Pierwsze wrażenie nie było najlepsze – przy wejściu wręczono widzom kartki, cztery strony zawierające rozbudowany opis tego, co za chwilę mamy zobaczyć. Po wejściu na salę także byłam pełna obaw – wystrój „sponsorowany” niemal w całości przez sieć sklepów Ikea sprawiał, że czułam się osaczona przez lokowanie produktów. Jaką atmosferę można stworzyć z białych sof poustawianych po 2-3 sztuki w półkolach i tanich stolików, które zdecydowana część moich znajomych ma w swoich domach? Jednak przez kolejne półtorej godziny z każdą minutą przekonywałam się coraz bardziej, że moje obawy były całkowicie bezpodstawne, bo spektakl Salon Ulissesa okazał się prawdziwą festiwalową perełką.
Ostatecznie bowiem sofy, stoliki i lampy z Ikei okazały się nie być przeszkodą w zbudowaniu przez artystów nastroju. W różnych miejscach pomiędzy zaaranżowanymi salonikami ustawiono podesty, gdzie aktorzy odgrywali poszczególne sekwencje swojego spektaklu. Od pierwszych chwil, kiedy wszyscy wygodnie zajęli miejsca, między stolikami krążył jeden z aktorów proponując widzom lampkę wina lub wodę. Z czasem wszystkie stoliki zapełniły się napojami. Artyści dbali również o to, aby odpowiednio oświetlić całą przestrzeń – wyłączali lampy obok podestu, na którym właśnie zakończyli performans i włączali kolejne, sugerując tym samym, w jakim kierunku należy zwrócić wzrok. Ogromna sala szybko zrobiła się dziwnie przytulna, a atmosfera trochę bardziej domowa, niż teatralna.
Reżyser spektaklu, Gabor Goda, zaproponował nam wędrówkę, podczas której zaprezentowane zostały niezwykłe obrazy – tak bowiem będą ten projekt wspominać, jako serię wizualnych perełek.
Dużo mniejsze wrażenie robiły te sceny, w których artyści coś opowiadali – historia Gabora, który postanowił wykonać pełny obrót wokół własnej osi w czasie dokładnie 24 godzin oraz warsztaty z wyrażania emocji za pomocą mimiki zdecydowanie ustępowały innym, pantomimicznym sekwencjom. Trzy z nich wyróżniały się swoją poetyckością i malowniczością, dlatego teraz chcę poświęcić trochę więcej miejsca na próbę ich opisania. Ze względu na ich wieloznaczność i metaforyczność nie pokuszę się jednak o ich interpretacje, ponieważ odniosłam wrażenie, że artyści życzyliby sobie indywidualnych, osobistych odczytań swoich prac.
Kobieta w białej sukni wchodzi na krzesło, by dosięgnąć piękne, czerwone jabłko zawieszone na sznurku. Gdy chce je przetrzeć o materiał swojego ubrania okazuje się, że czerwień jest tylko sztucznym barwnikiem. Pocierając jabłkiem o sukienkę artystka niejako zamienia się ostatecznie kolorami z owocem – teraz to ona jest bardziej czerwona, a jej strój wygląda, jakby był poplamiony krwią. Jabłko natomiast jest niewinnie białe – tak, jak pierwotnie biała była kreacja kobiety.
Inna kobieta podaje ukochanemu zupę – przy pomocy chochli wlewa czerwoną ciecz na talerz, a mężczyzna posłusznie zjada posiłek. W nagrodę otrzymuje buziaka – sytuacja powtarza się ciągle, jednak tempo dolewania zupy się zwiększa, a wraz z nim zwiększa się intensywność pieszczot, którymi nagradzany jest jedzący. Od nadmiaru miłości zupa wylewa się z talerza, spływa czerwoną strugą po stole, brudząc przy tym biały obrus. Poetycka wariacja na temat powiedzenia, że nawet kota można zagłaska na śmierć.
Kolejna para została umieszczona przy stole – siedzą naprzeciwko siebie na krzesłach, są elegancko ubrani, zapewne właśnie zasiedli do uroczystej kolacji. Wszystko to jednak odbywa się w powietrzu – zarówno stół, jak i krzesła zawieszone są na linkach, które tworzą z mebli huśtawki. A zatem para zaczyna się huśtać i w trakcie tych wahadłowych gimnastyk usiłuje się ze sobą spotkać przy stole. Spotykają się jednak na chwilę, której huśtawka potrzebuje, by obrać znów przeciwny kierunek, a jest to chwila zbyt krótka na nalanie wina, odpalenie papierosa, czy podanie sobie rąk. Każde kolejne odepchnięcie wykonywane przez huśtających się daje nadzieję, że tym razem uda im się połączyć, a po chwili przynosi rozczarowanie, bo znów zabrakło kilku sekund.
Było to niezwykłe spotkanie, w którym komunikacja pomiędzy performerami a widzami została doskonale zaprojektowana. Innym artystom zaproszonym w tym roku na Dialog się to nie udało, a przynajmniej nie z takim sukcesem. Aktorzy przyjęli swoich widzów z wielką gościnnością i troską, dzięki czemu mogli z powodzeniem odegrać zaplanowany wcześniej scenariusz i wzbudzić zachwyt swym aktorskim kunsztem. Dzień wcześniej podobny efekt chciała osiągnąć Katarzyna Chlebny w spektaklu Macabra Dolorosa – od węgierskiego teatru mogłaby się sporo nauczyć na temat budowania więzi pomiędzy publiką a performerem.
VII Międzynarodowy Festiwal Dialog-Wrocław
Salon Ulissesa
Artus Company, Węgry
reżyseria: Gabor Goda
scenografia: Gabor Goda, Antal Bodóczky
obsada: Martin Boross, Marton Debreczeni, Krisztina Ferencz, Balazs Fischer, Gabor Goda, Bea Gold, Gabor Kocsis, Agoston Nagy, Gaspar Teri, Andras Tucker, Melinda Virag
premiera: 20 kwietnia 2011