Podobno wampiry nie umierają (zbyt łatwo) i ich imperium będzie trwało po wsze czasy. Tymczasem my tu, w popkulturze, jesteśmy na najlepszej drodze, by je zamęczyć na śmierć i na amen. Znakiem czasów jest w tym kontekście szósty sezon serialu Czysta krew. Kto jeszcze nie wie, traktuje on o wampirach oraz różnego typu nie-ludziach (wróżki, wilkołaki, zmiennokształtni, a nawet wróżko-wampiry) zamieszkujących jak najprawdziwszą Luizjanę. Odłóżmy na chwilę na bok guilty pleasure związaną z oglądaniem tego, ekhm, dzieła i powiedzmy sobie otwarcie: przez te wszystkie lata serial sam stał się wampirem, który jest na ostatniej prostej do zamęczenia. Może to wynik odejścia jego stwórcy – Alana Balla, który pełnił rolę mniej więcej taką, jak Godric w „życiu” Erica (czytaj: ważną), i bez niego to już nie warto za bardzo żyć i ludzką krew pić. W zdecydowanie najsłabszym wydaniu Czystej krwi AD 2013 ludzie też już jakoś szalenie nie fascynują się obecnością wampirów w realnym świecie, już niespecjalnie chcą je żywić swoją krwią i dostarczać sobie atrakcji spod znaku „once you go fang you never come back”. Radykałowie już w makroskali zwracają się przeciw wampirom i chcą je ustawowo zamęczyć, wykończyć i efektownie rozflaczyć (na tym polega tzw. Prawdziwa Śmierć wampira). A najpierw dogłębnie przebadać, zanalizować, rozłożyć na kawałki i umieścić w przeróżnych sytuacjach, w imię nauki, religii i różnych innych typowo ludzkich idei. Jest zatem naprawdę słabo.
Wydaje się więc, że chwilowo wampiry straciły trochę swojej mocy i idą w odstawkę. Wybaczcie suchara, ale wszystko wskazuje, że to Bizancjum upadło razem z ostatnią częścią Sagi-Wiadomo-Jakiej (jeśli nie wiadomo, to chodzi o
Zmierzch). Wszystko zostało już powiedziane, więc zajmijmy się zombiakami i resztą. Ale jednak nie, bo oto do tematu po 19 latach (tak,
Wywiad z wampirem zdążył już zdać maturę, Tomowi Cruise'owi stuknęło w zeszłym, a Bradowi Pittowi stuknie w tym roku pięć dyszek) powraca spec od uczłowieczania wizerunku wampira – Neil Jordan. Jego
Byzantium wyrasta obok pokaźnego, acz uroczego gruzowiska (jeśli gruzowiska mogą być urocze) pozostawionego przez dekonstruktorkę wampirycznego imperium. Tak, z całą sympatią, ale do Ciebie mówię, Stephanie Meyer. Umówmy się, wegetariańsko-miłosna rozkmina Edwarda Cullena nijak się ma do rozterek Louisa z
Wywiadu z wampirem – świętego i przeklętego nieśmiertelnego, skazanego na wieczną rozpacz. Nie ta skala i nie ten
level popkulturowej, a jakże, powagi. Jordan przeskakuje więc nad fajną, ale sofciarską tetralogią książkowo-filmową i bezszelestnie a miękko ląduje na sprawdzonym terytorium. W
Byzantium wracają bowiem gotyckie klimaty i wampiry, które choć tym razem mogą wychodzić w ciągu dnia, to tylko w północnej Anglii, gdzie słonecznego blasku nie uświadczysz.
