(...)Nadszedł piątkowy wieczór. Siedziałam przy stole
nad miską, nie mogąc ze zdenerwowania przełknąć
kaszy. Siostry Modesty nie było w sali. Wokół
mnie ha łasowały sieroty; Joaśka wymyślała Władce
od parszywych świń za poplamiony zeszyt, Sabina
opowiadała głośno, jak święty Antoni ubiegłej nocy
siadł na jej łóżku i głaskał ją pod brodę, najmłodsze
dziewczynki znaczyły brudną bieliznę, która miała
iść do prani. Woń potu i moczu przenikała całą jadalnię.
Zatkawszy uszy dłońmi, żeby nie słyszeć Sabiny,
rozmyślałam gorączkowo, co czynić, do kogo się
udać, by pozbyć się obowiązku sprzątania. W chwilach
najwyższego napięcia i rozterki doznawałam
nagłej ulgi. Oto, na przykład, Sodalicja Mariańska
zainteresuje się, kto utrzymuje kościół w czystości
i weźmie płatną sługę. A może zajmie się tą sprawą
ksiądz? Może, dowiedziawszy się, że czternastoletnia
dziewczynka jest kościelną, zwolni mnie i jeszcze
zwymyśla porządnie siostrę Modestę? A może
po prostu sama mateczka przełożona poleci zakonnicy,
by zmieniła mi obowiązek?
Usiłowałam wskrzesić w pamięci sposoby, jakimi
ludzie ratują się w ostateczności. I tak przypomniałam
sobie, jak Winicjusz uratował Ligię mocą
samej wiary. Nabrałam otuchy. Wszak i ja wierzyłam
mocno, że z nieba musi przyjść ratunek.
Grzebiąc łyżką w misie stęchłej kaszy, zaczęłam
mruczeć pod nosem: „Wierzę, wierzę, wierzę…”.
Raptem serce we mnie skoczyło i zamarło. Siostra
Modesta weszła do sali:
– Gdzie jest Natala?
– Tu, proszę siostry, jestem.
– Nie zapomnij jutro wyszorować także podłogi
na chórze. Błota tam więcej niż w stajni.
Odeszła.
Dziewczęta chrapały skulone pod kocami,
zakonnica poszła na modlitwy do kaplicy. Usiadłam
na łóżku i z brodą opartą o kolana rozważałam z natężeniem
wszystkie środki, których mogłam użyć.
Skaleczyć się nożem w rękę? Szkoda trudu! Każą
zawinąć i poślą do roboty. Skaleczyć się w obie
ręce? Nikt nie uwierzy, że przypadek. Złamać nogę?
– siostra Modesta da mi laskę i każe o lasce zamiatać
kościoł. Złamanie obu nóg już byłoby korzystniejsze.
W braku lepszego pomysłu zdecydowałam się
skoczyć po powrocie ze szkoły z ganku do rowu,
gdy olśniła mnie nowa myśl.
Oczy!
Że też nie pomyślałam wcześniej o tym!
Stracić wzrok, zaniewidzieć bodaj na kilka dni.
Zaniewidzieć i poleżeć w łóżku.
Nie nosić kubłów
pełnych trocin ani zmywać desek zamarzającą wodą,
nie odmrażać od nowa popękanych rąk, nie iść
z trybularzem i dywanikiem pod pachą pomiędzy
szeregami eleganckich sodalisek – jakież to szczęście!
Zaczęłam usilnie szukać w myślach, co robić, by
zaniewidzieć na sobotę i niedzielę. Oczy miałam
zawsze bardzo wrażliwe. W zakładzie odnowiło mi
się zapalenie spojówek.
Jednakże nic zbawczego nie przychodziło mi do
głowy. Sięgnęłam pod poduszkę po schowaną tam
buteleczkę ze spirytusem denaturowanym, żeby natrzeć
nim chore nogi; siostra Modesta zleciła mi ten
środek jako lekarstwo na reumatyzm. Gdy odkorkowałam
buteleczkę, doznałam olśnienia. Przecież
matka, gdy nalewałam spirytus do palnika prymusa,
powtarzała zawsze: „Tylko nie zatrzyj nim sobie
oczu…”.
