Zacznijmy od anegdoty. Istnieje pewna historia opowiadana studentom polonistyki na wykładach z romantyzmu, która wydaje się dość istotna w kontekście adaptacji poczynionej przez Rychcika. Otóż jak głosi anegdota, grupa polskich naukowców w latach 60-tych wyjechała na sympozjum naukowe do Kanady. Kiedy korzystając z czasu wolnego, naukowcy wybrali się na wycieczkę w góry, spotkali tam szamana wywodzącego się z plemienia kanadyjskich Indian. Kiedy ten zaprezentował swoje umiejętności i wiedzę, naukowców zdjął blady strach. Przed odejściem mogli zadać szamanowi jedno pytanie, na które ten obiecał odpowiedzieć zgodnie z prawdą. Wiadomo, że kiedy można otrzymać odpowiedź na dowolne pytanie, najlepiej jest zapytać o „Dziady” - i takie też pytanie zostało postawione: „Kim jest mąż 44 o którym pisał Adam Mickiewicz?”. Szaman bez wahania odparł, że Mickiewiczowi chodziło o 44-ego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki – tak, jest dokładnie tak, jak myślicie – czterdziestym czwartym prezydentem USA jest nikt inny jak Barack Obama.

Nie wiem, czy anegdota ta znana jest Rychcikowi i czy to ona leżała u źródeł pomysłu interpretacyjnego dramatu wieszcza, jednak w jej kontekście interpretacja ta zyskuje dodatkowe uzasadnienie. W spektaklu bowiem mitologia polskiego romantyzmu przeplata się z figurami American Dream, martyrologia narodu polskiego z cierpieniem czarnoskórych niewolników, bunt romantyczny z buntem beatników, hipisów i grunge'owców. Nie na darmo Konrad (Mariusz Zaniewski) zamiast Wielkiej Improwizacji wygłosi słynną przemowę Martina Luthera Kinga „I Have a Dream”.

Choć dla niektórych taka paralela może okazać się zbyt daleko posunięta, to właśnie dzięki niej tekst Mickiewicza odsłania uniwersalność i ponadczasowość zawartych w nim sensów. Opór wobec prześladowcy, wiara w wolność, równość i braterstwo wszystkich ludzi to sen, który śnili nie tylko filareci i filomaci czy uczestnicy kolejnych powstań narodowo-wyzwoleńczych, co Rychcik stara się mocno zaakcentować.

 

 

Co ciekawe, klasyczny trzynastozgłoskowiec „Dziadów” wypada w tym amerykańskim kostiumie dość świeżo i naturalnie – efekt nieadekwatności języka względem wizualnej interpretacji pojawia się niezwykle rzadko. Najwięcej podejrzeń budzi pozostawienie geograficznych nazw własnych; choć wydaje się jasne, że „Litwa” i „Warszawa” w spektaklu Rychcika metonimicznie oznaczają tyleż co „Luizjana”, „Missisipi” czy „Nowy Orlean”, to nie zostaje to zaakcentowane dostatecznie stanowczo. Symboliczna przestrzeń spektaklu przez pozostanie przy rodzimych określnikach przestrzennych może u niektórych wywołać konfuzję, że postkolonialna interpretacja Rychcika odnosi się do jakiegoś bliżej nieznanego fragmentu historii Polski pod zaborami – a tak z całą stanowczością zaznaczmy nie jest.

O tym, że opuszczamy imaginarium słowiańskiej mitologii romantycznej powinny nas zresztą przekonać już pierwsze sceny „Dziadów”, w których Joker-Guślarz (Tomasz Nosiński) odpowiada na prośbę Marylin Monroe (Gabriela Frycz) o wywołanie ducha Johna F. Kennedy'ego. To duchy zasiedlające amerykańską popkulturę będą pojawiać się w kolejnych scenach - nie zabraknie więc bliźniaczek z filmu Stanley'a Kubricka „Lśnienie”, jednookiej cheerleaderki, wytatuowanych koszykarzy czy członków Ku-Klux-Klan. A wszystko to ujęte w charakterystyczne ramy scenograficzne i skąpane w mdłym, niewyraźnym świetle, które razem wzięte skutecznie imitują efekt głębi starego telewizora kineskopowego. Bo nie da się ukryć, że adaptacja „Dziadów” w wykonaniu Rychcika jest niezwykle filmowa.

Warto również zwrócić uwagę na muzyczne opracowanie spektaklu, które wykorzystuje zarówno jazzowe songi, jak i muzykę elektroniczną, która stwarza odpowiednio mroczny i niepokojący klimat. Najciekawiej wypada jednak pieśń zemsty, w wielu interpretacjach scenicznych śpiewana zgodnie z intencją Mickiewicza na nutę arii „Non piu andrai” z Mozartowskiego „Wesela Figara”, u Rychcika wykonana brawurowo w zupełnie nowej odsłonie. W „Dziadach” poznańskich jest to pieśń czarnych niewolników, rytmiczna i niepokojąca – jest jedną z mocniejszych scen spektaklu, w której interpretacja Rychcika zyskuje swoje uzasadnienie. W tej scenie „Dziady” stają się sztuką o wyzwalającej sile poezji, bez której nie mogą się obejść żadni buntownicy, bo poezja i śpiew to niemal synonimy wolności.

 

ADAM MICKIEWICZ
DZIADY
TEATR NOWY W POZNANIU

Spektakl prezentowany podczas 7. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia
Nagroda za najlepszą muzykę oryginalną dla Michała i Piotra Lisów

Reżyseria:  RADOSŁAW RYCHCIK
Scenografia i kostiumy:  ANNA MARIA KARCZMARSKA
Muzyka, multimedia:  MICHAŁ LIS, PIOTR LIS
Asystent reżysera:  JÓZEF PIECHOWIAK
Inspicjentka:  HANNA KUJAWIAK 

Obsada:
MARIUSZ ZANIEWSKI - Gustaw-Konrad
GABRIELA FRYCZ - Ewa, Dziewica, Dziewczyna, (Marilyn Monroe)
TOMASZ NOSINSKI - Guślarz, (Joker)
MARTA SZUMIEŁ - Rózia, (Bliźniaczka z Lśnienia)
GRZEGORZ GOŁASZEWSKI - Józio, (Bliźniaczka z Lśnienia)
MARTYNA ZAREMBA - Zosia
MACIEJ ZABIELSKI (gościnnie) - Zły Pan
MARIA RYBARCZYK - Pani Rollisonowa, (Aunt Jemima)
MICHAŁ KOCUREK - Jan Sobolewski
MIROSŁAW KROPIELNICKI - Senator
MATEUSZ ŁAWRYNOWICZ - Żegota
BARTOSZ ROCH NOWICKI (gościnnie) - Tomasz Zan
ANDRZEJ NIEMYT - Frejend
MARIUSZ PUCHALSKI - Ksiądz Piotr, (Stephen Hawking)
OKSANA HAMERSKA, ANNA MIERZWA, JULIA RYBAKOWSKA - Chór

Statyści:
SIBONISIWE NDLOVU SUCHARSKA - Sowa
MUHSIN NASSIR ALI - Kruk
ANTHONY JUSTE - Boy hotelowy
EMILY WONG - Marilyn Monroe
SYLWIA ACHU, ASTER HAILE, MARIA MAGDALENA HAILE, LUZIA AVELINO VIEGAS, 
LEOPOLD ABAI, MANDAR PURANDARE - Chór ptaków nocnych