Przeglądam z sentymentem archiwalne programy telewizji publicznej z połowy lat 90. Początek listopada 1995 roku: oba programy TVP emitują w ciągu jednego tygodnia (!) _Jesienną sonatę_ Bergmana, _Lamparta_ Viscontiego czy _Chinatown_ Polańskiego. Przypadek? Spójrzmy na program październikowy tegoż samego roku, w ciągu kilku dni kinomani mają prawdziwą ucztę: _Służący_ Loseya, _Dziecko Rosemary_ Polańskiego i _Ucieczka skazańca_ Bressona – to tylko wybrane tytuły. Należę do pokolenia, które wychowało się na cyklach filmowych telewizji publicznej: _W starym kinie_, _Perły z lamusa_, _Sto na sto_, _Mistrzowie kina_. Niemal każdy seans poprzedzony był rzeczową dyskusją lub fachową prelekcją. Wszystkie te cykle prędzej czy później zniknęły z ramówki.

*Telewizja – „Mission: Impossible”*

U schyłku ostatniej dekady rywalizacja na rynku telewizyjnym zaostrzyła się, do głosu doszły stacje prywatne, dysponujące znacznym kapitałem – rozpoczęła się bezwzględna walka o widza. Jednak to w niewielkim stopniu usprawiedliwia brak dzieł wielkich mistrzów czy klasycznych pozycji światowych kinematografii w programie telewizji publicznej. Rzekoma „misja”, o której jakiś czas temu mówiło się bardzo wiele, dziś staje się powoli jedynie hasłem marketingowym, za którym stoją specjaliści od PR. Hipokryzja mediów publicznych mocno dotknęła miłośników wielkiego kina, którzy najzwyczajniej się od nich odwrócili.
Obecnie w telewizji publicznej można oglądać dwa cykle filmowe, spełniające niejako funkcję zasłony dymnej: „Uczta kinomana” oraz „Kocham kino”. Pierwszy z nich, emitowany w niedzielne wieczory, jest połączony z „Kolekcją kinomana”. Trudno jednak domyślić się klucza, według jakiego dobierane są tu filmy. Jak bowiem można wytłumaczyć obecność dzieł wątpliwej jakości – chociażby _Sommersby_ z Jodie Foster czy _Bóg jest wielki, a ja malutka_ z Audrey Tautou? Obok niewyróżniających się niczym nadzwyczajnym filmów komercyjnych, w cyklu mieści się na szczęście również doskonałe kino artystyczne ostatnich dwóch dekad. „Uczta kinomana” jest pod tym względem bliźniakiem „Kocham kino” z TVP 2, tyle, że promuje filmy bardziej dostępne intelektualnie, tak by przypadkowy widz w niedzielny wieczór nie przeciążył swoich szarych komórek.
Program Grażyny Torbickiej jest azylem dla młodego filmu polskiego, kina niezależnego oraz dzieł autorstwa kultowych twórców ostatnich dwóch dekad (Spike Lee, Jim Jarmusch, bracia Coen). Jednak klasyki próżno tam szukać. Równie dobrze widz może wybrać się do wypożyczalni i znaleźć półkę z filmami dystrybuowanymi przez Gutka i Vivarto. Takie podejście „publicznej” do spuścizny światowego kina sprawia, że rodzą się kolejni kinomani, dla których historia filmu rozpoczyna się od Tarantino. Innym poważnym zarzutem może być wielokrotne pokazywanie tych samych filmów, niektóre tytuły notują absurdalne rekordy.

Wobec braku miejsca antenowego na starocie podpisane przez Federico czy Ingmara w kanałach ogólnodostępnych, telewizja publiczna wpadła na pomysł, żeby przerzucić całą misję kulturalną do flagowego produktu o nazwie TVP Kultura. Teraz nikt nie może szefom „publicznej” zarzucić, że TVP nie emituje koncertów muzyki poważnej, teatru telewizji, filmów dokumentalnych i klasyki kina fabularnego. Jest jednak znaczący problem – TVP Kultura nie jest kanałem ogólnodostępnym, wobec czego „misja publiczna” traci sens.