Tego mi właśnie potrzeba było teraz! Szybko oblałam
denaturatem wierzch dłoni i przeciągnęłam
ją oczach.
Straszliwy, nieoczekiwany ból, jak gdyby rozżarzony
piasek dostał mi się pod powieki, zmusił
mnie do ich zaciśnięcia. Schowałam twarz w poduszeczkę
i oddychałam wolno z głęboką ulgą, szczęśliwa
mimo szarpiącego bólu w oczodołach i łez
spływających po policzkach.
Wiedziałam, że jutro będę wolna od sprzątania
kościołka.
Boże święty, czyżbym ja naprawdę zaniewidziała?
– pomyślałam, budząc się z przerażeniem. Musiał
już być ranek, bo sala rozbrzmiewała chórem
głosów odmawiających _Anioł Pański_, a mnie otaczała
ciemność. Słyszałam kroki, a nie widziałam
nikogo. Byłam przytomna, a przecież całkowicie
wyłączona z otaczającego mnie świata.
– Wstawaj, Talka! – rozległ się nade mną głos
Helki. I nagle pisk: – Siostro Modesto! Siostro Modesto!
Niech siostra zobaczy jej oczy! Siostro Modesto,
prędko!
Leżałam przerażona, śmiertelnie bojąc się poruszyć.
Wokoł mnie rozlegały się kroki, niespokojne
okrzyki zapytania. Nadeszła siostra Modesta. Ktoś
wcisnął mi do ręki mokrą szmatę.
– Przyciśnij do oczu i trzymaj – krzyczała nad
moją głową Helka. – Tak! Czekaj, jeszcze ją zmoczę
raz…
Umierając w duchu ze strachu, że może naprawdę
oślepłam, czyniłam wszystko, co mi kazano.
Upłynęła długa chwila, zanim zdołałam odmoczyć
sklejone ropą rzęsy i – jak opowiadała mi potem
Helka – wąską szparką wyjrzało zalane krwią oko.
Dokonawszy tego, położyłam się z powrotem,
osłabła od przeżytego dopiero co napięcia. Pozwolono
mi zostać w łóżku.
Siostra Modesta sama przyniosła mi śniadanie:
– Masz, zjedz – rzekła, stawiając na kocu garnuszek.
– Ta choroba powinna być dla ciebie nauczką.
Swoim nieposłuszeństwem, krnąbrnym odpowiadaniem,
zasłużyłaś na to, żeby cię Pan Bóg
ukarał.
– Tak, proszę siostry – odparłam wesoło. Strach
już minął i w sercu buzowała radość, że udało mi
się oszukać zakonnicę i że na cały dzień jestem wolna
od obowiązków.
Szczęśliwa sobota i niedziela! Z oczami zawiązanymi
ręcznikiem, jak w zabawie w ślepą babkę,
schodziłam na posiłki, trzymając się poręczy.
Wszystkie dziewczęta mówiły tylko o mnie, odwiedziła
mnie sama mateczka. Chłodną dłonią dotknęła
mego spoconego czoła:
– Nie masz gorączki, będziesz zatem mogła jutro
wstać.
Na jutro godziłam się bez zastrzeżeń. Bowiem jutro
był dopiero poniedziałek i pięć dni czasu dzieliło
mnie do następnego sprzątania kościołka.
Leżałam w pustej sypialni zwrócona twarzą do
okna; było tak październikowo, cicho, sennie – cały
świat zastygł. Pobladłe niebo, nagie drzewa cmentarza,
poczerniałe ściany kościoła zasnuwała przejrzysta
mgła.
Byłam szczęśliwa, ponieważ nikt nie wymagał
ode mnie, żebym się ruszała i krzątała.
