Monika Jagiełło: Czy w Petersburgu wciąż wychodzi się na dachy domów, żeby pić wino i palić trawę tak, jak robiło się przed laty?
Konstanty Usenko: To coraz trudniejsze z prozaicznych przyczyn. Dostępu do większości petersburskich klatek schodowych strzeże domofon. Jednak, wtajemniczeni znają sekretne bramy, do których da się wejść i zajrzeć wgłąb... Można też nawet natrafić na szablony na chodnikach i murach: "Wycieczki po dachach Petersburga". W mieście rozwinęła się turystyka alternatywna.
Grodzone osiedla są już plagą w Rosji?
Oczywiście, na dużo większą skalę, niż w Polsce. Choć tam raczej buduje się wieżowce. Poza podmiejskimi daczami, w obrębie miasta stawia się tzw. strzeżone cottage'e, wyglądem przypominające surrealistyczne konstrukcje. Oszklone 40-50 piętrowe gmachy, często zakończone szpicami, jak te stare radzieckie wieżowce. Są tam fitness kluby, lądowiska dla helikopterów, wewnętrzne aqua parki i inne takie atrakcje.
Czytając książkę miałam wrażenie, ze Petersburg jest trochę polskim Trójmiastem przełomu lat 70. i 80. Geograficznie uprzywilejowany, z dostępem do zagranicznych płyt przywożonych drogą morską, w które wsłuchiwali się ci, którzy mieli potem zasilić pierwsze kapele nowej fali muzyki. Mylę się?
Trochę tak było. Są tu wspólne, portowe elementy i ciągoty do brytyjskich gitarowych inspiracji . Można się jednak też doszukiwać się podobieństw z industrialną Łodzią, która wybudowana była na wzór niektórych dzielnic Pitra, Odessy lub Samary, z ta różnicą, że w Łodzi brak jest akwenów wodnych. Trochę artystyczny, trochę menelsko - gitowski klimat. Z drugiej strony, Petersburg to literacka stolica Rosji, więc jeśli porównywać z Polską przychodzi na myśl Kraków... ale ten bywa bardziej nadęty, kawiarniany, niż Petersburg.
Gdy mój starszy kolega zauważył w mojej płytotece polską składankę radzieckich kapel (Kino, Aquarium, Alissa) wydaną przez Wifon w 1989 r. zapytał "Co to jest??". Gdy w skrócie opowiedziałam o "Czerwonej Fali" odparł: "Nie... my tego nie słuchaliśmy. Ale moja córka mocno wsiąkła w historię punka z Syberii, to też by ją zainteresowało". Trudno było o lepszą puentę historii dystansu między Rosjanami a Polakami w tamtych czasach, o którym często wspominasz w swojej książce.
To dotyczy głównie pokolenia urodzonego w latach 60. Wszystko, co "ruskie" było wieśniackie, kojarzone z oficjalną muzyką rodem z Festiwalu w Sopocie albo obarczone jakimś ciężkim dziejowym balastem. No, może oprócz pieśni Wysockiego i Okudżawy, popularnych w polskich kręgach dysydenckich... Po prostu, mało kto w Polsce interesował się muzyką z ZSRR w tamtych czasach. Z drugiej strony, do późnych lat 80. alternatywne rosyjskie zespoły praktycznie nie przyjeżdżały do Polski. Później pojawiły się Zwuki Mu Piotra Mamonowa w Warszawie i Igry w Trójmieście. Ale nie było interakcji. Płyta "Czerwona Fala", o której wspomniałaś jest właściwie wyrwaną z kontekstu kolekcją piosenek sceny petersburskiej. Dobrze, że się pojawiła, ale nie było za wiele wiedzy, co tam się działo.
W swojej książce piszesz, że pośród polskich muzyków tamtych czasów pojawił się w ostatnich latach duch "kombatanctwa". Mimo wszystko, spisana przez Rafała Księżyka autobiografia Roberta Brylewskiego "Kryzys w Babilonie" chyba przed tym się broni?
Tak, to prawda! Wywiad z Brylewskim to super książka, leżąca daleko od pseudo martyrologii. Tak czy inaczej, naprawdę trudno jest porównywać doświadczenia radzieckich muzyków z psychuszki z tym, czego doświadczali muzycy w PRL-u.
Czy Rosjanie podchodzili z rezerwą do Polaków? Nie interesowała ich Polska i koncertowanie tutaj?