Oczywiście TVP Kultura jest wielką skarbnicą arcydzieł światowego kina – od niemych filmów Eisensteina, Pudowkina, Langa i Chaplina, przez kanon filmowy w postaci dzieł Wellesa, Felliniego, Tati, aż po współczesne kino europejskie. Można jednak odnieść wrażenie, że „Kulturze” kończy się repertuar – kolejne tygodnie, kolejne seanse _8 i pół_ i _Białego szejka_ Felliniego. Pewne kinematografie zostały przerobione dokładnie (choćby czeska), inne kompletnie nienaruszone (japońska, skandynawska). To, co zachwycało i zaskakiwało kilka lat temu, teraz nie robi wrażenia. Czasami zdarzają się niespodziewane „premiery” – ostatnio chociażby _Małgorzata, córka Łazarza_ Vláčila czy _Don Kichot_ Pabsta. Jednak przeważają „odgrzewane kotlety” – nie spodziewałem się, że nadejdzie dzień, w którym na seans _Obywatela Kanea_ zareaguję podobnym okrzykiem, jak niegdyś na wieść o kolejnej świątecznej emisji _Ben-Hura_.
TVP Kultura spełnia ważną rolę w procesie edukacji filmowej, jednak mechanizm przekazywania wiedzy odbywa się w sposób niekonsekwentny. Co prawda pojawiają się w ramówce wieczory tematyczne, brakuje jednak klarownych cyklów, przez co widz poznaje historię kina „na wyrywki”. Mimo to trzeba docenić rolę TVP Kultura w promocji wybitnych dzieł światowego kina. Podobną rolę jeszcze kilka lat temu odgrywał kanał „Europa, Europa”, prezentujący obfite retrospektywy takich autorów jak Fellini, Renoir, Truffaut, Clair, Antonioni. Kanał zmienił nazwę na „Zone Europa”, zmieniając również swoje oblicze. Klasyka zniknęła z anteny, została wyparta przez współczesne kino europejskie, niestety nie zawsze zjadliwe i warte obejrzenia.
Operatorzy sieci kablowych prześcigają się w nowych, coraz bardziej atrakcyjnych ofertach. Jednym z ich wielu atutów jest obecność w pakiecie kanałów, mających rzekomo prezentować filmową klasykę. Często jest to nabijanie widza w butelkę. Przede wszystkim kanały dysponują ograniczonym repertuarem, wobec czego po dwóch miesiącach oglądania danej ramówki, jesteśmy już obeznani ze wszystkimi wartościowymi pozycjami. Rekordowy pod względem powtórek jest oczywiście TCM, emitujący przede wszystkim klasyczne kino hollywoodzkie.
Najciekawsza na rynku wydaje się oferta „Ale kino!”, które wyraźnie odżyło po kilku suchych latach i emisji nieśmiertelnych „premier-powtórek”. Interesujące cykle tematyczne, emisje rzadkich filmów festiwalowych, przykłady egzotycznych kinematografii, czy w końcu seanse z napisami – to największe atuty stacji. Powodzenie „Ale kino!” jest efektem świetnego pomysłu na „telewizję środka” – takie filmy jak _Skarb narodów_ i _Wałkonie_ sąsiadują obok siebie w programie dnia, przez co kanał przyciąga szerokie grono odbiorców.
Nie można zapomnieć o „Kino Polska”, które konsekwentnie prezentuje skarby naszego kina. Przynajmniej do polskiej klasyki dostęp jest nieograniczony – coraz prostszy również ze względu na „boom” płyt DVD z polskimi filmami. Głównym problemem jest w tym przypadku słaba jakość wielu wydań, przypominająca poziomem filmowe dodatki do gazet.

