Jakiekolwiek byłyby zapewniania autora, przyznać trzeba, iż _Rzeczy pierwsze_ to dzieło kogoś, kto lubi opowiadać i – dodajmy – robi to i dobrze i z pasją. Wciąga, przykuwa do fotela, stoiska w księgarni, ławki w parku. Choć autor napisał książkę tak, by móc przerwać lekturę w każdym dogodnym momencie, czytelnik robi to z ociąganiem i tylko wtedy, kiedy naprawdę musi.

Wydawać by się mogło, iż nie ma nic prostszego, niż poopowiadać o sobie. Łatwiejsze to przecież od tworzenia nowych historii od początku; wymyślania barwnych postaci, wikłania ich w mniej lub bardziej skomplikowane fabuły z miejscami, czasami, ba – całymi światami nawet. Nie trzeba się wysilać, wystarczy sobie co nieco poprzypominać – i gotowe. Można mieć oczywiście ciekawy życiorys i zdarza się czasem, że osobie takiej zdarzają się bardziej interesujące, nierzadko też bardziej zwariowane rzeczy, od tej reszty, której pozostaje tylko o tym czytywać. Dobrze więc, że ci z ciekawym życiorysem, mają czasem ochotę i znajdują czas, by ów życiorys komuś poopowiadać. Niestety mówienie, czy pisanie o sobie wiąże się z podwójnym ryzykiem zanudzenia odbiorcy: po pierwsze opowiadane dzieje same w sobie do najciekawszych należeć nie muszą, jak też zanudzić można nieszczególnie zajmującym mówieniem. Hubert Klimko-Dobrzaniecki uniknął zarówno jednego, jak i drugiego, czego rezultatem jest książka, której określeniem "nudna" na pewno nazywać nie należy. Autor w _Rzeczach pierwszych_ udowadnia, że – na przekór współczesnej modzie – warto po prostu ciekawie opowiadać, zwłaszcza, kiedy ma się o czym. Odnosi się przy tym wrażenie, że choć zapewne pisarz miałby jeszcze wiele ciekawego do opowiedzenia, ilość zrelacjonowanych wydarzeń jest w pełni wystarczająca.
Dobór treści jest precyzyjnie dobrany i – pomimo niewielkiej objętościowo formy – starannie przemyślany. Swoje kolejne perypetie podzielił na krótkie opowiadania, które w same w sobie jednocześnie mogą stanowić odrębne całości, opisujące jego kolejne życiowe rozdziały. W tej niezbyt obszernej książce autor z nieco ironicznym, ale też pełnym ciepła dystansem opisuje swoje przeżycia z młodych lat, spędzonych w rodzinnej Bielawie na Dolnym Śląsku, młodzieńcze mniej lub bardziej burzliwe porywy serca i trwającą zdaje się do dziś podróż po Europie, rozpoczętą autostopem w kierunku niemieckiej granicy. _Rzeczy pierwsze_ umiejętnie łączą wybrane fragmenty życiorysu z żywym, wciągającym językiem. Można mniemać, iż gdyby przyszło Klimo-Dobrzanieckiemu opisywać na przykład piękno przyrody ziemi bielawskiej, to też czytano by go z autentycznym przejęciem.

Przewrotna miejscami książka w zupełności zaspokoić może potrzeby czytelnicze tych, którzy od literatury oczekują zajmująco i niebanalnie potraktowanych zwyczajnych z pozoru treści. Ciekawe jest połączenie wyobrażeń, złudzeń, czasem celowych zmyśleń z prawdziwymi zdarzeniami, które mogły faktycznie mieć miejsce, ale też nie musiały. Sam Klimko-Dobrzaniecki podkreśla zresztą, że fakt potencjalności zdarzenia powoduje, iż wszystko w tej książce to absolutna prawda. Wielu opisywanym tu wydarzeniom, większości ludzi, części rzeczy i miejscom – pozornie zupełnie zwykłym, wręcz banalnym, autor przydaje lekkiej, nienachalnej i niespodzianie zgodnej ze zwyczajnością niezwykłości i magiczności, połączonej niezauważalnymi więzami z szarą, wręcz szorstką codziennością. Trudno oddzielić, co (i kto) jest tu nierzeczywiste, a co wydarzyło się, zaistniało i nadal ma miejsce. Kilka zebranych w niniejszy zbiór wątków splata się w jedną opowieść, w której prawda i groteskowa wyobraźnia łączą się ze sobą, tworząc zadziwiająco spójną i bez wątpienia udaną całość. Jednak najciekawszymi w całej książce, jak i we wszystkich jej częściach z osobna są ludzie: prowincjonalni mieszkańcy Bielawy, lekko zwariowani choć bardzo porządni krewni pisarza, pogodni i absurdalni obcokrajowcy, surrealistyczny kompan europejskich wojaży – Japończyk Hiroshi (on naprawdę istnieje), oniryczny wiedeński psycholog (też lekki wariat) i wreszcie przewijająca się tu i ówdzie wielka, niespełniona miłość autora o szwedzkim imieniu Ulla (przez dwa "l").

W _Rzeczach …_ czuć dyscyplinę pisarską, bardzo dobrze zakrytą przed czytelnikiem swadą i pogodnym stylem, takim trochę opowiadaniem przy piwie, snutym w gronie znajomych, gdy wspomnienia wędrują w sobie znanym tylko celu, bez ładu i składu, ot, tak. Ale proszę nie dać się zwieźć pozorom łatwej i przyjemnej lektury. Ta zdecydowanie prywatna opowieść jest w istocie głosem pokoleniowym ludzi urodzonych w latach sześćdziesiątych, którzy stają na półmetku życia i po raz pierwszy naprawdę poważnie spoglądają w młodzieńczą przeszłość. W przeciwieństwie do tendencji panujących w współczesnej literaturze pokolenia współczesnych cztedziestoparolatków, nie ma tu narzekania na teraźniejszość, jest za to ciepłe i pogodne spojrzenie na powoli odchodzącą młodość, przewrotne, czasem ironiczne i prawie zawsze pełne humoru samowyleczenie się z osobistych fobii autora.

Klimko-Dobrzaniecki udowadnia, że nie tylko świetnie opanował sztukę dobierania treści. _Rzeczy pierwsze_ to także dobra pozycja dla poszukiwaczy dobrego języka. Z niego – podobnie jak z opisywanych ludzi, miejsc i zdarzeń – wydobywa autor to, co najlepsze i najbardziej wartościowe. To książka bardzo oszczędna w słowach. Opowieść sunie gładko i niewiadomo kiedy dajemy się zwieść i coraz bardziej wciągać w grę prawdy i zmyślenia – tak jest przecież ciekawiej.
Książka świetna. Hubert Klimko-Dobrzaniecki ma coś do powiedzenia.



_Rzeczy pierwsze_
Hubert Klimko-Dobrzaniecki
Znak 2009









« powrót