Jeśli chodzi o oglądanie się na to, co działo się poza ZSRR, rosyjskie inspiracje były przede wszystkim angielskie, amerykańskie. Nie chodziło o awersję, Polska była po prostu pomiędzy. Wbrew pozorom, sporo Rosjan darzyło szacunkiem "Solidarność" i polskie wydarzenia z lat 80., choć nie mieli szansy poznać szczegółów. Warto też wspomnieć, że polskie płyty bigbitowe cieszyły się w Rosji dużą popularnością w latach 60. - w ZSRR na topie był wtedy twist. Polska muzyka łączyła słowiańską melancholię ze stylem zachodniego beatu i rock´n'rolla - robiła na Rosjanach wrażenie. W latach 80. takiej interakcji miedzy dwoma krajami po prostu nie było. ZSRR kulturalnie było wówczas bardziej odizolowane, niż latach 60. W Polsce sytuacja też była napięta. "Żelazna kurtyna" nie była terminem wyssanym z palca. Inspiracje do artystów Rosji, jak i Polski docierały głównie z Wielkiej Brytanii i USA. Brakowało wzajemnej świadomości, dawała znać o sobie bariera kulturowa.
Polakom nie chciało zaglądać się na Wschód z wiadomych przyczyn. Woleli chociażby Berlin. Mimo wszystko, czy ta bariera kulturowa była aż tak silna?
Wydaje mi się, że ona nadal istnieje. Polska zawsze patrzyła na Zachód. Chociaż istnieje tu wąski krąg miłośników rosyjskiej literatury, filmów, muzyki elektronicznej.
A tymczasem ZSRR kryje historie takie, jak te z Kazania, gdzie latach 80. alternatywne zespoły pomykały kanałami, żeby nie oberwać od gangów, które opanowały miasto.
To tak zwany "kazański fenomen". Kazań to radzieckie miasto, które było żywcem wyjęte z filmu "Mad Max", stolica Republiki Tatarstanu. W latach 80. rządziły nim dzielnicowe gangi, w kostnicach lądowały 12-latki, pokazywane potem w wieczornych audycjach telewizyjnych czasów pieriestrojki. Zespoły z innych miast nie przyjeżdżały tam na koncerty, bo się bały o swoje życie. Tamten Kazań, z lat 80., został udokumentowany w kilku filmach, które można znaleźć w internecie. Można zobaczyć na nich m.in. synchroniczne tańce młodych gangsterów wyposażonych z części samochodów ciężarówek, tańczących do przebojów Sabriny. Wtedy gangi walczyły przy pomocy takiej "broni".
Skupmy się na chwilę na liderze Grażdanskej Oborony, Jegorze Letowie. W jaki sposób trafiłeś na syberyjską punkową scenę, jak poznałeś tę muzykę?
Pod koniec lat 80., jeżdżąc do Leningradu i Moskwy. Wtedy Jegor z Janką Diagilewą znaleźli się w "północnej stolicy". Uciekli tu przed czekającą na Jegora psychuszką. Letow już odsiedział tam swoje. Testowano na nim leki, które wywołały u niego m.in. czasową ślepotę. Letow był aż do czasów późnej pieriestrojki ścigany listem gończym. Wraz z nim i Janką fala syberyjskiego punka dopłynęła do Moskwy i ówczesnego Leningradu. To był fenomen. Ich kasetowe albumy, masowo przegrywane, obiegły cały kraj, a później Janka przyjechała do Leningradu z koncertami. Dla tutejszej publiki syberyjski punk był jak uderzenie obuchem w głowę. To było ekstremalne muzycznie i tekstowo - antysystemowe, jak nigdy dotąd. Po śmierci Wiktora Coja, lidera grupy Kino, Oborona stała się zespołem nr 1 w ZSRR.
Wspomniałeś o Coju. Gdy zapytać obcokrajowca o jakikolwiek rosyjski zespół z tamtych czasów, jeśli jakiś wymieni, to będzie to Kino, które trochę niesprawiedliwie nazywane bywa rosyjskim The Cure.
Fakt, byli trochę muzycznie, trochę wizerunkowo podobni do The Cure. Przede wszystkim jednak Kino było najbardziej uniwersalną kapelą, jaka wówczas grała w ZSRR. Bardziej radziecką niż rosyjską, można rzec, jeśli przypomnieć o koreańskim pochodzeniu Coja i korzeniach innych muzyków grupy. Ich teksty były proste i głębokie zarazem, a przekaz kierowany do wszystkich ludzi. Gdyby nie sytuacja geopolityczna i tragiczna śmierć Coja w 1990 r., jego charyzma i talent pozwoliłyby zespołowi zajść dużo dalej - mieli grac nawet w japońskich thrillerach i amerykańskich filmach cyber punk. Kino chciało zrealizować koncepcje zespołu od A do Z - od muzyki po stroje i teledyski. Próbowali przebić głową mur. Może do końca im się nie udało, ale pozostała legenda.
