*FRAGMENTY POWIEŚCI*

*[W Złatoustiu]*

U stóp Uralu emocje wiążące kochanków zaczęły się objęciem władzy przez Kobietę, o instynkcie łowczym. Panowała nad niewolnym mężczyzną. Obce jej były tradycje rycerskie czy romantyczne. Za to całym sercem przyznawała się do Złatoustia.
Przekomarzała się, twierdząc, że odlatujące żurawie trzy razy okrążają niebo nad miastem, zanim nie ruszą w stronę ciepłych jezior Afryki. Nieufnemu rozmówcy dorzucała: „Tu pierwszy deszcz wiosenny pachnie wielkanocną kutią!”. Jedynie generał Fufajkin wiedział, że dorodna księgowa urodziła się na brzegu Morza Czarnego. Natomiast pierwsze spotkanie z ciałem mężczyzny, i następne, rzecz jasna, przeżyła na łąkach i w gajach osłoniętych od wiatrów, w stronach nazwanych już wielokrotnie górami.
Sylwetkę Adama Poremby naszkicować o wiele łatwiej. Kontrast był uderzający. Rodem z drobnej szlachty, z tych Porembów, którym za całą majętność pozostała głowa zadarta i uprzejmość w obyciu. U Adama Poremby, ale to już chyba rys osobisty, już w przemysłówce nauczyciele zauważyli przesadną, niemal kobiecą „gładkość” słowa i gestu.
Pomimo różnicy, a może właśnie dzięki tej inności, idylla trwała pełna ognistych czułości, aż do siódmych wspólnych ślizgających potów. Nie brakowało jednak myśli hojnej, macierzyńskiej, u Maszy Sywajewej, choćby ta koszula w niebiesko-pomarańczowe dziubdziuwatości. Było też na zawołanie lekarstwo na polską chrypkę Poremby, cukier na wzmocnienie jędrności mięśni, a nawet cud-rękawice do harówki w podziemnych czeluściach wiodących do skrytego Bożą ręką kruszcu.
Pomimo to zaczęła się zacinać czarodziejska pozytywka, wycinająca jebliwe kozaki i oberki, które wtórowały hersztowi, ponoć płci żeńskiej, kiedy na siłę hołubiła uległego Adama, przy serenadzie wyzwisk plugawych, godnych albumu w salonie petersburskiego lupanaru, albumu podawanego przy wodce jako erekcyjną przystawkę kupcom, co przybyli po bałtycki bursztyn.
O co im poszło? O pierwszeństwo słowa ojczystego.
Pozornie zdziwi obecność uczuć patriotycznych w okolicy dupy. A jednak... Kiedy pewnego banalnego dnia Adam rzekł z czułością: „Ach, nasz barszcz nad barszczami” – Masza rąbnie ostro:
– Borcz! Borcz! – Powtórz! – Powtórzył.
– Jeszcze raz! – Znowu usłuchał rozkazu. Niemniej siniak po tym wyskandowanym słowie pozostał.
Nie było mowy o łagodzeniu chropowatości coraz częstszych. Nie znała Masza Sywajewa piękna przeprosin, piękna bliskiego promiennej radości, płynącej z rozgrzeszenia, kiedy wstajesz od konfesjonału. Otóż Maszę rajcowało... ale i, mówiąc ordynarnie, wkurzało to pańskie, to polskie ugrzecznienie Poremby. Kiedy na samym początku swej jenieckiej bytności przyszło mu zbliżyć się do Księgowej, pocałował ją w rękę. Zaczerwieniła się jak niewykształcona prawiczka. Postąpił chyba, jak należało. Przecież to ważna osoba, a on zwykły jeniec... Nie mówiąc o tym, że na grzeczności jeszcze nikt nie stracił...
Dziewiczy rumieniec był wynikiem zaskoczenia. Bo z czasem, czyli w następnych tygodniach, kiedy już byli oswojeni, Księgowa Masza Swetajewa wykorzystywała tamtą scenę na swój sposób, z humorem kobiety kierującej strategią. Zawsze na początek dawała Porembie swą rękę do „polskowo pocjełuju”. A tuż potem drugą... a po drugiej, po kolei, wszystko co miała podwójne, z tej i z tamtej strony! Tak, że nieraz trudno mu było złapać oddech.
Od tej choreografii na wygłup, od tej lingwistyki, kiedy za panią matką musiał skandować rubaszne sylaby, zaczęły się w ich raju przymrozki.