Upewniwszy się, że żadna z sierot ani z zakonnic
nie podgląda, wyjmowałam spod koca miseczkę
z rozpuszczoną w wodzie odrobiną mydła i dmuchałam
przez słomkę wyciągniętą z siennika. Jednakże
bańki zawodziły moje oczekiwania. Nie mieniły się
wcale, były szare jak mydliny.
Zniechęcona do baniek leżałam bez ruchu, gapiąc
się w sufit. Oczy sprawiały nieznośny ból, brzegi
powiek sklejała sącząca się bez przerwy ropa, łzy
zaogniały bardziej jeszcze ten stan, a przecież to
wszystko razem opłaciło się – byłam szczęśliwa!
W ciągu następnych dni widziałam już jako tako.
Jednakże powieki nadal były spuchnięte, a białka
czerwone jak u królika. Do szkoły nie chodziłam.
Obiera łam ziemniaki w kuchni i zmywałam
naczynia. W piątek wieczorem siostra Modesta wydzieliła
mi dwie łyżki rumianku.
– Zrób sobie okład na oczy. Jutro nie pójdziesz
do szkoły, skoro nie możesz czytać ani pisać. Weźmiesz
się od rana do sprzątania kościołka.
Zaparzony rumianek wypiłam ze smakiem, uprosiwszy
u siostry Romany trochę cukru. W nocy –
tak jak tydzień wcześniej – zatarłam oczy skażonym
spirytusem. I znowu rano nie mogłam rozkleić
zaropiałych powiek, miałam przekrwione białka
i czułam bol, jak gdyby nasypano mi rozżarzonego
piasku do oczu. Moje towarzyszki dziwiły się
głośno. Odpowiadałam ze smutną miną, że polepszenie
było tylko chwilowe i że przyszła recydywa.
I tym razem uniknęłam sprzątania, ale moja choroba
przestała już być atrakcją. Nie dostałam śniadania
do lóżka i nie odwiedziła mnie mateczka.
Siostra Modesta traktowała mnie oschle, a dziewczęta
szemrały, że nie będą sprzątały za mnie obowiązków.
W nocy z piątku na sobotę dumałam, siedząc skulona
na łóżku. Wahałam się i wzdychałam w ciężkiej
rozterce.
Gdyby tak obeszło się bez tego, do czego zmuszał
mnie strach! A bałam się samotności w kościołku,
ba łam ciężkich wiader wody, bałam powabnych
panienek z sodalicji. Gdyby można było iść do siostry
Modesty i powiedzieć: „Siostro, ja naprawdę
nie mam sił na obowiązki kościelne”. I gdyby dobra
siostra Modesta po głaskała mnie po głowie i powiedziała,
jak Pan Jezus powiedział grzesznicy: „Idź
w pokoju, odpuszczają się tobie grzechy twoje”.
Strach przed brudną podłogą i przed sodalicją
zwyciężył. Z ciężkim sercem sięgnęłam po buteleczkę.
Przy tknąwszy ją do dłoni nie odczułam zwykłego
chłodu. Flaszeczka była pusta.
Przestraszona pomyślałam: Nie zatkałam jej dość
szczelnie i spirytus wyciekł.
Wilgotnym korkiem przetarłam mocno, powieki
i z niespokojnym sercem zasnęłam. Rano okazało
się, że i ta drobina trucizny wywołała upragniony
skutek; obudziwszy się, nie mogłam rozkleić
oczu.



_Drewniany różaniec_
Natalia Rolleczek
Ha!art
2009

"Recenzja":http://splot.art.pl/e-splot/371/halo-czy-to-urzad-kontroli-prasy-publikacji-i-widowisk-moze-byc-o-zakonnicach

Książka dostępna w dobrej cenie tu: "SPLOT_SKLEP":http://allegro.pl/item789346006_drewniany_rozaniec_nowa.html





« powrót