65DAYOFSTATIC (UK)
Wieść gminna niesie, że po jednym z brytyjskich koncertów na ich backstage'u pojawił się powszechnie znany jegomość. Nazywał się Robert Smith i był tak oszołomiony występem, że od razu zaproponował im rolę supportu podczas ogólnoświatowej trasy The Cure. Nie oznacza to bynajmniej, że 65daysofstatic grają melodyjny post-punk z gotyckimi naleciałościami. Choć zaczynali od klasycznego post-rocka, na każdej kolejnej płycie powiększali areał elektronicznych wpływów. Ich ostatni album zatytułowany "Wild Light" zadowoli zarówno fanów syntezatorowego shoegaze'u spod znaku M83, jak i zwolenników post-rockowej narracji w stylu Mogwai.
ADAM REPUCHA (PL)
Dla fanów polskiej sceny niezależnej debiut Adama Repuchy jest tym, czym dla fanów Gunsów było "Chinese Democracy". Songwriter z Białegostoku nie spieszy się jednak z wydaniem albumu, testując naszą cierpliwość. Szansą, aby go usłyszeć są niemal wyłącznie koncerty, gdyż Repucha unika mediów i promocji w Internecie. Dopadł go dopiero Vincent Moon – francuski reżyser, autor słynnych "Take Away Shows", który zachwycił się szczerą prostotą twórczości. Nie wiadomo, kiedy ktoś znów będzie miał dość szczęścia, więc zalecamy spotkać się z Repuchą podczas jego katowickiego koncertu.
AMEN DUNES (USA)
Trochę introwertyczna, trochę klaustrofobiczna muzyka Damona McMahona przysporzyła mu porównań do takich odludków jak Jandek, Skip Spence czy Alastair Galbraith. Jednak postacią, której muzyka najmocniej rezonuje z twórczością Amen Dunes jest bez wątpienia Syd Barrett. Produkcja lo-fi, hipnotyzujący głos i gitara prowadząca przez krainy psychodelii i zelektryfikowanego folku. Dla Amen Dunes muzyka zatrzymała się w czasie. Albo – aby być bardziej precyzyjnym – poza czasem.
BELLE & SEBASTIAN (UK)
Jeśli ich piosenki nie lecą w każdej ze stacji, a młode dziewczyny nie mdleją na ich widok, to chyba głównie dlatego, że jest to zespół nagrywający współcześnie. A przecież przeboje Belle & Sebastian mają taką siłę, że aż trudno uwierzyć, że kiedyś ich nie było. Że nie napisał ich Simon z Garfunkelem, Beatlesi albo chociaż młody Morrissey. Przypomnijmy "Like Dylan in the Movies", "Dear Catastrophe Waitress", "Funny Little Frog"… te melodie same nucą się w głowie, automatycznie zgłaszając Stuarta Murdocha do grona najwybitniejszych songwriterów w historii. Do tego jeszcze te przepyszne, soczyste aranżacje. No i słodko-gorzkie, przewrotne teksty. Belle & Sebastian to klasycy, którzy nigdy nie chcieli splendoru, więc pozostali kumpelską paczką z Glasgow. Wzorcowa definicja indie-popu. I wiele więcej.
CHELSEA WOLFE (USA)
Pochodzi z Kalifornii, kontynuuje piękne tradycje amerykańskiego folku, chociaż sama twierdzi, że inspiruje się przede wszystkim rosyjskimi bardami i norweskim black metalem. Zresztą – to słychać. Panna Wolfe potrafi bowiem pięknie zaśpiewać swoje hipnotyzujące, mroczne piosenki, ale i nieźle nastraszyć pogrzebową atmosferą i szarpnąć nerw przesterowaną gitarą. Wydany w 2011 roku album „Apokalypsis” wydobył ją z najciemniejszych czeluści undergroundu, „Unknown Rooms: A Collection of Acoustic Songs” potwierdził z jak oryginalną i znakomitą artystką mamy do czynienia, a ubiegłoroczny "Pain is Beauty" wyniósł Chelsea do pierwszej ligi śpiewających pań. Tytuł ostatniej płyty mówi zresztą wszystko o muzyce Wolfe – tyle piękna i bólu w jednej piosence potrafiła zmieścić chyba tylko PJ Harvey w swoich najlepszych czasach.
