W filmie poznajemy dwójkę chłopców, bliźniaków, Lukasa i Eliasa. W nowoczesnej willi pod lasem czekają oni na mamę, która poddała się operacji twarzy. Gdy kobieta pojawia w domu, zamiast uścisków i ciepłych przywitań, zasuwa żaluzje w oknach, zamyka drzwi na klucz i serwuje chłopcom listę nowych obowiązujących zasad. Spędzany wspólnie czas sprowadza się do krótkiej wymiany zdań lub symbolicznej zabawy w „zgadnij kim jestem”, podczas której, o dziwo, mama nie odgaduje, że jest mamą. Ukryta pod bandażami kobieta jawi się chłopcom jako obcy, intruz, pragnący rozdzielić braci, faworyzując tylko jednego. „Ona nie jest naszą mamą” – szepczą między sobą. Ale pod dziecięcą fizjonomią kryje się dorosła determinacja, by odgadnąć tożsamość kobiety podającej się za ich matkę. Historia rozgrywa się na wsi i pomimo faktu, że na drugim planie pojawiają się też inne postaci (jakiś chłop wypalający pola, pracownicy Czerwonego Krzyża, ojca zaś - poza słowami wypowiedzianymi przez matkę - nie ma wcale), chłopcy są sami, zdani na siebie, wspólnie przeciwstawieni kobiecie rządzącej domem.
Scenariusz jest dobrze przemyślany.
Fani gatunku horroru, trafnie określanego mianem tortue porn, będą zachwyceni. Kiedy to dorośli w filmach mordują, torturują, siekają, mszczą się krwawo i soczyście – można pochwalić prace charakteryzatorskie, precyzyjny montaż twórców, rzadko już grę aktorską, o głębi psychologicznej postaci nie wspominając. W "Widzę, widzę" zamiast filmowej „sieczki” otrzymujemy stopniową torturę, brawurowo rozegraną przez jedenastolatków, mających w rękach narzędzia dostępne dla dzieci, która okaleczając ciało, dręczy zmysły.
Jest jeszcze moment zawahania, wątpliwości, że chłopcy może tak nie powinni byli robić, że nigdy wcześniej tak się nie zachowywali – w końcu wycieńczonego zwierzaka, znalezionego w jaskini, otaczają troską i chowają go pod łóżkiem, by mama nie widziała. Pojawia się nić niezgody między bohaterami, gdy jeden z nich chce się wycofać. „To nie jest nasza mama” – powtarza drugi niczym mantrę. Klamka jednak zapada i postanawiają, że będą razem trzymać się do końca. Prawdziwa braterska więź.
Austriacki duet Severina Fialy i Veroniki Franz proponuje widzom świeże spojrzenie na mocno wyczerpany przez kino gatunek. Uważam, że sukces filmu polega na realizacji artystycznych założeń już na poziomie scenariusza, by pokazać w nim inną perspektywę. Arthouse’ową wypowiedź dopełniają praca kamery, umiejętnie reżyserowana przez Martina Gschlachta (operator za te zdjęcia otrzymał Europejską Nagrodę Filmową) i „niesłyszalna” ścieżka dźwiękowa, stanowiąca jedynie tło. Jej autorzy nie uzurpowali sobie prawa do dopowiedzenia tego, czego obraz nie pokazał, a aktorzy nie powiedzieli. Wszystkie te elementy współgrają ze sobą, współtworząc kino mocne i wyraziste.