1. Only God Forgives, reż. Nicolas Winding Refn
Nowy film Nicolasa Windinga Refna (Bronson, Drive, trylogia Pusher). Mało? Dobrze zatem: nowy film Nicolasa Windinga Refna z Ryanem Goslingiem (on co prawda wcześniej pojawi się w Gangster Squad i Place Beyond the Pines, ale im więcej Ryana tym weselej, czyż nie?). Nadal mało? Rzecz dzieje się w Tajlandii, ukazuje brutalny świat walk bokserskich (i bokserski świat walk brutalnych również, po części). Ryan/gangster w konflikcie z szefem policji w Bangkoku o pseudonimie Anioł Śmierci. Siła argumentów wyczerpuje się, a że tylko Bóg po prostu wybacza, pora przejść do argumentów siły i rozwiązać sprawę po męsku, na ringu, szast prast.
Premiera: w Danii w maju; światowa pewnie na festiwalu w Cannes; u nas: liczę, że jesienią.
2. Pacific Rim, reż. Guillermo del Toro
Gigantyczne roboty walczą z kolejną falą złych obcych z kosmosu, ale ludzie są dzielni i się nigdy przenigdy nie poddadzą. Tak pewnie będzie, co zawsze cieszy i podbudowuje morale. Metafizyki jak w Neon Genesis Evangelion może zbyt wiele tu nie będzie, ale za to zachrzęści stal i zetrą się w walce międzygalaktyczni tytani (nomen omen, scenarzysta Travis Beacham to ten, który dostarczył materiału dla walk ludzi, bogów i tytanów w 2010 i napisał słynną kwestię Liama Neesona, czyli "Release the Kraken!").
a) Idris Elba wreszcie w roli głównej (nieserialowej). Że daje radę wiadomo z The Wire i z Luthera, a że dobrze prezentuje się w entourage'u sci-fi zademonstrował wszem i wobec jako kpt. Janek w Prometeuszu (będąc chyba najfajniejszą i najbardziej sensowną z ludzkich postaci w tymże filmie).
b) Pacific Rim to oryginalny, nieadaptowany z niczego scenariusz sci-fi. Czyli towar rzadki. A tu ze wspomnianym Beachamem pisał go sam reżyser, co daje "PR" +5 na starcie do fajności. Ten reżyser, co jeszcze fajniejsze, to Guillermo del Toro.
Premiera: USA czerwiec, u nas pewnie jakoś w wakacje.
3. Man of Steel, reż. Zack Snyder
Tu chyba wyjaśniać nie trzeba? Trailer wygląda trochę tak, jakby to miał być wspólny projekt Terrence'a Malicka i Wernera Herzoga - tyle że o tym najbardziej super wśród superbohaterów. Szumiące trawy, łódź rybacka, skarpety suszące się na wietrze... Ale to jednak Zack Snyder stoi za projektem, więc jest też dużo gęstej akcji i przekoloryzowanego obrazu. To może wyjść całkiem świetnie albo całkiem rozczarowująco - albo i to, i to jednocześnie, jak miewają czasem w zwyczaju filmy Snydera. Jakby mógł to ująć Supes: „może być to trochę słońca, a trochę kryptonitu”. W kategoriach strukturalnych z kolei jest to druga próba mocnego kontrataku, którą DC Comics (na te przed trylogią Nolana spuśćmy może zasłonę dyskretnego milczenia) podejmuje w dziedzinie filmowych adaptacji komiksów. Przed Justice League (to będzie takie Avengers w tym uniwersum, ale bez poprzedzających je części o poszczególnych bohaterach) przyda się jeszcze jedno potężne uderzenie pięści. A co jak co pięść Człowieka ze Stali do uderzeń w gmach Marvela nadaje się naj-super.
Premiera: czerwiec/lipiec.
4. Much ado about nothing, reż. Joss Whedon
Joss Whedon bierze na warsztat Williama Shakespeare'a? To wcale nie „wiele hałasu o nic”, tylko „mnóstwo zasłużonego szumu za wszystko całkiem na miejscu i nigdy dosyć”. A na dodatek skręcone to jest (bo zdjęcia już zakończono, a pierwsze pokazy miały miejsce na festiwalu w Toronto) dla odmiany w czerni i bieli, co już brzmi ciekawie. Do tego obsada - wszyscy przyjaciele i znajomi królika (Amy Acker, Nathan Fillion, Alexis Denisof), mistrzowie drugiego planu (Clark Gregg, czyli agent Coulson z Avengers) i fajna młodzież z Cabin in the Woods (Fran Kranz!).
Premiera USA: czerwiec. Czy to będzie w polskich kinach? Trudno wyczuć. Ale może na festiwalu, na przykład takim Amerykańskim FF we Wrocławiu (please, please, pretty please).
5. Oblivion, reż. Joseph Kosinski
Wiem, wiem, Tom Cruise, aktor, który gra żyłą na czole, scjentolog i tak dalej... Ale po świetnym, a i nawet całkiem zdystansowanym występie w Mission: Impossible 4 odświeżam mu kredyt zaufania i chcę zobaczyć, co go tu spotka. Tu, czyli w nowym filmie Josepha Kosinskiego, reżysera Trona, co też jest pewną wskazówką w kwestii dlaczego warto czekać (a na pewno w kwestii atrakcji wizualnych). Tom będzie tym, który niemal dosłownie jako ostatni człowiek gasi światło na Ziemi, będącej już (jak głosi tagline) „tylko wspomnieniem, o które warto zawalczyć”. Ale okaże się, że jednak Tom nie będzie o nią walczył sam, bo na Ziemi są rzeczy, o których nie śniło się filozofom... A konkretnie: jest na Ziemi jeszcze Morgan Freeman (czyż to nie wspaniałe?), Olga Kurylenko i jakaś całkiem spora ekipa wyrzutków. W trailerze z kolei jest ujęcie rodem z Mission: Impossible 1 (czyli popisowa scena ze zjazdem na linie), a całość oparta jest na oryginalnym scenariuszu sci-fi. Super i super.
Premiera: kwiecień w USA, u nas pewnie na wiosnę.
Przeczytaj także: Kaja Klimek o najlepszych filmach roku 2012 - Taka skala!
Na co, po Django, czekam w 2013 – część 2