CLIPPING
Zabierają hip-hop w podobną podróż, co Shabazz Palaces czy Dälek, ale idą jeszcze dalej. Precyzyjne, szybkie, klasycznie brzmiące rapowane wersy Daveeda Diggsa co chwilę zalewa potężny hałas. Muzyka Williama Hutsona i Jonathana Snipesa (ex-Captain Ahab) to noise, w którym słychać odwołania do muzyki konkretnej, ale także do Fuck Buttons. Ta muzyka potrafi znokautować, ale warto podjąć wyzwanie i stanąć w ringu.
DEAFHEAVEN (USA)
Tym, co zbyt zajęci byli debatowaniem, czy Deafheaven to jeszcze black metal czy już może jakiś hipsterski post-rock, być może umknął fakt, że Amerykanie nagrali jedną z najbardziej wychwalanych płyt 2013 roku. "Sunbather" to wielowątkowa, brawurowa, eksperymentalna impresja na temat: "Jak mógłby dziś brzmieć metal, gdyby odrzucił wygodę utartych ścieżek i bariery stereotypów". Jak sprawdza się ten wychwalany przez wszystkich – od Pitchforka, przez "Rolling Stone", po "Decibel", aż trudno uwierzyć, że to możliwe! – materiał na żywo, przekonamy się już w sierpniu w Katowicach.
DEAN WAREHAM (USA)
Cztery lata temu gościliśmy na OFF Festivalu duet Damon And Naomi – muzyków wywodzących się z kultowego Galaxie 500. W tym roku do Katowic przyjedzie wokalista i gitarzysta słynnego slowcore'owego trio – Dean Wareham. Urodzony w Nowej Zelandii muzyk miał od tego czasu jeszcze kilka projektów, jednak na Śląsku wykona również utwory swojej macierzystej formacji. Jego ciepłe, unurzane w pogłosach piosenki idealnie łączyły rozmarzony charakter Slowdive z wyrosłą na amerykańskim gruncie melancholią Low czy Codeine. Piosenki Galaxie 500 to wspaniały dowód na to, że nie trzeba nadmiernie kombinować, by próbę czasu przejść bez najmniejszego szwanku.
DIRTY BEACHES (CAN)
Przyszedł na świat w Tajpej, mieszka w Montrealu. Trudno się więc dziwić, że piosenki, które pisze Alex Zhang traktują o uchodźcach, podróżnikach, postaciach, którym brakuje okazji, by ogrzać się w cieple domowego ogniska. Bardziej zaskakuje sposób, w jaki Dirty Beaches snuje swoje opowieści. Posiłkując się zarówno loopami, jak żywymi instrumentami, muzyk buduje kompozycje, które odnoszą w świat rockabilly, lo-fi i no wave. Brzmi znajomo? Tak, wygląda na to, że następca Suicide urodził się na Tajwanie.
EARTH (USA)
Na początku był drone.
Przeciągły, charczący dźwięk, który nie chciał się skończyć. Brzmiało to wszystko jak Black Sabbath na narkotykach Velvet Underground. Jak Godflesh coverujące La Monte Younga. Słowem, brzmiało to dziwnie. I bardzo garażowo. I głośno. Wywodzący się z Seattle zespół szybko zdobył sobie grupę wiernych fanów, rozbudzając modę na drone'y. Powoływali się na nich Sun 0))), Boris czy Jim Jarmusch w filmie "The Limits of Control". Gdy popularność rosła, ekipa Dylana Carlsona postanowiła zmienić oblicze, kierując się w stronę instrumentów akustycznych i brytyjskiego folku sprzed czterech dekad. Od roku Earth pracuje jednak nad nowym materiałem. Carlson żartuje, że ma być to album na jego kryzys wieku średniego. Niezależnie od tego, z jakim repertuarem przyjadą wieczór w katowickim Kościele Ewangelicko-Augsburskim zapowiada się hipnotyzująco.