*DVD – w oczekiwaniu na mistrzów*

Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że moda na „kolekcje”, zawierające dzieła wielkich mistrzów, spowoduje pewną rewolucję. Na rynku pojawiły się boxy z dziełami Chaplina, Kubricka, Kurosawy, Hitchcocka, Bergmana i Felliniego. Podczas gdy liczyliśmy, że pociągnie to za sobą łańcuszek kolejnych mistrzów, coś nagle się zatrzymało. Do tego grona dołączyli jedynie Herzog i ostatnio Buňuel. Zamiast nowości, mamy kolejne reedycje.
Pod względem dostępu do profesjonalnie wydanej klasyki, wciąż jesteśmy daleko za Zachodem, gdzie można kupić eleganckie kolekcje filmów niemal każdego mistrza kina – wydane w ciekawy sposób, z pokaźną ilością dodatków (fachowo napisane książki, filmy dokumentalne). U nas nie znajdziemy boxów z filmami Antonioniego, Rohmera, Truffaut, Raya, Chabrola, Tarkowskiego, Pasoliniego, Bertolucciego, Wellesa, Kazana, Wildera, Keatona czy Tati. Często trudno choćby o jeden film z dorobku wyżej wymienionych artystów. Satyajita Raya trzeba byłoby „podczepić” pod kino bollywoodzkie, by zainteresować jego twórczością polskich dystrybutorów. Co ciekawe, swej kolekcji na naszym rynku doczekał się wytrawny rzemieślnik francuskiego kina Claude Lelouch, który nad swoimi kolegami znad Sekwany góruje chyba tylko opanowaniem sztuki nudnego melodramatu. Nie jest to kino ani ważne, ani specjalnie atrakcyjne – tym bardziej dziwi logika dystrybutorów.
Trudno także zrozumieć takie przedsięwzięcia jak mini-kolekcja filmów Akiry Kurosawy, zawierająca zaledwie cztery filmy (_Rashomon, Pojedynek w ciszy, Tateshi Danpei, Madadayo_), wydana co prawda znakomicie – jednak chyba tylko za estetyczny wygląd boxu musimy zapłacić ponad 400 zł. Dla przeciętnego kinomana to zbyt duża suma jak na cztery filmy, niekoniecznie zresztą (naturalnie poza _Rashomonem_) najlepsze w dorobku twórcy. Absurdalnie wysokie ceny płyt DVD to jedna z największych zmor naszego rynku. Czasem bardziej opłaca się zakupić zagraniczne wydanie filmu na jednym z wielu portali aukcyjnych, aniżeli skusić się na edycję polską.
Zdarzają się przedsięwzięcia, które dają iskierkę nadziei na zmianę i poprawę sytuacji kinomanów, zmuszonych kupować płyty DVD za granicą. Interesującym przykładem jest seria kina radzieckiego, przygotowana przez firmę Epelpol, w której do tej pory znalazły się znakomite filmy „odwilżowe” z przełomu lat 50. i 60. (_Ballada o żołnierzu, Los człowieka, Lecą żurawie, Ojciec żołnierza_), epickie opowieści pokroju _Cichego Donu_ Gierasimowa, _Oni walczyli za ojczyznę_ Bondarczuka, czy nawet legendarny _Iwan Groźny_ Eisensteina.
Zanim jednak sytuacja się poprawi, kinomani są zmuszeni kombinować. Do szczęściarzy należą koneserzy, których stać na eleganckie wydania z „The Criterion Collection” (choć ceny w porównaniu z polskimi wcale nie zwalają z nóg). Do dyspozycji jest kilkaset fenomenalnie wydanych płyt bądź boxów z największymi dziełami światowej kinematografii, nawet tymi najrzadziej spotykanymi. By nie być gołosłownym, przytoczę kilka pozycji: w najbliższym czasie w serii ukażą się ekskluzywne wydania filmów Johna Cassavetesa, arcydzieła francuskiego „realizmu poetyckiego”, filmy zapomnianych mistrzów Maxa Ophűlsa i Jean-Pierrea Melvillea, czy perły kina azjatyckiego (Mizoguchi, Ozu i wielu innych).

Co ciekawe, wielu kinomanów wybiera jeszcze jedną drogę, prowadzącą do zdobycia rzadkich filmów – Chiny. Na portalach typu ioffer czy ebay chińscy sprzedawcy pod przeróżnymi nickami oferują nielegalne boxy z filmami mistrzów. Do dyspozycji są chociażby Bertolucci, Renoir, Allen, Bergman, Kubrick czy Rohmer. W wielu przypadkach w takich boxach znajduje się cały (!) dorobek danego twórcy. Tak jest w przypadku Bergmana – do tekturowego pudełka chińscy sprzedawcy wkładają klaser z ponad 40 płytami – w kolekcji można znaleźć nawet najrzadsze dzieła szwedzkiego autora, na przykład te z początku lat 50. Koszt takiej kolekcji to w przeliczeniu na naszą walutę około 200-250 zł, a więc cena, za jaką w Polsce kupi się średnio 5-6 oryginalnych płyt DVD. Oczywiście istnieje ryzyko, że chiński sprzedawca okaże się nieuczciwy i boxu nie prześle...

