Jestem najlepsza. Ja, Tonya ukazuje absurdy sportu i absurdy życia. W nieco zbyt wirującym od wydarzeń i parodystycznym filmie zamknięta jest historia bohaterki, której siła testowana była nie tylko na lodowisku. To opowieść prawdziwie wstrząsająca i druzgocząco spektakularna.

Film Craiga Gillespie jest biografią Tonyi Harding – łyżwiarki figurowej, która w 1994 roku zostaje uwikłana w incydent na którym ucierpiała jej główna sportowa rywalka – Nancy Kerrigan. Akcja filmu przedstawia życie Tonyi od lat 70. XX wieku kiedy jako kilkuletnia dziewczynka zostaje po raz pierwszy zaprowadzona przez matkę na lodowisko, aż do momentu jej spektakularnego i głośno komentowanego upadku kariery. Australijski reżyser buduje historię, która z pozoru wpisuje się w aktualne trendy chwytliwych filmów ściągających do kin ogromną publiczność. Nie dość, że jest to biografia to i z mocną postacią kobiecą. Co więcej, nie znając dobrze prawdziwej historii Tonyi Harding z początku wydaje się, że film będzie jedynie opowieścią o bohaterce, która mimo trudnego dzieciństwa i ciężkiej sytuacji finansowej osiągnęła ogromny sukces. Że będzie to historia, która tym złym pogrozi palcem, a niepewnym siebie pokrzepi serca pokazując, że wiara i siła zburzą wszelkie mury. Nic bardziej mylnego. Gillespie omija frazesy dotyczące sukcesu, czy spełniania american dream. W zamian za to, widz otrzymuje opowieść, w której prawda jest tylko kolejnym fake newsem.

Historia linearnie przedstawia życie Harding. Zarówno początki przygody z łyżwiarstwem figurowym jak i jej prywatne perypetie, które w dużej mierze skupiają się na relacji z matką oraz z mężem.
Chociaż w Tonyi (fantastyczna rola Maggot Robbie) nie widać szczególnej głębi, jest ona wyrazistą i fascynującą bohaterką. Jej łyżwiarska kariera nieustannie koresponduje z życiem osobistym. Ojciec, który pewnego dnia opuszcza rodzinę, matka-tyran, która nieustannie ustawia i zastrasza córkę, neurotyczny mąż, który za najlepszy sposób rozwiązania problemów uznaje uderzenie w policzek. Ładunek braku akceptacji i oszałamiająca ilość agresji kształtuje bohaterkę, która staje się wulkanem żalu i złości. Tonya, choć nie chce dostosowywać się do nikogo i niczego, panicznie poszukuje akceptacji. „Chcę być kochana” – powtarza bohaterka. Moment wyrzucania ramion w górę po zakończeniu tańca na lodzie, obsypywanie różami, najwyższa punktacja w zawodach są namiastkami tej miłości, momentem prawdziwej chwały. Bohaterka więc nie gra z nikim w żadną grę, nie zwodzi, nie zmienia się. Jej osobowość rysowana jest prostą linią, w której najwyższą stawką jest utrzymanie woli walki. Tylko tyle zostało. Nawet sama jazda figurowa wydaje się być nieco przypadkowa. To tylko forma, która pozwoli uzyskać odblaski adoracji i miłości. Dzięki nim może być na chwilę najlepsza. Dlatego, film Gillespiego nie jest opowieścią o uzdolnionej łyżwiarce figurowej. Reżyser ukazuje po prostu dziewczynę, która przez większość swojego życia walczyła z samotnością.

