„Day One” to dla Grabka nowy rozdział zarówno w jego twórczości jak i postrzeganiu samego siebie jako muzyka. Na jego stronie internetowej można znaleźć takie zdanie: „Wraz z „Day One“ daję Wam nie „Grabka“ lecz siebie – bez trzeciej osoby, bez aury tajemniczości, bez całej tej niepotrzebnej otoczki. To będę ja i mój Dzień Pierwszy“.  Te słowa dość trafnie oddają to, co można znaleźć na krążku. Z jednej strony prostota i duża oszczędność formy, z drugiej szczerość i dojrzałość artystyczna. W warstwie muzycznej najbliżej tu do mariażu ambientu, elektroniki czy modnego ostatnio nurtu neoclassical.
I choć w dużej mierze byłyby to trafne określenia, to jednak Grabek dość swobodnie wychodzi poza te ramy, prezentując coś, co umyka łatwemu definiowaniu - a przy tym ma w sobie sporą dawkę pierwiastka oryginalności.

Ciekawie bawi się kontrastami co słychać np. w otwierającym całość utworze „Dawn”. Najpierw słyszymy partie skrzypiec, które powoli przechodzą w transowe, elektroniczne plamy. Z kolei w pięknych i melancholijnych „Gravity” i „Rain” czaruje za pomocą fortepianu i skrzypiec, by po chwili wrócić do akustyczno-elektronicznych kontrastów („Earth”). W „Hide”  usłyszeć  możemy głos Grabka i jest to jedyny śpiewany fragment na „Day One”. Choć muzyka na płycie jest dość oszczędna, to trudno wskazać tu jeden dominujący instrument. Gdybym jednak miał się o to pokusić, to byłyby to skrzypce, które wybrzmiewają tu najpełniej. Bardzo ładnie słychać to w zamykających płytę utworach „Wave” i „Dusk”.

Sześć lat to dość długi czas, w którym pojawia się wiele nowej muzyki. Wiele z niej też szybko znika. Grabek widocznie  potrzebował tych kilku lat aby powrócić z płytą, która na pewno nie zostanie szybko zapomniana i choć jest dopiero kwiecień to myślę,  że pod koniec roku wielu będzie ją wymieniać jako jedną z najważniejszych płyt tego roku.



PS. Album „Day One”, póki co, ukazał się wyłącznie w wersji elektronicznej. Można go nabyć pod podanym adresem : https://grabek.bandcamp.com/