*Internet – „projekt Lumiere”*

Zawodzi telewizja, zawodzi rynek płyt DVD – pozostaje Internet. Ostatnie lata to prawdziwa wojna policji z piratami, nielegalnie „ściągającymi” i rozprowadzającymi filmy. Dla wielu osób „ściąganie” nowości kinowych to zupełna „normalka” – zwyczajny sposób na oszczędzenie pieniędzy. Nieważne, że to wbrew prawu, zaś jakość „ściągniętego” filmu jest koszmarna. Era „emulea” i „divx-ów” przeszła już jednak do przeszłości – teraz internetowi piraci „ściągają” filmy i gry komputerowe przez programy typu p2p – jest szybciej, bezpieczniej i spada ryzyko namierzenia przez policję.
„Ściąganie” nowych filmów jest właśnie jednym z czynników, który wpływa na wysokie ceny biletów do kina i płyt DVD. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że w sieci znajduje się również całe mnóstwo klasyków – czy „ściąganie” filmów, powstałych przed 50, 60 czy nawet 80 laty, nadal powinno być nielegalne? Przecież nikt nie pójdzie do więzienia za to, że chciał obejrzeć wczesne filmy Bergmana...
Być może dobrym pomysłem byłoby powstanie „projektu Lumiere”, czegoś na kształt słynnego „Projektu Gutenberga”, który polegał na umieszczeniu w sieci kilku tysięcy książek w wersji elektronicznej. O pozytywnych konsekwencjach tej inicjatywy chyba nie trzeba nawet wspominać. Darmowy dostęp do kilkuset klasyków światowej kinematografii z pewnością byłby czymś rewolucyjnym. Czy rzeczywiście ktoś by na tym stracił? Koneserzy kina nadal kupowaliby filmy w ekskluzywnych boxach – przecież właśnie dla nich ważna jest dobra jakość wydania.
Problemem jest oczywiście skomplikowane prawo autorskie. Mimo to od pewnego czasu można zaobserwować początki zjawiska „społeczności filmowych”, publikujących całe filmy w sieci – jest to rzecz jasna nielegalne. Na portalu youtube znajdują się kanały, gdzie anonimowe osoby umieszczają klasyczne filmy w kilku bądź kilkunastu częściach. Co ważne, nie uświadczymy tam komercyjnych hitów czy dzieł zrealizowanych w ciągu ostatnich 30-40 lat. Powstaje więc społeczność, która dzieli się swoimi doświadczeniami filmowymi, nie dla zysku, lecz w celu szerzenia kultury filmowej, zarażania innych filmową pasją. Dzięki temu w sieci można obejrzeć absolutne rzadkości: wczesne arcydzieła kina japońskiego, „Operę za trzy grosze” Pabsta, znakomite komedie brytyjskie z wytwórni Ealing, _Zaćmienie_ czy _Noc_ Antonioniego, _Wieczór kuglarzy_ czy _Uśmiech nocy_ Bergmana, _Andrieja Rublowa_ i _Zwierciadło_ Tarkowskiego, oraz dziesiątki innych. Wszystkie filmy są opatrzone angielskimi napisami.

Nawet jeśli coś takiego jak „projekt Lumiere” nie powstanie, koneserzy kina na całym świecie znajdą sposób, żeby obejrzeć najwybitniejsze i najrzadsze filmy. Nawet jeśli byłby to sposób nielegalny. Choć żyjemy w czasach, kiedy dostęp do dóbr kultury audiowizualnej jest coraz łatwiejszy, wciąż pojawiają się problemy, które hamują rozwój edukacji filmowej. A przecież dostęp do dzieł Eisensteina czy Wellesa powinien być taki sam, jak do książek Prousta i Manna. Utopia?

FOTO: _Fanny i Aleksander_ GUTEK FILM