Spotkanie z pisarzem Michałem Witkowskim 10 października w Cafe Szafe niewiele się wzbiło nad poziom powyższego wierszyka. Prowadzący wieczór – Piotr Marecki, wydawca _Lubiewa_ – bardzo chciał nadać rozmowie posmak skandalu i wydobyć z Witkowskiego gwiazdora, dlatego wciąż napomykał o pudelku, plotkach związanych ze ślubem pisarza, a spotkanie zaczął od pytania: „powiedz, w co jesteś ubrany” (stąd wiem, że kapelusz był Bossa). Niestety (na szczęście?) Mareckiemu daleko do Wojewódzkiego, a pisarz wcale nie był chętny do poruszania tematów plotkarskich, dlatego zamierzony show nie bardzo się udał.

Witkowski opowiadał o swoich przygodach z tirowcami, bywaniu w światku celebrytów i o pisaniu książki. Po części wyjaśnił, dlaczego książka jest taka niespójna, dlaczego są to dwie różne historie, które nie bardzo się ze sobą łączą. Po prostu napisał 800 stron bardzo rozbudowanej historii, w której wątek Waldiego Mandarynki był tylko niewielkim epizodem, wyciągnął wszystkie fragmenty napisane w podobnym klimacie, złożył do kupy i wyszła z nich _Margot_. Stąd niedociągnięcia konstrukcyjne powieści.


To niewątpliwie dość specyficzny sposób promocji – źle mówić o własnej książce i przyznawać się do jej wad. Ale widać książki lekki i proste, bo taką właśnie powieść Witkowski chciał napisać, nie muszą być dobrze skonstruowane, by zadowolić czytelnika. Dla kogo więc napisał _Margot_? Czy dla tirowców, jak twierdzi w recenzji książki Dariusz Nowacki, czy dla czytelników „Super Ekspresu” i portali plotkarskich, jak sugerował Marecki? - _Nie!_ – mówił Witkowski – _nie dla tirowców, nie dla celebrytów ani ich fanów, bo oni w życiu nie przeczytają tylu literek!_. Swojego zamierzonego czytelnika zdefiniował jako odbiorcę środka – to, ci, dla których poezja Sosnowskiego i proza eksperymentalna jest za trudna, a powieści serialowe za banalne. Pisał ją dla młodzieży inteligenckiej, dla tych samych osób, które czytają Tokarczuk (nota bene po raz kolejny zadrwił sobie z pisarki, cytując wyrwane z kontekstu zdania z _Prawieku i innych czasów_).

Niewątpliwie Witkowski jest świetnym lektorem własnych tekstów, co zaprezentował czytając aż pięć fragmentów powieści. Biorąc pod uwagę, że spotkanie trwało jedynie półtorej godziny a gwiazdor w sposób znaczący dawał do zrozumienia, że mu się spieszy do rychłego zakończenia, to czas poświęcony rozmowie nie był zbyt długi. I nie udało się w niej poruszyć istotniejszych problemów. Można to tłumaczyć specyfiką książki, ale z drugiej strony Witkowski jest autorem nie tylko _Margot_ i na pewno ma do powiedzenia ciekawsze rzeczy niż anegdotki z podróży do Szwecji i ze świata celebrytów.

A dla kogo było to spotkanie? Mimo że sala była pełna i większość publiczności stanowiła właśnie młodzież inteligencka, kiedy oddano jej głos, nikt nie zadał żadnego pytania – było to jedyne spotkanie tegorocznej Pory Prozy bez większego udziału słuchaczy. Najwięcej emocji Witkowski wzbudził, co ciekawe, u najmłodszych uczestników (jeszcze niepełnoletnich) i najstarszych (ok. 50-tki). Publiczność środka pozostała nieporuszona. A zatem czy Witkowski faktycznie utrafił?

Między Tokarczuk a Witkowskim na spotkaniach Pora Prozy pojawiły się bardzo zróżnicowane zjawiska prozatorskie – od tekstów dokumentarnych i twórczości dziecięcej po wyrafinowane formalnie dzieła liberackie. I myślę, że właśnie różnorodność po raz kolejny była największą zaletą pory tych, którzy wiedzą, że mówią i piszą prozą.








« powrót