzeża Europy”. Lis przyznaje, że zna to uczucie, bo kiedyś sama topiła się w tym morzu. Czy podobne emocje mogły towarzyszyć Sofi Parnok i Annie Kowalskiej? Jak bardzo mogą być zbliżone do sytuacji, w której są uchodźcy, stanowiący synonim bezdomności, samotności i wykluczenia? „Uchodźstwo jest stanem nie tylko powszechnym, ale też stopniowalnym” – pisze Lis. Zgadzam się z tym zdaniem. Jeśli więc mogę, nie obrażając cierpiących przez wojnę bądź wyznanie, czuć się uchodźcą, to właśnie tak jest.


Renata Lis
"Lesbos"
Wydawcnictwo Sic!, 2017