Te techniczne ograniczenia w narodach Bloku Wschodniego budziły jednak inwencję. Wspominasz, że hity z lat 60. przegrywano w ZSRR z winyli na zdjęcia rentgenowskie...
Ale w Polsce też tak było! W czasach bikiniarzy robiono to samo.
Nie wiedziałam. Ale w Rosji funkcjonowało coś takiego, jak kioski z przegrywanymi kasetami, które bez problemu zapełniały fonograficzną dziurę. Co więcej, gdy ukazała się słynna "Grupa krwi" (1988 r.) Kina i rozprzestrzeniła się po kraju na pirackich kasetach szybciej, niż jej oryginał, Coj nawet się nie wkurzał. Zasięg był tak imponujący, że w czasach fonograficznej "wolnej amerykanki" nawet on przyjął to ze zdumieniem i aprobatą.
Dopiero na początku lat 90. pojawiły się pierwsze wielkie fonograficzne przekręty. Do tego czasu radzieccy muzycy zarabiali na kwartirnikach - nielegalnych akustycznych koncertach w prywatnych mieszkaniach, nie na sprzedaży kaset czy płyt. W wypadku Coja dochodził też dochód z gry w filmach (jak w kultowym dziś filmie "Igła"), ale lider Kina przez lata pracował w petersburskiej kotłowi Kamczatka. Tej samej, w której pracował inny tragiczny bohater tamtych czasów, Aleksander Baszłaczow, czyli Sasz Basz. Zresztą, Kino u szczytu sławy zapierniczalo jak w fabryce, grając nawet po trzy koncerty dziennie. Trudno się dziwić, że się wypalili.
Wspomnialeś o kwartirnikach. Czy w Rosji nadal gra się koncerty w mieszkaniach?
Sam się zdziwiłem, gdy niedawno odkryłem, że ta tradycja jest wciąż żywa. Choćby raper Noize MC grywa kwartirniki, nawija pod akompaniament gitar akustycznych. Zwykle informacje o nich rozchodzą się w internecie, ale są to grupy zamknięte, bo mieszkania nie wytrzymałyby takiego nawału ludzi. Z reguły to typowe "domówki", akustyczne koncerty.
W książce opisujesz też skłoterską kulturę w ZSRR. Dowiadujemy się też, że Finowie uczyli się zakładać skłoty w Helsinkach od Rosjan z Petersburga. Ale czy Rosjanie wtedy w ogóle nazywali to skłotingiem?
Nie, ten termin pojawił się, gdy ludzie zaczęli wyjeżdżać na Zachód pod koniec lat 80. Rosyjscy artyści zaczęli jeździć do Berlina, Hamburga, Amsterdamu i, można powiedzieć, smakowali tam życia imprezowo-używkowego.Z nimi pojawiła się była druga fala skłotingu. Pierwsze imprezy rave, z dużą ilością halucynogenów przywiezionych z Amsterdamu, ale i płyt acid house przywiezionych z Berlina. Wcześniej docierały szczątkowe informacje o skłotach w Berlinie Zachodnim, ale to były bardziej polityczne, lewicowe historie. W Rosji skłoty były różne. Czasem były to zwykłe mety. Inne były galeriami, salami prób, czasem były tam montażownie kina alternatywnego, teatry, studia nagrań. Później, w tych miejscach zaczęły powstawać alternatywne knajpy. Na pierwszy w moim życiu skłot trafiłem z mamą, jak miałem 12 lat. Był to sławny H4/B4 w Petersburgu w 1989 r.
Fajnie tak wędrować z mamą po skłotach...
Do ZSRR kiedyś jeździliśmy w odwiedziny do dziadków, potem do cioci do Leningradu. W 1988 r. moja mama, podobnie jak ja, zafascynowała się tamtejszą sceną rockową, wkręciła się w rockową poezję. Biegając po mieście z Grundigiem, zaczęliśmy zbierać dokumentację.
Domyślam się, że zebraliście wtedy pokaźne archiwum, z którego korzystałeś podczas pisania książki?
Tak. Przegrywaliśmy kasety, kupowaliśmy książki, biografie postaci takich jak Wiktor Coj i liczne wspomnienia, które ukazały się w Rosji na początku lat 90. A dzisiaj kopalnią informacji jest oczywiście internet.
Ile zajęło Ci pisanie książki?
Segregowanie materiałów około pięciu lat, a samo pisanie dwa lata.
W książce cytujesz fragment "Antologii poezji rosyjskiego rocka", w którym rosyjską muzykę porównuje się do wielkiego drzewa.
