Niemiecka wokalistka już od czasu wydania swojej pierwszej płyty zachwyca mrocznym, pełnym pasji śpiewem i niezwykle emocjonalną muzyką, którą cechuje niespotykana mieszanka balladowych klimatów w stylu Nicka Cave’a, zadziorności Patti Smith czy dostojności i charyzmy Marlene Ditrich. Przez te kilka lat, które minęły od debiutu, jej muzyka stała się bardzo dojrzała a sam śpiew Andrei niezwykle przejmujący i świadomy.  Na „Void” słychać to doskonale.



To, z jaką lekkością Andrea porusza się pomiędzy różnymi odcieniami swojej muzyki, zasługuje na uznanie.
Już na wstępie atakuje mocnym, rockowym „Void”, który pomimo swej drapieżności ma w sobie coś chwytliwego i porywającego zarazem. Nieco spokojniej jest przy „Black Sky”, choć spokój ten szybko burzy kolejny, nieco kraut-rockowy „Burden” z piękną partią skrzypiec. Tak samo mocno wybrzmiewa niepokojący „Kingdom”, gdzie zamiast śpiewu wokalistka postawiła na melorecytację. Po tej dawce energii ukojenie przynosi delikatny „Little Girl”. Kontrasty sprawiają, że nawet na moment ta muzyka nie staje się nudna czy sztampowa, czasem blisko jej wręcz do przebojowości  („Creatures”).  Przy końcu płyty znów robi się nieco spokojniej – poprzez piękny „Drive Me Home”, akustyczny balladowy „Don’t Wake Me” i zamykający całość „Endless Sea”.



Warto też wspomnieć o towarzyszących Andrei muzykach, szczególnie o gitarzyście Jesperze Lehmkuhl, który jest współautorem muzyki na płycie. To, jak zespół doskonale współgra z Andreą, sprawia, że jej muzyka nabiera wyrazistego charakteru, dzięki czemu również „Void” jest  albumem na długo pozostającym w pamięci.

Andrea Schroeder „Void”
Glitterhouse 2016