Ale i tak wątpię, czy główne bohaterki zalśniłyby w słońcu. Są na to zbyt dumne, a do tego są przecież nieskończenie brytyjskimi wampirami, które jakieś tam lśnienia mają w pogardzie. Wracają tu też relacje międzywampiryczne, tym razem pod postacią historii matki i córki oraz ich dziwnej, domagającej się przepracowania więzi. Jordan oddaje opowiadanie historii młodszej z nich, Eleanor (Saoirse Ronan), której snucie opowieści idzie na tyle sprawnie, że jedna z postaci określa ją nawet jako cudowne dziecko Mary Shelley i Edgara Allana Poe. Eleanor spisuje bowiem historię mrocznych dziejów matki – Clary (Gemma Arterton) i własnych, a zapisane pięknym stylem pisma karty rzuca na wiatr, bo życie ze ściśle tajnym brzemieniem wampiryzmu to jedno, a potrzeba opowiedzenia swojej historii − drugie. Clara i Eleanor niby to razem, ale tak bardzo osobno przemierzają stulecia i na dwa różne sposoby korzystają ze swojego daru/przekleństwa – trochę jak wspomniane już wampiry w
Czystej Krwi. Liryczna, porcelanowa Eleanor żywi się tylko tymi, którzy pragną śmierci i godzą się oddać jej swoją krew – w świecie serialu mogłaby więc podać rękę Godricowi. Nie dość, że dręczy ją poczucie winy, to na domiar dobrego i złego przeżywa pierwsze od dwustu lat rozterki sercowe (w roli obiektu – Caleb Landry Jones, czyli Banshee z
X-Men: Pierwsza Klasa!), które jednak mają zasadniczo inny ładunek emocji niż serduszkowe sprawy Belli Swan.
Z kolei Clara, zjawiskowa (tak, to odpowiednie słowo opisujące Gemmę Artreton), buchająca seksapilem wamp(irzyca) bardziej przypomina serialową Pam, choć ma w sobie też coś z Dextera z zupełnie innego, ale równie krwistego serialu. Choć dla niej ludzie = jedzenie + seks, to nastawiona jest raczej na konsumpcję tych, którzy bez pardonu wykorzystują kobiety i w sumie w pełni zasługują, żeby ktoś ich zagryzł. Ten właśnie wątek feministyczny jest zresztą całkiem mocną stroną filmu Jordana. Clary bowiem tak naprawdę nie powinno wcale być, bo tak się niesamowicie zaskakująco składa, że wampiryczne bractwo nie przyjmuje w swoje szeregi kobiet, choć mianuje się domorosłymi strażnikami sprawiedliwości. Całe szczęście bractwo to jednak nie należy to specjalnie sprawnie działających (a może tutaj niestety trochę kuleje scenariusz?), bo jakieś dwa stulecia zajmuje mu sprawne podążenie śladem trupów i spalonych budynków zostawianych przez wampirzyce. Tyle à propos konserwatywnych, patriarchalnych i sprawnie działających instytucji. Wreszcie jednak panom w garniturach (jednym z nich jest Sam Riley) uda się odnaleźć bohaterki w nadmorskim hotelu, któremu nazwy użyczył wschodni oddział upadłego Imperium Rzymskiego. Wszystko to odbywa się w atmosferze realizmu wampirycznego, nie ma żadnych wyrastających znienacka i chowanych na żądanie kłów, podniebnych lotów i czarów-marów. Jest trochę pensjonarsko w najlepszym możliwym wydaniu spod znaku sióstr Brontë (narracja Eleanor), jest interesujący, bardzo gotycki pomysł na wampiryczną przemianę i są emocje oddawane nie tylko za pomocą półotwartych usteczek, wywracania oczami i przeciągłych oddechów (z całą sympatią dla instruktorki, polecam zyoutubować frazę „Kristen Stewart School of Acting”).