Takie porównanie pojawiło się w odniesieniu do sceny syberyjskiej,
Ale cała muzyka rosyjska, którą opisujesz jest trochę jak to drzewo.
Bo swoje korzenie ma mocno w rosyjskiej kulturze. To nie są kserokopie Zachodu. Dużo tu odwołań do sztuki, eksperymentów początków XX wieku - futurystów, konceptualistów. To zresztą widać po okładkach płyt z tamtych czasów. Trzeba też pamiętać, że to w ZSRR powstały pierwsze instrumenty elektroniczne. Dziś radzieckie syntezatory, kiedyś w Polsce wyśmiewane, są rozpoznawalną marką na świecie. Koneserzy na nie polują na aukcjach internetowych.
Jeśli chodzi o inne inspiracje, na pewno duży wpływ miała poezja srebrnego wieku i awangardy, literatura Dostojewskiego, Gogola, Bułhakowa i wielu innych. Wielki wpływ wywierała tez pogańska i szamańska kultura różnych regionów Rosji. Dziś można powiedzieć ze pierwszymi punkowymi tekstami w Rosji były wczesne wiersze Majakowskiego, a ich oprawa graficzna i pierwsze fotokolaże, posłużyły za inspiracje dla pierwszych undergroundowych zine'ów. Ruch wolnościowy na całym świecie czerpał za to z założeń filozofii Lwa Tołstoja.
Czyli anarchizm w chrześcijańskiej odsłonie.
Zgadza się. Te wszystkie antywojenne i ekologiczne akcenty, pierwsze wspólnoty zakładane obok oficjalnych struktur. Tak, możemy mówić o drzewie jeśli chodzi o rosyjską kulturę. Te inspiracje są nadal obecne. W subkulturze gotyckiej widać często inspiracje Bułhakowem. Moskiewscy goci spotykają się na Patriarszych Prudach, przebierają się za postaci z "Mistrza i Małgorzaty". Twórcy muzyki electro sięgają za to do tradycji radzieckiej kosmonautyki i uwielbiają betonowe monumentalne gmachy, które budowane były na wzór latających talerzy... Z rzeczy bardziej klasycznych: piosenka autorska bardów wywodzi się z nuty, która możemy nazwać kulturą gitowską, przestępczą. Intelektualiści i gitowcy spotykali się w tych samych koloniach karnych, choć z innych powodów. Ten miks bywał ożeniony z doświadczeniami ze szpitali psychiatrycznych, co odbijało się w psychodelicznym, klaustrofobicznym brzmieniu pierwszych zespołów nowofalowych. Praktycznie każdy niepokorny artysta miał przejścia z lekami psychotropowymi lub środkami halucynogennymi - zażywanymi z własnej woli lub aplikowanymi pod przymusem w psychuszkach. Przewijają się one przez te kulturę dużo mocniej, niż w Polsce. Mocna była tez tak zwana "ideologia samobójcza".
Zebrało to swoje żniwa pośród ludzi, o których piszesz.
Tak. Ale te doświadczenia były też dla nich inspiracją, którą przekładali na twórczość... A poza tym wszyscy oni byli melomanami, którzy dobrze znali angielski, tłumaczyli na rosyjski teksty swych ulubionych zespołów. Tworząc własne piosenki mieli świadomość poetyckiego języka anglojęzycznego rocka..
Z jednej strony znali angielski, z drugiej on wcale nie pojawiał się w ich piosenkach. Czy angielski jest dziś w rosyjskich piosenkach tak dominujący, jak w polskich?
Może nie aż tak, ale niestety coraz więcej kapel na całym świecie śpiewa tylko po angielsku.
I co śpiewają?
Sceny anglojęzycznej, szczerze mówiąc, nie śledzę, właśnie z powodów, o których mówisz. Rzeczy na ślepo kserowane z Zachodu nie są dla mnie zbyt ciekawe... Mimo wszystko, to co opisuję w ostatnich rozdziałach się broni. Na przykład nowe hiphopowe zjawiska to prawdziwie ostre fotografie rosyjskiej rzeczywistości. W ostatnich latach przemówiła też prowincja. Na przykład miasto Perm, które zostało nazwane uralskim Manchesterem. Clubbing i nowe brzmienia! Każde miasto ma swoją specyfikę, a dzięki internetowi do wszystkiego można dotrzeć i wszystko robi się multimedialne.
