Dziewiętnastowieczne dzieło niemieckiego pisarza to bardzo krótka, złożona z fragmentów (raczej zarysów scen) opowieść przesiąknięta moralną niepewnością i niepokojem: oto prosty i ubogi żołnierz wychowujący nieślubne dziecko z ukochaną Marią (oboje pochodzą z nizin społecznych), traktowany protekcjonalnie przez swoich przełożonych, staje się ofiarą eksperymentów medycznych bezwzględnego Doktora. W końcu docierają do niego plotki o romansie Marii z jednym z wysoko postawionych wojskowych. W szale zazdrości, otumaniony przez przeprowadzane na nim badania medyczne, bohater morduje ukochaną.
Opartą na faktach historię Woyzecka inscenizował w roku 1966 patron sezonu – Konrad Swinarski, jednak Grzegorzek odżegnuje się od nawiązań do dzieła swojego poprzednika, pragnąc, jak sam mówi, dać sobie prawo do próby opowiedzenia czegoś swoim własnym głosem. Szkieletu opowieści reżyser jednak nie zmienia (a Büchner w nowym przekładzie Sławy Lisieckiej prezentuje się w istocie bardzo świeżo), ów własny głos urzeczywistnia się w formalnej (plastycznej, kreacyjnej) warstwie spektaklu, który poprzez niezrozumiałe nagromadzenie efektów niebezpieczne kieruje się ku teatralności w złym stylu, grotesce, autoparodii.
Oprawa scenograficzna (autorstwa samego Grzegorzka) w stanie bezruchu jest naprawdę piękna – oszczędna, w pewien sposób wzruszająca. To połacie wiszących białych prześcieradeł, obrusów, firan, które w połączeniu z szeregiem żarówek umieszczonym nad sceną zdają się tworzyć bardzo subtelny nastrój. Jednak cały urok prostoty i umiaru niknie, gdy zaczyna się przegląd tricków: żarówki wędrują w górę i w dół, koronkowe ozdoby na obrusach zostają podświetlone, a karnawału dopełnia dyskotekowa kula. Teoretyczny argument, że jest to jakieś przekroczenie, przełamanie, wystąpienie przeciwko zasugerowanej na początku delikatnej stylistyce, zdaje się wyjątkowo nieprzekonujący; nie pojawia się tu bowiem żadne napięcie wynikające z estetycznych dysonansów, żadna poznawcza ekscytacja, a jedynie poczucie zbędnego nagromadzenia, którego następstwo stanowi niezrozumiała, jak gdyby nieprzemyślana narracja. I nie jest to bynajmniej ów rodzaj pociągającej niezrozumiałości, za którą wodzi się myślami wytężając percepcję.
Supremacja tego, co widzialne, przywiązanie do chwytliwego pomysłu, wizualnego fajerwerku i emocji rodem z oper mydlanych – wszystko to tworzy wrażenie, że całość przepuszczona została niejako przez soczewkę kampu, która spycha na bok treść (Sontag). Mnogość ornamentacji, wielkich, napuszonych gestów – ten zamysł inscenizacyjny jest najzwyczajniej chybiony; zamiast nieść ładunek emocjonalny nieprzemożnie kojarzy się z kiczem.
W scenicznej kreacji o takim kształcie tekst dramatu zupełnie się zagubił. Rozciągnięta do granic możliwości materia literacka straciła swoją gęstość, poruszająca zawartość Büchnerowskich fragmentów gdzieś się rozpełzła, niepokoje zostały rozcieńczone. Przez takie potraktowanie dramatu (jak gdyby reżyser zapragnął zrobić jak najdłuższe przedstawienie ze skondensowanej dość sztuki), spektakl traci całą swoją potencjalną dynamikę i mięsistość. I, mimo że ma swoje momenty, ta zakrawająca o absurd rozwlekłość konsekwentnie je niszczy. W ciszy nie rośnie napięcie, a jedynie poirytowanie spowodowane nieprzerwanym znużeniem.
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie
Woyzeck
Georg Büchner
reżyseria: Mariusz Grzegorzek
obsada:
ANDRZEJ - Marcin Kalisz
DOKTOR - Krzysztof Zawadzki
KAPITAN - Mieczysław Grąbka
MARIA - Marta Nieradkiewicz
MAŁGORZATA - Dorota Pomykała
OBŁĄKANY KAROL - Grzegorz Grabowski
PODOFICER - Rafał Jędrzejczyk
SZARLATAN - Bolesław Brzozowski
TAMBURMAJOR - Krzysztof Stawowy
WOYZECK - Wiktor Loga-Skarczewski
przekład: Sława Lisiecka
adaptacja, scenariusz: Mariusz Grzegorzek
kostiumy: Matylda Leśnikowska
światło: Szymon Lenkowski
asystentka scenografa i reżysera: Ewa Maria Romaniak