1. Uważam, że jest to film wybitny – razem z Jackie Brown (1997) i Death Proof (2007) tworzy trylogię arcydzieł Tarantino.

2. Co zaskoczyło mnie w Bękartach… najbardziej? To, że film nie wytrzymuje testu zgrywy i chichotu. Kiedy poszedłem na niego drugi raz, siedziała za mną horda licealistów – jak tylko usłyszeli muzyczny motyw z Alamo (1960) , natychmiast zaczęli parskać. Po napisie: Dawno temu, w okupowanej przez nazistów Francji… pękali ze śmiechu. A potem…? Figa z makiem. A raczej: jak makiem zasiał. Następne dwie i pół godziny spędzili(śmy) w absolutnym skupieniu – ciszę przerwało tylko kilka dowcipów w rodzaju filmiku o Hugo Stiglitzu, no i oczywiście Pittowe „buongyorrno”. Ale poza tym Bękarty… to intelektualne kino dialogu i wyrafinowanego suspensu (nic dziwnego, że Tarantino wkleił nawet kawałek Tajnego agenta (1936) Hitchcocka).

3. No właśnie: dialog. Tarantino zawsze na nim polegał: bawiąc się trywialnością tematu, poezją bluzgu, naszym odruchowym uwzniośleniem wszystkiego, co tylko bohaterowie filmu zdecydują się głośno wypowiedzieć. Tutaj jest niby podobnie, ale z kilkoma zasadniczymi różnicami. Po pierwsze, bluzgów prawie nie ma – tym razem Tarantino pławi się w kurtuazji, w wężowych ślizgach zabójczej grzeczności (koronnym przykładem jest oczywiście płk. SS Hans Landa). Po drugie, jest to film w 70% nieanglojęzyczny. Na dobrą sprawę w takiej właśnie kategorii powinien startować do Oscarów. Wielojęzyczność, płynne przechodzenie z jednego systemu semantycznego w drugi – to oczywiście domena Landy w genialnym wykonaniu Christopha Waltza.
Ale i zarazem temat filmu. I istota talentu Tarantino. Tak oto mamy nie tylko film wielojęzyczny, ale i film o wielojęzyczności – o bogactwie otaczających nas kodów i o rozkoszy posługiwania się nimi wszystkimi naraz.

4. A skoro już przy tym jesteśmy, to warto zauważyć jeszcze co innego. Mnogość kodów i znaków naszej kultury to wielki temat (i żywioł) Tarantino już od czasów Pulp Fiction (1994). Jack Rabbit Slim’s – knajpa do której Vincent Vega zabiera Mię Wallace – to woskowo-plastikowy śmietnik symboli kultury masowej (jest i Marilyn, i Elvis, i cadillac). Ten śmietnik nie musi budzić odrazy (choć pewnie budzi ją w Krzysztofie Zanussim, który w rozmowie z Patrykiem Tomiczkiem udowadniał niedawno istotową niesmaczność hamburgera – tak jakby połączenie pieczywa i wołowiny było równie wyklęte, jak mieszanie nabiału z mięsem w Starym Testamencie). Tarantino kocha śmietnik współczesnej kultury, bo rozumie że jest to śmietnik ludzki, ciepły i – nade wszystko – nasz wspólny. Scena z Jack Rabbit Slim’s znajduje echo także w Bękartach…: w sekwencji gry w „zgadnij kto to?”, przekształcającej uczestników to w King Konga, to w Matę Hari, to w Georga Pabsta.

5. Są wreszcie Bękarty wojny kompensacyjną fantazją o żydowskiej zemście na Hitlerze. Tarantino poszedł dalej od Spielberga i jego antynazistowskiej mini-Apokalipsy z finału Poszukiwaczy zaginionej arki (1981). Jak słusznie zauważył mój kolega Veikko Suvanto, Bękarty wojny są poniekąd wariantem Spielbergowskiego gestu wykonanego w 1941 (1979) – cyrkową bufonadą, przepisującą historię drugiej wojny światowej tak, by jej trauma stała się choć trochę mniej dotkliwa.

Powyższe punkty to tylko przyczynek do szerszej dyskusji – niemniej cel jest konkretny: błagam, przestańmy mielić komunały o Tarantino „bawiącym się w kino”; o „postmoderniście” i „mistrzu zgrywy”. Te etykiety tylko zaciemniają obraz jednego z kluczowych artystów współczesnego kina, który przy całej swej chłopięcej energii ma do zaproponowania coś o wiele bardziej doniosłego niż tylko bilet do gabinetu woskowych ikon pop-kultury.


Bękarty wojny (Inglourious Basterds)
reżyseria i scenariusz: Quentin Tarantino
grają: Brad Pitt, Eli Roth, Diane Kruger, B.J. Novak, Melanie Laurent
zdjęcia: Robert Richardson
kraj: USA
rok: 2009
czas trwania: 153 min
premiera w Polsce: 11 września 2009
UIP


Michał Oleszczyk – krytyk filmowy, absolwent filmoznawstwa UJ. Publikuje w „Kinie” i na blogu Ostatni fotel po prawej stronie. Autor książki Gorycz wygnania: Kino Terence’a Daviesa i współautor (z Kubą Mikurdą) wywiadu-rzeki Kino wykolejone: Rozmowy z Guyem Maddinem. W tym roku, nakładem Korporacji Ha!art, ukazała się książka Trzynasty miesiąc. Kino braci Quay, w której można się zapoznać się z obszerną rozmową Michała Oleszczyka i Kuby Mikurdy z braćmi Quay. Fragment wywiadu – do przeczytania tutaj.

Tekst pochodzi z blogu Autora