Władysław Strzemiński w 1936 roku pisał o „zawartości wzrokowej” danej epoki. Wszystko, co w danym czasie jest wizualnie dostępne, staje się wspólnym dziedzictwem ludzi żyjących w tym samym czasie, kształtuje ich sposób postrzegania. Jeżeli popatrzyć na dzisiejsze czasy przez pryzmat tej teorii, żyjemy w epoce, w której zawartość wzrokowa rozdęta jest do monstrualnych rozmiarów i na dodatek ciągle rośnie. Jesteśmy atakowani obrazami ze wszystkich stron. Internet, blogosfera, aplikacje w telefonach komórkowych przekształcające zwykłe zdjęcie w artystyczną odbitkę – przeciętny człowiek jest już nie tylko biernym odbiorcą komunikatu wizualnego, ale także coraz częściej jego nadawcą. Multiplikacja obrazów, ich przetwarzanie i swobodna wymiana treści wizualnych między kulturą wysoką a niską – to wszystko sprawia, że ciężko już dotrzeć do źródeł obrazu, odróżnić kopię od oryginału, historię obiektu od narosłych dookoła niego interpretacji. Jesteśmy otoczeni obrazami, ale jak często patrzymy na nie naprawdę tak, aby zobaczyć? Właśnie o tym przypomina książka „Nie widać nic” Daniela Arasse. Może nie bez powodu podtytuł głosi „opowiadanie obrazów.”

Na książkę składa się siedem esejów opowiadających o obrazach i motywach ikonograficznych. Każdy z nich to inna forma literacka – dialog, list, opowiadanie w pierwszej lub w drugiej osobie. Książkę otwiera list pisany do kobiety, Giulii.
Zmysłowy, intymny, niemalże erotyczny, opowiada historię obrazu Tintoretta „Mars i Wenus zaskoczeni przez Wulkana”. Sam temat obrazu jest już erotyczny – para kochanków nakryta przez zazdrosnego męża. Jednak Arasse nie poprzestaje na zmysłowości przedstawienia – rozszerza je na całą sztukę, która jawi się w liście jako doznanie nie tylko intelektualne, ale też zmysłowe. Autor listu pisze o „blasku dzieła sztuki”, a blask jest zjawiskiem, którego doświadczamy zmysłami. Sztuka urasta tutaj do czegoś, co ma fizyczny wręcz wpływ na nasze ciało. Ważne jest, aby nie zasłonić się przed tym blaskiem parawanem literatury i interpretacji i dać się olśnić dziełu. Sprzyja temu warsztat badacza, historyka sztuki. Możemy go podglądnąć w eseju zamykającym książkę. Tym razem Arasse mierzy się z „Las Meninas” Velázqueza. Esej jest napisany w pierwszej osobie: widzimy badacza przy swoim biurku, robiącego notatki, raz po raz sięgającego do książek. Słyszymy, jak zadaje sobie pytania: czasem banalne, wręcz retoryczne, a czasem błędne. Żadnych z nich się nie boi, bo wie, że każde pytanie może naprowadzić go na właściwy trop. Gest wpuszczenia nas, czytelników, do pracowni, odczytuję jako dowód zaufania i dopuszczenia do pewnej sfery intymności. Przez całą książkę słyszymy, jak Arasse mówi do nas różnymi głosami – zmienia się nie tylko osoba narratora, ale też ton i retoryka, raz nieco rubaszna, raz bardziej rzeczowa. W tym ostatnim eseju możemy spojrzeć mu prosto w oczy. Razem z rozpoczynającym książkę listem do Giulii ten ostatni esej tworzy piękną klamrę intymności. Pokazuje ona, że sztuka jest sprawą najwyższej wagi. Można o niej mówić i pisać na różne sposoby, niekoniecznie poważnie, nie unikając erotycznego tonu i lubieżności, ale pochyleniu się nad dziełem sztuki zawsze towarzyszyć będzie aura niesamowitości i ważności.

W książce nie znajdziemy ani jednego przypisu. Jak to możliwe, skoro jej autor jest w pełni wykształconym historykiem sztuki? I to do tego nie byle jak wykształconym – uczył się u André Chastela, a później Louis Marina. To nie znaczy, że pozbawiając książkę przypisów Arasse kryguje się na laika czy chce nam wmówić, że jest kimś innym. Tekst jest erudycyjny i aż skrzy się od odwołań do tekstów i obrazów. Jednak jego celem nie jest naukowe opracowanie tematu, ze stanem badań i historią obiektu. Na pierwszym miejscu pozostaje dzieło, przed którym stoimy. To ono jest punktem wyjścia i powrotu. Arasse spiera się z ojcami założycielami i mentorami historii sztuki. Nie jest jednak „ojcobójcą” chcącym przekreślić jednym zdaniem całą tradycję badań nad sztuką. To raczej niespokojny duch, który zadając niepoważne i nieprzystające pytania, gubiąc i odnajdując co chwila wątek, wyrywa nas z letargu ikonografii i analizy formalno-genetycznej i każe spojrzeć na obraz. Po jej przeczytaniu nabrałam niepohamowanej wręcz ochoty zobaczyć dzieło sztuki. Pójść do muzeum, usiąść przed obrazem i patrzeć. W wizualnym gąszczu dzisiejszego świata rzeczywiście niewiele widać. Dobrze mieć przy sobie przewodnika w postaci Daniela Arasse.

Helena Postawka-Lech
Historyk sztuki, doktorantka w Instytucie Historii Sztuki UJ, gdzie pod kierunkiem dr. hab. Andrzeja Szczerskiego przygotowuje rozprawę doktorską poświęconą architekturze na granicach II RP. W polu jej zainteresowań badawczych leżą także architektura powojenna oraz szeroko pojęta popularyzacja sztuki. Pracuje jako kurator w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie. Współpracuje regularnie z instytucjami kultury, m.in. z Małopolskim Instytutem Kultury.

Tytuł: Nie widać nic. Opowiadanie obrazów
Autor: Daniel Arasse
Tytuł oryginału: On n'y voit rien. Descriptions
Tłumaczenie: Anna Arno
Seria wydawnicza: Tarcza Achillesa
Data wydania: kwiecień 2012
Liczba stron: 168
Format: 16,5 x 21 cm, oprawa miękka
ISBN: 978-83-62972-03-6