Każdy region ma specyfikę, ale też co najmniej kilka tragicznych, czy nawet kuriozalnych historii. Przykład to losy Jegora Letowa, lidera Grażdanskiej Oborony, który z początkiem lat 90. wciąż deklarował się jako punkowiec, ale też jako "prawdziwy komunista". Letow twierdził, że konsekwentnie idzie tą samą, wytyczoną przez siebie ścieżką.
Letow już pod koniec 80. uważał się za "prawdziwego utopijnego komunistę". W czasach puczu 1993 r., gdy czołgi Jelcyna strzelały do parlamentu w Moskwie, związał się z Eduardem Limonowem, pisarzem, dysydentem i świrem. Jego Partia Narodowo-Bolszewicka właśnie przez takich świrów została stworzona. Ludzie w latach 90. w Rosji byli pogubieni, bo każda opcja polityczna była unurzana w krwi. Stąd pojawiły się szowinistyczne, czy nacjonalistyczne propozycje. Opisuję to w rozdziale "Eastern '90 - rytmy pokolenia bez kryszy". Mało kto wytrzymywał psychicznie rzeczywistość tamtej dekady.
Wielu nie wytrzymało.
To były testy na ludziach jak na królikach. Socjotechniczne eksperymenty i brudne pieniądze. Walka o chleb, kompletna nędza, przekręty na wielka skale, handel ludźmi i organami, narkotyki, sekty, kryminalne porachunki, wreszcie wojna. Stąd ta ideologiczna wolta Letowa. Nawet światowej sławy awangardowy artysta Sergiej Kuriochin kompletnie odjechał i zaczął współprace z nacjonal - bolszewikami. To czasy, które przejechały po ludziach czołgiem. Dosłownie. Jedyną ucieczką były skrajności i narkotyki.
A teraz?
Teraz każdy ma swoją działkę czy niszę. Razem z nowym autorytaryzmem pojawiła się też względna ekonomiczna stabilizacja. Większość przedstawicieli rockowego pokolenia umarła w latach 90. Dziś underground tworzy nowa generacja, często nastawiona mniej romantycznie, bardziej cynicznie. Gdyby spojrzeć chronologicznie: lata 80. to "ostatnie drgawki betonu" - system już się rozwalał. Lata 90. to prawo dżungli i kompletna rozwałka - rządy bandytów, dresiarzy i milicji na spółkę. Dziś powrócił aparat kontroli, lecz świat jest wielobiegunowy i bardziej otwarty, dzięki internetowi. Rosjanie wyjeżdżają za granicę, nie są już odizolowani od świata. Dziś w undergroundzie wciąż istnieje wiele cynicznych i obrazoburczych projektów spod znaku kultury traszowej, ale są też rzeczy bardziej zaangażowane społecznie. Z drugiej strony - jakość nagrań często w niczym nie odstaje od światowego poziomu, ale czasami cierpi na tym ich oryginalność.
O ile w latach 80. kapele były ofiarami technicznych ograniczeń, to przynajmniej mogły zapracować sobie na status kultowych. Lata 90. to już jeden ciemny kanał i wiele zmarnowanych szans, jak grupa Chimera, która w niczym nie odstawała od flagowych kapel kultowej amerykańskiej wytwórni, Amphetamine Reptile Records.
Lidera Chimery, Retda zdążyłem poznać przed jego samobójczą śmiercią. To było w 1995 r., na wakacjach, gdy mieszkaliśmy w petersburskim klubie - squacie Tam Tam. Retd się bardzo wyróżniał, miał w sobie coś takiego... Wszyscy byli wtedy jak snujące się cienie. On był uśmiechniętym, pomysłowym człowiekiem, pełnym jasnej energii. Ale sam nie wytrzymał tego wszystkiego. Chimera jest jedną z najbardziej zmarnowanych wielkich kapel.
Gdybyś miał wymienić trzy rosyjskie zespoły z Twojej książki, bez których nie możesz sobie wyobrazić muzyki tamtych czasów, to które byś wybrał?
Dla mnie to Kino, Grażdanskaja Oborona i Janka Diagilewa. Ciekawe, ze większość ludzi, których znam uważa podobnie.
Konstanty Usenko (ur. 1977 w Warszawie) — wiolonczelista, muzyk wielu zespołów punkowych, nowofalowych i industrialnych (The Leszczers, Najakotiva , Super Girl Romantic Boys, 19 Wiosen), autor tekstów piosenek, producent, didżej, dziennikarz współpracujący m.in. z pismem "Lampa". Od dzieciństwa zawieszony pomiędzy Polską i Rosją. Później także organizator tras koncertowych polskich zespołów w Rosji i rosyjskich w Polsce. Obecnie mieszka na berlińskim Kreuzbergu. Oczami radzieckiej zabawki to jego debiut pisarski.