EUGENIUSZ RUDNIK (PL)
Jeden z pionierów muzyki elektronicznej i elektroakustycznej w Polsce. Jako inżynier i reżyser dźwięku w wybitnym na światową skalę Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia Rudnik współpracował m.in. z Karlheinzem Stockhausenem, Krzysztofem Pendereckim czy Arne Nordheimem. Widocznie te spotkania nauczyły go wiele, bo jego osiągnięcia kompozytorskie cechował wcale niemniejszy kunszt. Przygotowywane w najważniejszych studiach elektronicznych całej Europy (m.in. Kolonia, Paryż, Sztokholm) utwory Rudnika były prezentowane na wielu międzynarodowych festiwalach. Polski kompozytor złapał drugi oddech w 2009 roku, gdy ukazał się specjalny box prezentujący jego pionierski dorobek. Album rozszedł się w mgnieniu oka. Jeśli więc chcecie posłuchać ikony Studia Eksperymentalnego, zapraszamy do Katowic.
FUCK BUTTONS (UK)
Jeśli ktoś potrzebuje kolejnych powrotów Massive Attack czy Portishead, to na pewno nie Bristol. Kolebka trip-hopu ma już nową gwiazdę, która świeci jak supernowa. Andrew Hung i Benjamin Power zaczęli od inspiracji Aphex Twin i Mogwai, by kilka lat później zagrać pierwsze skrzypce na największej masowej imprezie roku. Nie chodzi o żaden festiwal muzyczny, ale o inaugurację Igrzysk Olimpijskich, podczas której widzowie na całym świecie usłyszeli potężne "Olimpians". Po takim sukcesie Fuck Buttons bynajmniej nie złagodnieli. Ich najnowsza płyta "Slow Focus" roztacza apokaliptyczne wizje przy akompaniamencie potężnych bitów i armii syntezatorów. Taką muzykę nagrywałby Giorgio Moroder, gdyby urodził się w upadającym Detroit.
GLENN BRANCA (USA)
W nowojorskiej mitologii bóg hałasu i patron obezwładniającego przesteru. Poza tym jedna z najważniejszych postaci sceny no wave. Gdy jego zespół (Theoretical Girls) nie spotkał się z należnym mu odzewem, rozpoczął karierę solową. Od tego czasu nagrywa ogłuszające, choć przecież precyzyjnie skomponowane, symfonie gitarowe. Słychać w nich wpływy zarówno Steve'a Reicha, jak i The Velvet Underground. W grupie Branki swoją przygodę z muzyką rozpoczynali gitarzyści Swans i Helmet. Granie pod jego okiem było tak prestiżową sprawą, że pewna znajoma potrafiła chodzić za nim miesiącami, by tylko przyjął do zespołu jej chłopaka. Udało się i chyba dobrze, bo ona nazywała się Kim Gordon, a on – Thurston Moore. Dalszą historię znacie. Ważna informacja – Glenn Branca będzie kuratorem jednego dnia na Scenie Eksperymentalnej! Więcej szczegółów już niebawem.
HOLDEN (LIVE) (UK)
Nie było go tak długo, że w zasadzie nikt już na niego nie czekał. A on wrócił i pokazał innym miejsce w szeregu. "The Inheritors" – jego pierwszy album od siedmiu lat zebrał świetne recenzje i został wybrany najlepszą płytą 2013 roku przez specjalizujący się w elektronice portal Resident Advisor. Trudno się dziwić, skoro Brytyjczyk przez ponad 70 minut błyszczy erudycją. Holden przywraca pamięć o analogowych syntezatorach KLF, kosmicznych podróżach Cluster i ezoteryce brytyjskiej psychodelii sprzed półwiecza. Nie boi się również tanecznych form, o czym zaświadczy ekstatyczna, house'owa "Renata". Ten lekko zapomniany dziesięcioboista w ubiegłym roku wygrywał w każdej możliwej dyscyplinie.