*[W Miasteczku]*

A tam, w Miasteczku, też mijały lata. Michał Iwaszko coraz rzadziej zachodził do warsztatu, żeby policzyć heble. Klucz, który powierzył mu „pan majster Poremba”, wydał mu się z czasem kluczem więziennego strażnika... Na szczęście, pani Porembowa zapraszała, od czasu do czasu, Iwaszkę na obiad, żeby załatwić sprawy dotyczące ostatnich zobowiązań firmy. I znowu leciały tygodnie, a nawet miesiące... I tych spraw do załatwienia przybywało... Sąsiad, stary kawaler, Józek, po pijanemu dobry, że do rany przyłóż... ale jak się pozłości... rany Boskie! uciekajcie mu z drogi! Otóż ten Józek, on się wygadał w knajpie, nie wiadomo dlaczego przezwanej „Ciasna dziurka”, że Iwaszko z tą... wiecie którą... oni się tego...
Matka Katarzyny, bo ojcu się zmarło, wyspowiadała się księdzu z córczynego dramatu... „Cztery lata i żadnej wiadomości z Rosji, od Adama... kiedy wszyscy dawno już wrócili... chyba nie żyje?”.
Z konfesjonału sprawa przeszła do Urzędu Stanu Cywilnego. Koniec końców, Katarzyna została wdową, a cudzołóstwo Iwaszki okazało się zalotami...

*[Ślub]*

Innymi słowy, rok 1922 przestał być rokiem ukrywających się kochanków. Ślub był skromny, Sakramentu udzielił im... spowiednik, ksiądz Gorczyca. Owszem, małe przyjęcie, ale hojne, dla garstki osób, z księdzem oczywiście.
Rok ulgi, ale też koniec stolarni. Dzięki stosunkom rodziny małżonki Iwaszko otrzymał pracę w octowni. Beczki i beczki, tyle że klepki dębowe. Po ślubie mieszkali, już oficjalnie, „za mostem”. Katarzyna była nadal u siebie, a Iwaszko pewnie odczuwał swego rodzaju awans społeczny: czeladnik z Olchowiec... sypia w łóżku „pana Poremby”!
Rok 1922, powtórzmy, upływał małżonkom pogodnie. Podobno, od czasu do czasu, słychać było ostry głos Katarzyny. Ale czy można wierzyć kobietom z farbiarni, które farbą do kapeluszy i króliczych futerek zanieczyszczały obficie podwórze? Niełatwo było nowozłożonej parze włączyć się w codzienność Miasteczka. Bo, jakby nie było, ślub Porembowej z czeladnikiem warsztatu usankcjonował mezalians! A nawet zdradę męża żołnierza! Tym bardziej, że wiadomo było, że Porembowa zaczęła przyjmować Iwaszkę na ciepłe nogi jeszcze przed pierwszym śniegiem. Na szczęście pojawili się nowi sąsiedzi. Z przedwojennych zostały wokół mostu trzy osoby: położna Moczajowa i Cucułowscy. Mieszkali w domu opartym o wzgórze franciszkańskie. Żal im było osamotnionej Katarzyny, toteż współczując, sympatyzowali z wojennymi młodożeńcami. Lubiła Cucułowska Iwaszkę. Człek prosty, ale serdeczny; na ulicy witał ja głośnym „całuje rączki!” o tyle sympatyczniejszym niż zdawkowe „dzień dobry”.
Niestety, rok nie do końca cieszył pogodą. Był początek jesieni, innymi słowy ociężałość sadów i wyjście na światło orszaku grzybów pachnących korzeniami nocy. Niestety, nadszedł list Poremby, z głębi Rosji, i na jabłoniach wrony zalatujące już śniegiem, a na leśnym poszyciu zielony wąż.


_Niewola i dola Adama Poremby_
Marian Pankowski
Korporacja Ha!art, 2009








« powrót