Z kolei świat łyżwiarek figurowych, choć nie ma go w filmie dużo, jest tutaj przedstawiony bardzo zmyślnie. To szkoła dla grzecznych panienek – takich, które mają nienaganne maniery, nieskazitelny uśmiech oraz pieniądze na wymarzoną sukienkę. Można byłoby się spodziewać, że, podobnie jak w Czarnym łabędziu Darrena Aronofsky’ego najwyraźniej zostanie podkreślona rywalizacja pomiędzy dziewczynami. Jednak zamiast wspierać mocno osadzony stereotyp o wręcz wrodzonej kobiecej zdolności do walki ze sobą, Gillespie ukazuje absurdy systemu zawodów oraz samego sportu. Przestawia świat, który na lodowisku wydaje się być absolutną symulacją. Iluzją piękna, wdzięku i elegancji. Jednak zarówno charyzma, jak i płynność ruchu, której się przygląda się ostatecznie nie ma najmniejszego znaczenia. Łyżwiarstwo figurowe porządkowane jest surowym i zimnym perfekcjonizmem. Ukazanie Tonyi, która, jak można się spodziewać, buntuje się przeciwko tym sztywnym zasadom, dialoguje z generalną sytuacją kobiet. Portretowanie łyżwiarstwa figurowego odnosi się do codziennych przedstawień kobiecości. Kobiecości jako widowiska, mieniącego się spektaklu. Kobiecości, której główną zasadą jest – uśmiechaj się mimo wszystko. Tonya próbuje rozbić tę kulturową strukturę opresji. Mimo tego, film nadal przestawia przestrzeń, w której po prostu zaciska się zęby, a makijaż rozpływa się pod łzami.

Jednak najciekawsza w filmie Gillespiego jest jego forma. Niektóre sceny zostały odtworzone z precyzyjną dokładnością. Sukienka Tonyi z pamiętnych zawodów w ‘91 w filmie wygląda identycznie, ruchy łyżwiarki są odbiciem tych prawdziwych, a jej wypowiedzi po incydencie są właściwie cytatami z mediów. Film nie jest jednak klasyczną biografią. Reżyser ubiera prawdziwą historię w ramy dokumentu. Wypowiedzi bohaterów przeplatają się więc z retrospekcjami. Widz ma mieć więc wrażenie, że to faktycznie Tonya i jej były  mąż są przewodnikami po swojej własnej przeszłości. Jednak mockdokumentowa forma nie jest potraktowana poważnie. Gillespie wygina ją uzyskując efekt przesady, nawet parodii. W pstrokato zrobionym filmie aktorzy łamią czwartą ścianę, mówią wprost do widza. Reżyser miksuje jednocześnie gatunki. W ramach mockdocumentu umieszcza zarówno skrawki rodzinnego dramatu, czarnej komedii oraz filmu akcji. Dzięki temu film przeradza się w pewien postmodernistyczny kolaż, który skutecznie pozwala na chwile oddechu. Mam wrażenie, że przez wybór takiej poetyki, historia Tonyi daleka jest od patetycznie tragicznej.

Jestem najlepsza. Ja, Tonya to naprawdę ważny film. Bohaterka oscylując pomiędzy byciem zwycięzcą, a ofiarą, walcząc o siebie każdego dnia, wzbudza jednocześnie podziw i współczucie. Zmienna temperatura filmu sprawia, że nie można ocenić jej jednoznacznie. Ucieczka przed tą jednoznacznością jest w tym przypadku szczególnie istotna. Film migruje pomiędzy prawdą, a półprawdą podglądając świat mediów, sportu, rodziny. Proponując kilka wersji prawdy, zmieniając tempo akcji, nieustannie uważnie obserwując Tonye. Historia podany w jaskrawy, komiksowy wręcz sposób nadal okazuje się niesamowicie dramatyczna. Przeraża bezwzględny świat sportu, przytłaczają media, oszałamia siła bohaterki. Reżyser w prosty sposób pozostawia widza w stanie rozsypki.

Już podczas napisów końcowych obserwujemy prawdziwy zapis wykonu Tonyi z zawodów, podczas których pierwszy raz skoczyła potrójnego axla. Dziewczyna wiruje w każdym piruecie, płynie wraz z muzyką, widownia głośno reaguje na kolejne skoki i inne popisy. Nagle cała historia przestaje mieć znaczenie. Obserwuje się kobietę, która jest pełnią pasji, charyzmy, kilkuminutowego szczęścia.

Takie historie potrafią odebrać mowę.