KASECIARZ (PL)
Trzy lata temu udowadniał nam, że można być surferem w Małopolsce. W ubiegłym roku powrócił, by nieść nam „Motörcycle Rock And Roll”, czyli psychodelię, garaż, surf – w skrócie „dziadostwo rock”. Szczęśliwie jakość dźwięku jest tu odwrotnie proporcjonalna do wartości estetycznej. Muzyka Macieja Nowackiego wyrywa z butów, a przecież – jak sam przyznaje – wziął się za muzykę tylko po to, by na imprezach opowiadać, że robi w kulturze.
LOOP (UK)
Balansując pomiędzy space rockiem, shoegaze'em i psychodelią, nie znali granic. W ich twórczość odbijały się echa The Jesus & Mary Chain, Faust czy The Stooges, jednak Loop nigdy nie zdobyli zasłużonej popularności. Nagrywali w cieniu eksplodującej sceny shoegaze'owej czy pobratymców ze Spacemen 3. Sprawiedliwości stało się jednak za dość, bo grupa z południowego Londynu powróciła w blasku chwały. Dość powiedzieć, że Loop w ubiegłym roku objęli kuratelą festiwal All Tomorrow's Parties, a w tym – holenderskie Roadburn. W Katowicach mają prostsze zadanie. Mają nas po prostu wystrzelić w kosmos.
LYLA FOY (UK)
Jej debiut w barwach Sub Pop powinien być sporym wydarzeniem. Lyla Foy ma bowiem papiery na gwiazdę dużego formatu. Jej melancholijne piosenki są oszczędne w środkach, minimalistyczne, przez co świetnie eksponują jej głos. A jest co eksponować. Artystka ma w sobie tę samą miękkość i enigmę, które cechują Kate Bush czy Lykke Li. Debiutanckie „Mirrors the Sky” ukaże się jeszcze w marcu i powinno nieźle namieszać.
MICHAEL ROTHER PRESENTS THE MUSIC OF NEU! AND HARMONIA (DE)
Przeszłość była dramatyczna, przyszłość niepewna, a teraźniejszość drwiła piórem brytyjskich krytyków. Grali więc kosmos. Mieli motoryczny rytm, psychodeliczny trans i gitarowy zgiełk. Z determinacją pisali kompletnie nowy rozdział w historii muzyki. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Iggy Pop zachwycał się, że muzyka NEU! wymyka się wszystkim znanym mu szufladkom. Brian Eno przyleciał na hamburski koncert Harmonii, by prosić o możliwość współpracy. W końcu do Michaela Rothera zadzwonił sam David Bowie i zaproponował udział przy nadchodzącym albumie. Niestety, wytwórnia przestraszyła się ewentualnych rezultatów. Zawiedziony Brytyjczyk nazwał więc płytę tytułem jednego ze swoich ulubionych utworów NEU! – "Heroes". Bardzo możliwe, że ta kompozycja zabrzmi podczas specjalnego, przekrojowego koncertu Michaela Rothera na tegorocznym OFF Festivalu. Niemiecki artysta zagra w Polsce po raz pierwszy. Będzie kosmicznie.
NEUTRAL MILK HOTEL (USA)
Jedną z najważniejszych scen w historii amerykańskiego indie-rocka był kolektyw The Elephant 6. Najważniejszą płytą jaką zrodziła wyobraźnia tych muzyków było zaś "In the Aeroplane Over the Sea" grupy Neutral Milk Hotel. Kultowy już dziś album wciąż gwarantuje tony emocji, łącząc folkowe melodie z brzmieniem spod znaku lo-fi. Rozedrgany głos Jeffa Manguma opowiada historie, w których nawiązuje między innymi do tragicznych losów Anny Frank. Niepowtarzalny rezultat zachwycił nie tylko dziennikarzy serwisu Pitchfork (4. miejsce w rankingu najlepszych płyt lat 90.), lecz także muzyków Arcade Fire i The Decemberists, w których twórczości pobrzmiewają wyraźne echa pomysłów tej wspaniałej grupy.
