Śmierć Stalina to stosunkowo luźna adaptacja komiksu o tym samym tytule autorstwa Fabien Nury i Thierry’ego Robin. Iannucci kompletnie porzucił obecną w pierwowzorze ciężką i mroczną atmosferę noir na rzecz lżejszych akcentów. Komediodramat szkockiego reżysera jest w istocie hybrydą satyry politycznej i parodii thrillera politycznego. Związek Radziecki zdaje się być niewyczerpanym źródłem żartów i kpin, jednak film obywa się w zupełności bez wyświechtanych kawałów o zaściankowości Rosji. Efekt komizmu uzyskiwany jest raczej poprzez ekspozycję cynizmu i hipokryzji najbliższego otoczenia Stalina. Paradoksalnie w ten sposób obraz broni się przed tak częstymi zarzutami o niestosowność. System totalitarny nie jest tu ubierany w kostium dowcipnych anegdotek w stylu Regana o tym, że w ZSRR czeka się dziesięć lat na hydraulika.
Komizm w znacznym stopniu opiera się też na konstytucji głównych bohaterów. W przeważającej części to najbardziej wpływowi ludzie w państwie, jednocześnie ich monumentalizacja jest sukcesywnie kompromitowana. Zaczyna się od samego Stalina, który powoli umiera, leżąc w kałuży własnego moczu. Śmieszni też wydają się jego podwładni, nie są w stanie podjąć najprostszej i najbardziej oczywistej decyzji o udzieleniu swojemu wodzowi pomocy lekarskiej. Sparaliżowani strachem przed konsekwencjami niefortunnych postanowień okazują się być w równym stopniu ofiarami, co katami na usługach okrutnego systemu stalinowskiego. Tu właśnie dotykamy sedna postawionej przez Iannucciego problematyki. W struktury władzy wpisane są immanentnie pętle zależności – Stalin pada ofiarą niezdecydowania własnych podwładnych, spowodowanego wprowadzonym przez niego terrorem; Chruszczow, Beria i Mołotow skazują bez mrugnięcia okiem wrogów systemu, a jednocześnie sami żyją w ciągłym lęku przed wyrokiem. Wszystkich aktorów społecznych dopada coś, co można roboczo nazwać ironią władzy totalitarnej.
Jeśli zestawimy Śmierć Stalina z Zapętlonymi, bez trudu dostrzeżemy wyraźne podobieństwa, choć akcja obu filmów rozgrywa się w zupełnie innych czasach i innym miejscu. Bohaterowie wspomnianych obrazów tracą podmiotowość i sprawczość wobec przytłaczającej siły politycznej, a ich własne działania obracają się przeciwko nim samym. W kontekście takich rozpoznań filmografia Armando Iannucciego ujawnia zaskakującą spójność, wręcz programową krytykę systemów władzy, które wymykają się z pod kontroli podmiotów tworzących je i podlegających im. Problematyka totalitaryzmu aktualizuje się.
Powracając jednak do kwestii komizmu, warto wspomnieć jeszcze o przezabawnych dialogach. Rządzący są wulgarni, rubaszni, rzucają na prawo i lewo niewybrednymi żartami, docinają sobie nawzajem. Film zyskuje na tym lekkość i być może właśnie dlatego tak bezproblemowo przedostaje się do mainstreamu. To właśnie zdaje się być najlepsze w najnowszym dziele szkockiego reżysera. Nie stawia ono oryginalnych i wyrafinowanych tez, zresztą nawet nie rości sobie do tego pretensji. Przywołuje te starsze i dobrze już znane, za to robi to swobodniej, przez co zyskuje możliwość dotarcia do szerszej grupy odbiorców.