Wcześniejsze nawiązania do seriali nie są rzecz jasna przypadkowe, tak jak przypadkowy nie jest sam tytuł niniejszej recki. Tak naprawdę chciałoby się, żeby
Byzantium było jednak serialem. Takim właśnie antidotum na
Czystą krew, które pokazałoby, że umęczenie i wiwisekcja wampira to nie jedyna droga, jaka nam tu, w popkulturze, została. Serial HBO wkroczył w tę strefę, którą można podsumować dwoma słowami „skrócić i wyrzucić”. Historię opowiadaną w
Byzantium chciałoby się rozciągnąć i przygarnąć. Niech by zatem powstał serial, rzecz jasna brytyjski, bynajmniej nie amerykański, taki powiedzmy w sześciu godzinnych odcinkach. Reżyseria: Neil Jordan, który w takiej formie mógłby rozwinąć poboczne wątki i na dłużej pozwolić zostać na ekranie postaciom siódmoplanowym, które tu pojawiają się tylko jako
cameo. Żeby tak więcej było szefa klubu, w którym tańczy Clara, granego przez Warrena Browna (sierżant Justin Ripley z
Luthera) czy granego przez znanego z
Hanny (zabójca w dresie!) Toma Hollandera wykładowcy storytellingu. I oczywiście Jonny'ego Lee Millera, tym razem jako wyjątkowo wrednego typa, którego męki powinny potrwać trochę dłużej. Gdyby tak się stało, Byzantium już w stu procentach byłoby tym, co Anglia ma dziś najlepszego do zaoferowania. Sam Jordan ma zresztą na koncie serial, czyli cieszącą się zmiennym powodzeniem
Rodzinę Borgiów, robioną jednak na zamówienie amerykańskiego Showtime'u, a nie BBC. A to ma znaczenie, bo pod hashtagiem #thebestofengland kryją się właśnie specyficzne brytyjskie seriale robione przez brytyjskie stacje TV (by wymienić tylko
Luthera, Utopię, Black Mirror, The Hour i... wpisać inne, niemal dowolne seriale BBC czy Channel 4). Ale w
Byzantium znajdziemy także sporo innego dobra rodem z Wysp Brytyjskich. Poza już przewijającymi się w recenzji motywami gotyckimi, rudymi i piegowatymi aktorkami oraz aktorami biegle władającymi brytyjskim akcentem, który jakoś lepiej wypada w wampirzych ustach, do listy brytyjskich akcentów znalezionych w nowym dziele Jordana dopisać należy przede wszystkim:
- tweedowe kurtki z kapturem, ewentualnie płaszcze noszone na szare swetry;
- loczki nad czołem i sukienki z wysokim stanem oraz surduty i niskie kucyki męskie w retrospektywach;
- wieczną jesień, brzydką pogodę, deszcz, wicher, mgłę i brak słońca;
- skaliste wyspy, zimne plaże, mroczne groty, wrzosowiska, nad którymi przelatują stada wron i kruków;
- ręcznie pisane pamiętniki odczytywane przez postać/narratora;
- stare hotele w starych, zaniedbanych kurortach
i wiele innych.
Nic dodać, nic ująć, więc używając modnego dziś trybu przypuszczającego, powiem jedynie: oglądałabym.
PS Zła wiadomość jest za to taka, że tłumaczenie filmu, z którym będziecie mieli do czynienia w kinie, jest wyjątkowo koszmarnej urody, mrozi krew i ścina ją w żyłach.
Byzantium
reżyseria: Neil Jordan
scenariusz: Moira Buffini
zdjęcia: Sean Bobbitt
muzyka: Javier Navarrete
obsada: Saoirse Ronan, Gemma Arterton, Sam Riley, Caleb Landry Jones, Jonny Lee Miller, Uri Gavriel, Daniel Mays, Warren Brown, Thure Lindhardt, Gabriela Marcinkova i inni
kraj: Wielka Brytania
rok: 2012
czas trwania: 118 min
premiera w Polsce; 2 sierpnia 2013 r.
Kino Świat International
Kaja Klimek - rocznik 84, pochodzi z Tarnowskich Gór. W KPSC UJ przygotowuje pracę doktorską na temat remiksu w kulturze popularnej. Tłumaczka filmów i książek. W 2011 roku wyróżniona w konkursie dla młodych krytyków filmowych im. Krzysztofa Mętraka. Lubi plastikową biżuterię i serial
Moda na sukces. Ale najbardziej Nicolasa Cage'a.