NORMAL ECHO (PL)
Dwa lata po ostatnim wydawnictwie duetu Niwea powraca Dawid Szczęsny. Kompozytor związany od kilkunastu lat z ambitną muzyką elektroniczną przypomina o sobie w dość zaskakujący sposób. Jego nowe wcielenie – Normal Echo czerpie garściami ze stylistyki zimnej fali. Surowe, mechaniczne podkłady świetnie korespondują z wykrzyczanymi, bezpośrednimi tekstami. W Katowicach Szczęsny będzie promował album "Private behaviour", który ukazał się na początku roku nakładem wytwórni Latarnia.
ORANSSI PAZUZU (FIN)
Istnieje teoria, zgodnie z którą wszystkie najlepsze zespoły rockowe mają mieć w nazwie jakiś kolor. Wiecie: Black Sabbath, Pink Floyd, Deep Purple… Czas dodać do tej listy Oranssi Pazuzu, choć akurat ten zespół nigdy nie osiągnie statusu wyżej wymienionych. Nie z tą muzyką. Nazywani czasem blackmetalowym Hawkwind, a innym razem wynalazcami kraut-death metalu, Finowie w sobie tylko znany sposób łączą wolność i trans psychodelicznego rocka lat 70. z bezkompromisowością oraz brzmieniami charakterystycznymi dla całkiem współczesnego black metalu.
PERFECT PUSSY (USA)
Choć na scenie wygląda jak Alice Glass, Meredith Graves i jej zespół brzmią raczej jak Iceage czy wczesne Japandroids. W ich muzyce odnaleźć można również echa ruchu riot grrrl i mocno przesterowanego noise-rocka. Amerykańskie media z wielkim entuzjazmem rozpisują się o demówkach Perfect Pussy, wyczekując pełnoprawnego debiutu. "Say Yes to Love" ukaże się w marcu, wtedy też zespół wyruszy w trasę. Jednym z ich przystanków będą Katowice.
PERFUME GENIUS (USA)
W swojej kameralnej twórczości Mike Hadreas ukazuje się jako utalentowany spadkobierca Xiu Xiu i Anthony & The Johnsons. Cechuje go nie tylko podobna wrażliwość, ale także dobór postaci, których portrety kreśli na swoich płytach. Perfume Genius śpiewa o złamanych nadwrażliwcach, ofiarach przemocy, przyszłych samobójcach pielęgnujących swe traumy. Muzyka towarzysząca tym niełatwym historiom jest ujmująco oszczędna i niepokojąco przyjazna. Liryczne frazy pianina, delikatne pacnięcia w perkusję, subtelne chórki i ten głos – szczery, kruchy i przepełniony emocjami. Drzemie w nim jednak odwaga, która każe mu nie unikać trudnych tematów i zaskakujących perspektyw. YouTube usunął jeden z jego klipów, wywołując burzę w środowisku artystycznym. Na OFF Festivalu będzie mógł być sobą. Prawdę mówiąc, na to właśnie liczymy.
PROTOMARTYR (USA)
Kiedyś znane głównie za sprawą samochodów, Motown i Granta Hilla upadłe Detroit wyrasta powoli na potęgę na post-punkowej scenie. Do zacnego grona Tyvek czy Bars of Gold dołącza właśnie Protomartyr. Gdzieś pomiędzy surowością Iceage, a wszechogarniającym mrokiem The Birthday Party. Jak to mówią: męskie granie. Ich nowy album "Under Color of Official Right" ukaże się w kwietniu nakładem Hardly Art, pododdziału Sub Pop.
