Sobotni (17 października b.r.) występ projektu Chrisa Cornera był supportowany przez Jamesa Cooka i to nie był najlepszy wybór. Wokalista brytyjskiej grupy Nemo nie rozgrzał publiczności, prawdę powiedziawszy, nawet nie miał czym. W jego półgodzinnym występie dominowały konwencjonalne i przewidywalne indie popowe piosenki, a co gorsza, nie miał ze sobą żadnego zespołu, także cały podkład był puszczany z nagrań. Cook starał się, od czasu do czasu przygrywał na gitarze, której niestety nie było zbyt dobrze słychać i widać było, że on również nie przepada za taką formą występu. Pozdrawiamy Jamesa cieplutko.

Wracając do genologicznych rozważań: wczesny gotycki rock bazował na glam rocku i punku, przez co cechował się częstą teatralnością, wizualnym dramatyzmem i dbałością o nastrój połączonymi z szorstkim, mało klarownym gitarowym brzmieniem. Gdyby oceniać IAMX li tylko po albumach, to nigdy w życiu nie pomyślałbym na poważnie, że mają coś wspólnego z estetyką goth. Projekt Cornera realizuje się w pełni dopiero w połączeniu z obrazem – czy to w postaci klipu, czy występu na żywo, kiedy zaczynają mieć znaczenie detale charakteryzatorskie.
Mieszanka szalonego i żywiołowego przedstawienia w stylu Laibachowego militarno-gotyckiego electro, złamana zmysłowym wokalem Cornera i synthpopowymi kompozycjami z nieodzowną szczyptą seksualności. Coś z EBM, coś z cybergothicu, coś z koncertu popowego, coś z przekornej kreacji na idola.

Co mnie zdziwiło, to to, jak długo grali. Być może jestem już przyzwyczajony do tego, że zespoły nie grają dłużej niż półtorej godziny, ale Corner z zespołem przez dwie godziny nie dali odetchnąć ani sobie, ani publiczności. Niczym undergroundowy zespół zagrali połowę swojego dorobku, skupiając się na ostatniej płycie: „Kingdom Of Welcome Addiction”, która zajęła większość pierwszej części koncertu. Na podwójny bis muzycy pozostawili dobrze znane utwory z poprzednich płyt. Dla mnie, czyli kogoś, kto IAMX lubi niekoniecznie, ten koncert był okazją do refleksji światopoglądowej. Miejscami nużące i monotonne utwory na płytach zyskały niemal punkrockową ostrość na sobotnim koncercie. Mimo że wciąż było monotonnie, to lepsza monotonia dynamiczna, niż nużąca. Do punkrockowego obrazu koncertu dochodzą wpływy samego klubu. Rotunda, jak wszyscy wiemy, jest „klubem pełnym niespodzianek” i nagłośnienie bardzo chętnie dodaje coś od siebie, przy jednoczesnym zacieraniu partii poszczególnych instrumentów.

Fenomen projektu IAMX wśród polskich nastolatków jest z jednej strony budujący, z drugiej natomiast w pewnym sensie naturalny i przewidywalny. Dawno nie widziałem tak szalejącej publiczności, być może dlatego, że dawno nie byłem wśród publiczności, której średnia wieku nie wystawała ponad liceum. IAMX to taki odpowiednik pop-punkowych zespołów dla „alternatywnej wannabe” młodzieży, której muzyczne poszukiwania idą zgodnie z pewnymi powszechnymi kierunkami. Żeby nie wieńczyć tekstu refleksją historiozoficzną, powtórzę tylko, że koncert był znakomity, dla wielu na pewno niezapomniany, zmuszający do przesłuchania wszystkich albumów po dwakroć dnia następnego.










« powrót