Jeśli funkcjonowanie ludzi w świecie dzielić jasno i poczciwie na sferę publiczną i prywatną, to ta ostatnia od wieków była miejscem kobiet i ich niekończącej się pracy, która nie przynosi nawet chwilowej ulgi, bo trzeba ją wciąż ponawiać. Tego rodzaju rutyna, bez atrakcyjnych i ekscytujących wątków obyczajowych, ale za to z ciągłym zmęczeniem, irytującym mężem, rozczarowującym dzieckiem i kredytem na mieszkanie, nieczęsto jest atrakcyjnym materiałem dla powieści. Czytelniczka bądź czytelnik będą oczekiwać więc zwrotu, rewolucji, przewartościowania – momentu, który zatrzyma kołowrotek robienia obiadów i odrabiania z synem lekcji.
Ten konserwatywny zwrot głównej bohaterki nie dziwi. Jest on prostą odpowiedzią na rzeczywistość, w której sfery prywatnej – niepłatnej pracy, rutyny, emocjonalnego i fizycznego wysiłku wychowawczego w narracjach o sukcesie i samospełnieniu po prostu nie ma. Tymczasem przykościelna wspólnota kobiet uwzniośla rutynę, pozwala odnaleźć powołanie i mieć nadzieję na gratyfikację (jeśli nie w tym, to w następnym życiu). I jednocześnie podtrzymuje stan rzeczy w którym to kobieta jest odpowiedzialna za funkcjonowanie sfery prywatnej – sfery silnych, ciemnych emocji i bardzo podstawowych potrzeb. Rzecz jednak nie w tym, że Kościół jest instytucją, która dostarcza tego rodzaju narracji, ale w tym, że ulga, którą oferuje jest, jak pokazuje powieść Fiedorczuk, pozorna. Karolina, gdy opowiada we wspólnocie o gwałcie, nie znajduje podstawowej empatii, ale sugestię, że nie jest to miejsce do roztrząsania tego rodzaju zdarzeń. Uciec z piekła codzienności można więc tylko pozornie. Co jeśli jednak innej ulgi po prostu nie ma?
Powieść Fiedorczuk ma wiele słabszych momentów: jej bohaterki i bohaterowie mają mnóstwo cech nieznośnie zgranych (Karolina z czasów młodości jest tak typową studentką historii sztuki, że ma się wrażenie, że autorka wzięła ją z memów), jej sąsiad wraz z wielkimi biznesami, rozlicznymi kochankami i ćpaniem jest żywcem wyjęty z tych polskich, niedobrze starzejących się filmowych produkcji. Fiedorczuk niekiedy balansuje na granicy pisania książki, w której bohaterami są ucieleśnione stereotypy. Jednak za każdym razem, gdy jest już tego bardzo blisko, odwraca działania swoich postaci i ratuje swoją powieść przed banałem.
„Ulga” ma wspaniałe literacko i bardzo trudne emocjonalnie zakończenie. I jest to, obok dobrze poprowadzonego i ciekawego pod względem światopoglądowym wątku przykościelnej wspólnoty, najważniejszy powód, by tę książkę przeczytać. Choć nie będzie łatwo. I ulgi nie będzie.
Natalia Fiedorczuk
"Ulga"
Wielka Litera, 2018