W środę i w czwartek 7 i 8 października w krakowskiej Cafe Szafe znów królowała proza, tym razem za sprawą Katarzyny Bazarnik i Zenona Fajfera oraz Joanny Pawluśkiewicz i Juliusza Strachoty.
Środowe spotkanie zostało poświęcone liberaturze – literaturze „totalnej”, w której liczy się nie tylko tekst, lecz także materialna forma książki. Dla nieznających liberatury spotkanie z Zenonem Fajferem i Katarzyną Bazarniak mogło być wyczerpującym i ciekawym wprowadzeniem w tajniki tej formy literackiej, połączonym z prezentacją książek z serii liberackiej. Autorzy _Okaleczenia_ tłumaczyli, czym różni się liberatura od książki artystycznej, w jaki sposób kształt książki może być nośnikiem sensu, a elementy poligraficzne środkami stylistycznymi. Odniosłam jednak wrażenie, że dla większości osób zgromadzonych na spotkaniu idea liberatury i prezentowane książki nie były obce. Być może właśnie dzięki temu wywiązała się ciekawa dyskusja nad tym, czy niezwykłość formalna nie przysłania w książkach liberackich semantyki i czy nie jest tak, że hiperorganizacja książki i dokładne zaprogramowanie wszystkich jej elementów daje wrażenie chaosu, który może zniechęcać przy pierwszym kontakcie. Zenon Fajfer przekonywał, że niejedno trudne dzieło, uznane początkowo za bełkot, później zostało okrzyknięte mianem arcydzieła, więc i liberatura potrzebuje czasu, by być zrozumianą i docenioną.
Prowadzący Grzegorz Jankowicz zauważył, że odbiór dzieła liberackiego jest bardzo wymagający, ponieważ angażuje wszystkie zmysły i zmusza do percepcji wielu elementów na raz, nie tylko linearnego tekstu. W swojej pochwale liberatury Jankowicz posunął się nawet do stwierdzenia, że liberatura zmienia życie i po zetknięciu się z dziełem liberackim nic już nie jest takie samo. Może była w tym odrobina przesady, ale trzeba przyznać, że prowadzący sprawił się świetnie, zwłaszcza „glosując”, czyli na bieżąco wyjaśniając, jakich autorów, jakie książki i wydarzenia Zenon Fajfer przywołuje w swoich wypowiedziach.
Twórcy serii librackiej opowiadali również o swoich planach wydawniczych – w najbliższym czasie ma się ukazać książka _Perec – instrukcja obsługi_, poza tym pracują już nad wydaniem tłumaczenia książki _Double or Nothing_ zmarłego przed czterema dniami Raymonda Federmana. Przez przypadek wyszło na jaw, że przygotowują coś jeszcze, jakąś tajemniczą niespodziankę, ale jaką – nie zdradzili.
Na czwartkowym spotkaniu prezentowano dwie zupełnie różne książki: _Cień pod blokiem Mirona Białoszewskiego_ Juliusza Stachoty – zbiór opowiadań o neurotycznym, wycofanym, jak określił swojego bohatera sam autor, mężczyźnie-chłopcu i _Nowe legendy miejskie_ – krótkie historyjki o warszawskiej Pradze i krakowskiej Nowej Hucie pisane przez 10-latków.
Skąd pomysł na takie połączenie? Prowadzący spotkanie Zbigniew Masternak wyjaśnił, że płaszczyzną łączącą obie książki są dzieci – w _Legendach miejskich_ są one autorami tekstów, natomiast w opowiadaniach Strachoty dzieckiem jest narrator, który mimo że dorosły, nadal jest infantylnym chłopcem. Pomysł ciekawy, ale dość ryzykowny i według mnie nie wypalił. Być może dlatego, że dziecięcość 10-latków to jednak co innego niż dziecinność 30-latka. Było to chyba najsłabsze spotkanie z cyklu tegorocznej Pory Prozy i najmniej pobudzające do dyskusji. Za to Joanna Pawluśkiewicz bardzo ciekawie opowiadała o prowadzonym przez siebie projekcie edukacyjno-literacko-filmowym i pracy z dziećmi w różnych miastach, zaś Juliusz Strachota zareklamował swoją pierwszą powieść, którą właśnie pisze. Obiecał, że bohater jego powieści po wielu podróżach zawita do Nowej Huty. Może więc powstanie kolejna nowa legenda nowohucka?
« powrót