ROSE WINDOWS (USA)
Dowodzony przez Chrisa Cheveyo septet pragnie udowodnić, że pisanie nowatorskiej muzyki nie wymaga podróży w przyszłość. Zamiast stawiać na futuryzm Rose Windows żenią psychodelię Zachodniego Wybrzeża z indyjskim instrumentarium czy perskim transem. Klawisze grają jak na płytach Doorsów, gitary tną jak Led Zeppelin, a wokal uderza z siłą Jefferson Airplane, a przecież nie sposób powiedzieć: „ale to już było.”
WILD BOOKS (PL)
Kto powiedział, że korzennego, brudnego, spalonego Słońcem rocka można grać tylko w Teksasie czy innym Tennessee. Duet Wild Books pokazuje, że śladami Jacka White'a i The Black Keys można ruszyć także w nadwiślańskim garażu. Wydane w tym roku debiutanckie „Wild Books” pokazuje retro-rocka w całej jego kopiącej tyłek okazałości.
WOLF EYES (USA)
Industrial, noise, free jazz, hardcore, metal i elektroniczna awangarda – wszystko, co może boleć. Grupa dowodzona przez Nate Younga mocno pracuje na porównania z takimi tuzami jak Merzbow, Einstürzende Neubauten czy Throbbing Gristle. Terroryzują hałasem, przyprawiają o ciarki atmosferą rodem z horrorów i hipnotyzują beznamiętnym wokalem. Nie oczekujcie krainy łagodności.
The Jesus and Mary Chain
Pionierzy shoegaze'u, a także as pik w talii dźwiękowych terrorystów. Gdyby był to koncert klubowy, radzilibyśmy wam zabrać kaski i ochraniacze na zęby. Tak, pierwsze koncerty The Jesus And Mary Chain trwały po kilkanaście minut. Później – z powodu ogólnej rozróby – trzeba było przerywać i walczyć o życie. Tę niepohamowaną energię uwalniały potężnie przesterowane gitary Szkotów, które nawiązywały do brzmień The Velvet Underground czy The Stooges. Bracia Reid kontrowali jednak punkową furię zaskakująco pięknymi, niemal popowymi melodiami. Świetnym przykładem takiego kontrastu było singlowe "Just Like Honey", po które sięgnęła zresztą Sofia Coppola, przygotowując soundtrack do "Między słowami". Nie ma dość miejsca w internecie, by wymienić wszystkie zespoły, które zainspirowali The Jesus And Mary Chain. Zwłaszcza, że robią to dalej. Jedyne, co się zmieniło, to fakt, że dziś już nie prowokują bójek.
The Notwist
Najbardziej brytyjski z niemieckich zespołów powrócił w świetnym stylu. Na wydanym właśnie w Sub Pop "Close to the Glass" Bawarczycy prezentują to, w czym są najlepsi – mieszają elektroniczne pętle i breaki z brzmieniem żywych instrumentów. Nic dziwnego, że w prasie wciąż porównuje się ich do takich tuzów jak Radiohead, Hood czy Stereolab. Zresztą, dokładnie tak jak ich ulubieńcy, The Notwist nie boją się też zaskakiwać. Przypomnijmy chociażby ich wspólny projekt z Themselves – 13 & God, w którym nagrywają eksperymentalny hip-hop pod banderą Anticon. A przecież mogliby w nieskończoność grać swoje melancholijne hymny rodem z kultowego "Neon Golden". Na szczęście mają inne plany. Cieszymy się, że możemy być ich częścią.
Gary Wilson And The Blind Dates
Zachwyciła was historia Sugar Mana? Cóż, Gary Wilson ma podobną, a do tego gra znacznie ciekawszą muzykę. Enigmatyczny Amerykanin kombinował z awangardą, ale jakże mogło być inaczej, skoro jako nastolatek poznał samego Johna Cage'a. Wilson balansował więc na granicy nowej fali i muzyki eksperymentalnej. W 1977 roku wydał zaskakującą, wizjonerską płytę "You Think You Really Know Me", którą podbił serca The Residents czy Becka Hansena. Tworząc tak odważną muzykę, nie mógł jednak liczyć na poważną karierę, więc zniknął. Przepadł do tego stopnia, że kolejni zachwycający się jego twórczością fani rozpoczęli śledztwo w celu wytropienia go. Zaangażowano nawet profesjonalnego detektywa. Wilson odnalazł się po ponad dwudziestu latach. Okazało się, że pracował w klubie ze striptizem. Zachęcony determinacją fanów postanowił wrócić i rzucił się w wir nagrywania. Ostatecznie, ma przecież co nadrabiać.
