W jednej z toczonych przez bohaterów dyskusji na temat Pełni nieszczęścia Petera Handkego pada znamienne zdanie: Z literackiego punktu widzenia Handke próbował zmierzyć się z problemem, jak pisać o czymś prawdziwym i bolesnym (…) kiedy wszystko, co na ten temat napisano, pozbawia cię jakiejkolwiek oryginalności wyrazu. Wobec podobnego wyzwania stanął Eugenides, podejmując się tematu, a właściwie tematów, które literatura eksploatuje od wieków i wydaje się, że zostało o nich powiedziane już wszystko, co było do powiedzenia.

Z tego być może wynika poczucie ciągłego balansowania na granicy banału. Fabuła jest prosta: trójka młodych ludzi kończy studia i nie bardzo wie, co dalej zrobić ze swoim życiem. Madeleine jest w gruncie rzeczy przeciętna, choć chciałaby być wybitna, jednak znacznie mocniej od jej przygód intelektualnych eksponowane są te uczuciowe, związane z Leonardem – chłopakiem z problemami. W niej z kolei podkochuje się niepopularny, lecz ogromnie uzdolniony Mitchell. Trójkąt, wykorzystany w popkulturze setki razy, dodatkowo okraszony studenckimi kłopotami z pieniędzmi, współlokatorami lub relacjami koleżeńskimi. W licznych retrospekcjach cofamy się od dnia rozdania dyplomów do niedawnych czasów dyskusji na zajęciach i sama fabuła wydaje się tłem, pretekstem do rozważań na temat literatury i przełomu postmodernistycznego. Co chwila padają nazwiska Derridy, Barthes’a, Eco, Kristevej (inna sprawa, że często na nazwisku, ewentualnie tytule jakiegoś utworu się kończy).
Madeleine przekonana, że to są zagadnienia arcyważne, zaczyna nawet postrzegać swoje życie przez pryzmat Fragmentów dyskursu miłosnego Barthes’a i już wydaje się, że będzie godną następczynią Don Kichota i pani Bovary, gdy własne życie zaczyna zajmować ją bardziej od literatury. Podobnie Mitchell, wyruszający w podróż życia przez Europę do Indii, by uporządkować swoją duchowość, szybko zaczyna skupiać się na problemach organizacyjno-finansowych i swoim niespełnionym uczuciu do Madeleine. Stopniowo punkt ciężkości przenosi się na wydarzenia fabularne.

Mniej więcej od połowy zaczynamy czytać jakby inną powieść. Znacznie mniej jest już w niej książek, które w rzeczywisty sposób wpływają na życie bohaterów. Gwałtowne uczucia i wielkie marzenia zostają zdominowane przez trudną, męczącą a często zwyczajnie nudną codzienność. Wszystko to dzieje się przy tym na początku lat osiemdziesiątych, w tym dziwnym momencie, kiedy rewolucja seksualna i hipisowski bunt już się skończyły i brakuje wspólnej idei, która organizowałaby wyobraźnię młodych ludzi, dawała sens i jednoznaczne wskazówki, jak żyć.

Myślę, że siła książki Eugenidesa drzemie właśnie w tym przejściu od intelektualnych (a czasem pseudointelektualnych) rozważań na Ważne Tematy do banalnej i całkiem nieoryginalnej prozy życia. Nawet o tej zwykłości czyta się jednak doskonale, bowiem Intryga małżeńska napisana jest świetnie – z lekkością, wdziękiem i dowcipem. Uczestnicy różnych dyskusji, nie tylko tych na zajęciach, czasem bywają w swoich wypowiedziach pretensjonalni i śmieszni, czasem zaś autentycznie błyskotliwi i zabawni. W ten sposób nawet czytelnik nieobeznany z dorobkiem filozofów, literaturoznawców i religioznawców nie ziewa, gdy przytaczane są ich poglądy, a ten bardziej zorientowany w tych dziedzinach przy scenach kłótni kochanków i ich późniejszych przemyśleniach zgrzyta zębami tylko trochę.

Narracja urozmaicona jest listami, pisanymi przez bohaterów, fragmentami książek, które czytają, a także zmianami perspektywy narratora. Choć ten  pozostaje w trzeciej osobie, wydarzenia obserwowane są oczami kolejnych postaci, uwzględniając ich uczucia, charakter, lektury, które wpłynęły na ich percepcję rzeczywistości. Dzięki temu zabiegowi czytelnik nie tylko może obserwować wydarzenia z różnych punktów widzenia, ale też lepiej poznaje bohaterów. Dopiero kiedy wchodzi się im do głowy, widzi, jak bardzo są chwiejni, niekonsekwentni w swoich decyzjach, zagubieni. Wspomniane zaś retrospekcje pozwalają prześledzić drogę, którą pokonali.  

Wydawnictwo promuję książkę jako opowieść o wzajemnym uzależnieniu się od siebie trójki bohaterów, o szukaniu i tworzeniu siebie. Po jej przeczytaniu odnosi się wrażenie, że jest to raczej książka o niemożności stworzenia siebie. Z różnych przyczyn – z powodu własnej słabości charakteru, choroby, szkodliwego związku. To okoliczności, w jakich się znajdują, tworzą bohaterów lub uniemożliwiają im zrealizowanie siebie według własnego pomysłu. Przede wszystkim jednak odnosimy wrażenie, że jest to opowieść o bolesnym zderzeniu z rzeczywistością. Absolwent prestiżowej uczelni, przekonany o własnej wyjątkowości, oczytany i doświadczony w dyskusjach na tematy egzystencjalne opuszcza bezpieczną bańkę uniwersytetu i odkrywa, że życie nie polega na rozważaniach o semiotyce, że nawet będąc wybitnym stypendystą zawsze trafi się na lepszych, że kiedy nie ma pieniędzy na życie, trzeba się podjąć najbardziej niewdzięcznej pracy. A także, że życie zazwyczaj jest banalne. To, co się nam przytrafia, przytrafiło się i przytrafi jeszcze wielu innym. A wielka miłość nie zawsze zwycięża.

Jeffrey Eugenides, Intryga małżeńska
przeł. Jerzy Kozłowski
Znak, 2013


FRAGMENT KSIĄŻKI