Zbiór tekstów pod redakcją Łukasza Najdera obiecuje także wiele samym swoim wstępem: „Ulegliśmy pokusie, żeby przyjrzeć się współczesności tak, jak to się robi z epokami uznanymi za już zamknięte. Rytm internetowego magazynu, który od prawie dziewięciu lat prowadzimy, jedynie z nazwy pozostającego dwutygodnikiem, toczy się blisko teraźniejszości, towarzyszy jej, sprzyja i się z nią spiera, niekiedy się od niej oddala, by uzyskać szerszy jej ogląd, ale nie traci kontaktu z jej przyspieszonym, a przy tym niekiedy ledwie słyszalnym pulsem”. Delfin w malinach ma być więc nie tylko subiektywną listą snobizmów i obyczajów ostatniej dekady – relacją z frontu walk, które być może niesłusznie uznaliśmy kiedyś za ważne i tych, które być może znów zbyt pochopnie zlekceważyliśmy – ale także zbiorem wytrychów do zrozumienia współczesności. Wytrych to jednak wciąż nie klucz; pochopne włamy do współczesności często kończą się przedwczesnym alarmem znużenia. Obiecanki cacanki, jak mawiała babcia.
Delfin w malinach rozpoczyna się esejem Marcina Wichy poświęconym nostalgii za prasą drukowaną: za mitycznymi etatami w redakcjach kulturalnych, farbą drukarską, która brudziła dłonie i zapachem świeżo zadrukowanego papieru. I choć tekst nie dotyczy ostatniej dekady, a krótkiej i pobieżnej historii rozkwitu i upadku sztuki druku codziennego od początku dwudziestego wieku po współczesność, to dość dobrze tłumaczy potrzebę wydawania publikacji już częściowo obecnych w sieci.
Wpis w Internecie nie musi funkcjonować w szerszej całości, broni się samą liczbą lajków i udostępnień. To dobra forma dla tekstu o sucharach, dość zresztą zabawnego i błyskotliwego (dowcip o tym, ile igieł ma stomatolog, z pewnością zrobi furorę w wielu kręgach towarzyskich), jak i dla eseju o modnych w ostatnim dziesięcioleciu knajpach w Warszawie, Krakowie i Poznaniu (dość wsobnego, choć też na pewno ciekawego dla – znowu – specyficznych kręgów towarzyskich).
Delfin w malinach to też teksty nieznośnie dydaktyczne. Tak jak esej Roberta Siewiorka Beka z beki, w którym autor wciąż zadaje retoryczne pytania o to, gdzie się podziała niegdysiejsza powaga. Analizując wyciągnięte z odmętów Internetu tyleż ironiczne, co po prostu głupawe komentarze, Siewiorek pastwi się nad hipsteriadą, która rzekomo poważna być nie potrafi i (powiedzmy to sobie wreszcie otwarcie) powagą się brzydzi. Wszystko to dlatego, że osławieni już na niejednej publicystycznej karcie milenialsi nie mieli żadnego przeżycia pokoleniowego. Osobiście wydaje mi się, że wypisywanie i śmianie się z durnot jest kwestią ponadpokoleniową, ale każda okazja do ponarzekania na dzisiejszą młodzież jest okazją. Brak okazji jest zaś, jak wiadomo, okazją samą w sobie. Niech więc pozostanie otwartym pytanie, czy naprawdę szczerość i powaga w bezpiecznych kręgach rodziny i przyjaciół pozostaje poza zasięgiem ludzi, którzy od czasu do czasu lubią sobie pooglądać głupoty w Internecie.
Na Delfina w malinach składają się także teksty, które spełniają obietnicę zawartą we wstępie do publikacji. Są opisem i próbą zrozumienia tego, co we współczesności trudno uchwytne, ale ani nie moralizują, ani nie bagatelizują opisywanego zjawiska. Takim tekstem jest esej Olgi Drendy, która pod pretekstem obserwacji mężczyzny, który kupuje szklanki z logo Euro 2012, zadaje pytanie o przestrzenne i mentalne skutki uboczne transformacji. Drenda z właściwą sobie życzliwością pochyla się nad duchami epoki i kreśli obrazek złożony głównie z pytań, bez zbyt pochopnych odpowiedzi. Z kolei Karol Sienkiewicz w tekście Geje, Noe i tęcza przygląda się kulisom walki o tęczę na Placu Zbawiciela. Zauważa przy tym, jak bardzo obrońcy i obrończynie kolorowego symbolu pomylili się w osądzie tej nomen omen palącej (się) wtedy kwestii. O ile bowiem przeciwnicy i przeciwniczki tęczy spalili ją, by zamanifestować wrogość w stosunku do społeczności LGBT, to osoby, które chciały jej obecności, argumentowały na rzecz uniwersalności i apolityczności kolorowych kwiatków. Brak rozpoznania wagi tego problemu nie pozwolił wtedy na to, by instalacja artystyczna stała się przyczynkiem do ważnej społecznej dyskusji o dyskryminacji i nienawiści. Nie udało się. Być może dzisiaj na kolejnym Marszu Niepodległości ponosimy konsekwencje opowieści o apolitycznych i ładnych biblijnych instalacjach.
Do zbiorówki Najdera swoje trzy grosze dorzucił także Jakub Dymek. Jego tekst o początkach i cechach charakterystycznych amerykańskiej alt-prawicy (czyli niechęci do feminizmu i poprawności politycznej) jest jednocześnie analizą słabych stron współczesnej liberalnej demokracji. Szowinizm, choć oczywiście w różnych postaciach i stężeniu, nie jest jednak domeną jednej strony politycznej dyskusji, co pokazała publikacja tekstu Papierowi feminiści. O hipokryzji na lewicy i nowych twarzach polskiego #metoo na łamach „Codziennika Feministycznego”. Molestowanie, ukryta niechęć do zdobyczy feminizmu i środowiskowa solidarność oprawców nie są dominantą jednego obozu światopoglądowego, czy to alt-prawicy, czy prawicy w ogóle. I będzie to, jak przypuszczam, materiał do analiz na najbliższą dekadę.
Delfin w malinach jest książką o dużych ambicjach i wielu wątkach. Próbą postawienia diagnozy współczesności. Jest to diagnoza określonego środowiska i jednak dość arbitralnie wybranych zjawisk. Każdy z tych tekstów czytany z osobna może być okazją do małych zachwytów lub ostrych polemik, razem jednak ta mieszanka staje się nieznośna. Jak kac po ostrym postinternetowym melanżu.
Delfin w malinach
Snobizmy i obyczaje ostatniej dekady
Pod redakcją Łukasza Najdera i zespołu dwutygodnik.com
Czarne, 2017