Los Campesinos!
Walijczycy podążają śmiało ścieżką wydeptaną przez rodaków z Super Furry Animals. Ich pop jest zakręcony, ale trudno się od niego opędzić. Szeroki skład i bogate aranżacje mogą przywodzić na myśl dokonania Belle & Sebastian, a nawet Broken Social Scene, gdyż Los Campesinos! nie straszny też dźwięk przesterowanej gitary. Wydane w ubiegłym roku "No Blues" to najbardziej dojrzały album w historii zespołu – opakowany w piękne harmonie, uderzający potężnymi refrenami i dźwiękowym bogactwem.
Black Lips
W tym garażu nie sprzątano od czasów The Sonics. Dlatego też przybrudzone piosenki chłopaków z Atlanty automatycznie przenoszą do zawadiackiej psychodelii lat 60. W melodiach oraz chałupniczej produkcji Black Lips mogliby się również przejrzeć niektórzy ze współczesnych: Ty Segall czy choćby nieodżałowany Jay Reatard. Z tą jednak różnicą, że autorów "Arabia Mountain" nie ciągnie tak bardzo w stronę surowości punk rocka. Oni mają już przecież wszczepiony ten gen The Yardbirds i The Rolling Stones. I nawet trochę tak brzmią, gdy przyjmiemy poprawkę, że nie wychował ich wilgotny Londyn, tylko spalone słońcem Południe.
Pional
Właściwie: Miguel Barros. Pochodzący z Madrytu wokalista, producent i twórca remiksów. OFF-owej publiczności oraz fanom wysmakowanego house'u dał się już poznać jako współpracownik Johna Talabota. Pional występował również jako suport podczas koncertów The xx. Ostatecznie Young Turks – wytwórnia wydająca obu jego artystycznych patronów – zaproponowała współpracę i jemu. W ubiegłym roku ukazała się jego solowa epka "Invisible/Amenaza", która uwypukliła popowe ciągoty Hiszpana. Nogi ruszają się same. Pional zastępuje w składzie naszego festiwalu Jacquesa Greene’a.
Cerebral Ballzy
Twierdzą, że to hołd dla Black Flag i pizzy, speed metalu i browarów w puszce. O tym ostatnim nie muszą zbyt długo przekonywać, w końcu to oni nazwali jedną ze swoich piosenek "Underage Drink Forever". O tym pierwszym zresztą też – ich debiutancki album zionie miłością do hardcore'u z lat 80. Zauważył to zresztą sam Keith Morris, zapraszając Cerebral Ballzy na wspólną trasę z grupą OFF! (świetna nazwa, swoją drogą). W 2014 roku ukaże się druga płyta nowojorczyków "Jaded & Faded". Producencką pieczę nad albumem objął sam Dave Sitek.
Lee Bains III
Typowy chłopak z Alabamy. Zakochany w tradycyjnym rocku i uczący się podstaw śpiewu w kościelnym chórze. Później jednak przyszły studia w Nowym Jorku i powiew wielkiego świata. Bains się jednak nie zachłysnął. Gdy skończył szkołę, wrócił w rodzinne strony i założył zespół grający tradycyjnego Southern rocka w klimacie The Dexateens, Drive-by Truckers czy nawet Boba Segera. Czyli kolejna stylizacja? Nic z tych rzeczy, to już płynie w żyłach chłopaków z Alabamy.
Zapowiedź przygotowano w oparciu o materiały organizatora.