I właśnie przede mną Decydujący moment Adama Mazura, książka wydana nakładem oficyny Karakter. Naturalnie pierwszy kontakt z publikacją to kontakt z okładką – tutaj wyłącznie fotografia. Na niej wnętrze kuchni najzwyklejszej plus zabawka: unoszący się na nitce przyklejonej taśmą do wykaflowanej podłogi pompowany delfin. Całość w kolorze, delfin błękitny. Poza obszarem zdjęcia logo krakowskiego wydawcy, niewielkie – nie wydłubie oczu, jak bilbordy czy uliczne szyldy. To wszystko. Już w pierwszym kontakcie przeczuwamy: będzie dobrze, i to bez wątpliwości, skoro zaprasza autor świetnych, nieodległych w czasie Historii fotografii w Polsce, w podtytule dodając: nowe zjawiska w fotografii polskiej po 2000 roku. Jeszcze rzut oka na tył okładki anonsujący sylwetki 92 współczesnych polskich fotografów. Ponad 500 kolorowych zdjęć. Syntetyczny obraz najbardziej interesujących zjawisk w nowej polskiej fotografii. I że propozycja to dwujęzyczna, polsko-angielska, i że – acha! – delfina w hołdzie Edwardowi Krasińskiemu sfotografował Michał Grochowiak. Zapowiada się arcyciekawie.
Z obszernego wstępu oraz z sieci (wywiad udzielony Bownikowi, jednemu z bohaterów Momentu…) dowiadujemy się, że przyjęty przez autora klucz wyboru opiera się na wyeksponowaniu wyłącznie nowych zjawisk w polskim – jak określa Mazur – fotograficznym subpolu kultury. Nie wszyscy uznani twórcy, choć skrupulatnie w książce wyszczególnieni, znajdują w opracowaniu miejsce. Powód? Ich twórcza aktywność (kontynuowana bądź już zarzucona – to nieistotne) ma swe źródło w dekadach poprzedzających przełom wieku. Ten prosty i potrzebny zabieg wyznacza przestrzeń dla nazwisk nowych (choć nie tylko), które nie odsyłają nas automatycznie do postaw czy strategii rozpoznanych i usankcjonowanych w konkursowo-festiwalowo-galeryjnym obiegu. Kwestię doboru autorek i autorów wyjaśnia cierpliwie Mazur w podrozdziale wstępu Od prawnika do rolnika, potwierdzającym skądinąd zasadę: fotografuje każdy. Do tego wszystkiego ów fotografujący everyman funkcjonuje w świecie dalece przeprogramowanym, jako że diagnozowany na początku lat dziewięćdziesiątych przez zachodnich teoretyków (William J. Thomas Mitchell) zwrot piktorialny niepostrzeżenie ma miejsce również w kraju nad Wisłą […]. Dominacja słowa i paradygmatu romantycznego kończą się nieubłaganie, tak jak nieubłaganie zaczyna hegemonia obrazu, zdigitalizowanego i błyskawicznie udostępnianego poprzez media cyfrowe. […] Zmieniają się sposoby „dzielenia postrzegalnego” (Jacques Rancière), zmieniają się „sposoby widzenia” (John Berger).
Układ publikacji jest skrajnie uproszczony.
Całość drugiej, albumowej części Momentu… stanowi, co zresztą było do przewidzenia, dość zaskakujący grupowy portret. Dla kogoś, kto pobieżnie tylko zorientowany jest w polskim photoworldzie, duża porcja nazwisk może zabrzmieć nieznajomo. Autorzy to często roczniki osiemdziesiąte, choć nie brakuje już dawno oswojonych postaci z metrykami z dekad poprzednich. Każdego z twórców omawia krótka charakterystyka oraz wybór (czy reprezentatywny? – kwestia jak zawsze dyskusyjna) prac rozmieszczony na trzech przydziałowych stronach. Mamy więc cztery strony per capita, które dobrze działając swą różnorodnością, siłą rzeczy mogą mieć charakter jedynie sygnalny. Ten kolorowy patchwork, nawet wspomagany opisem, nie gwarantuje zatem pełnego obrazu polskiej współczesności. To w końcu niemożliwe. Jedno jest pewne – dalszą część zadania wykonać należy samodzielnie: za pomocą odnośników do autorskich blogów i stron internetowych poszczególnych fotografów. Można, i jest to bezpieczna i sensowna procedura czytelnicza, potraktować Moment… jako impuls do dalszych odkryć lub porządkowania uprzednio rozpoznanego materiału. Tylko tyle i aż tyle.
Zresztą autor idzie krok dalej i we wstępie dzieli się listą oczekujących twórców, którzy już dali się zauważyć, ale ze zrozumiałych powodów nie mogli się w książce znaleźć. Jeszcze jeden dowód na to, że Mazur trzyma rękę na pulsie i stara się nadążać za rozpędzoną rzeczywistością. To nigdy nie jest łatwe zadanie – kolejny plus na jego konto; ja tymczasem proponuję małą, ale pouczającą zabawę: nie zaglądając do opisów, spróbujmy, choćby w przybliżeniu, odgadnąć wiek autorów prac. Propozycja ta wynika z intuicji podpowiadającej, że aktualnie stosowane strategie układają się w jakiś zarys pokoleniowej typologii. Ot, magnezjowy przebłysk, którego nie podejmuję się tutaj rozwijać, niemniej zabawa może zaciekawić, a liczba trafień powinna wycenić sprawność fotograficznego (kolekcjonerskiego? – może nie wypuszczajmy się za daleko) nosa każdego, kto ją podejmie i kto dostanie tym samym możliwość przetestowania swej "muzykalności na obraz", by użyć sformułowania Tomasza Tomaszewskiego. Ten ostatni zresztą to przykład jednego z tych wielkich, którzy posiadają swój czterostronicowy momentu w Momencie….
A teraz niejako à propos spodziewanego gdzieniegdzie końca świata wyobraźmy sobie pewien obrazek: koniec ów następuje, ale świat, chociaż przenicowany, trwa nadal. Różnica jest taka, że od teraz świat komunikacji składa się już wyłącznie z fotografii, czyli wszystkie jego elementy konkretyzują się wyłącznie w tym medium. Nie da się więc przekazać i odebrać, dowieść bądź wyrazić czegokolwiek bez posłużenia się zdjęciem. Parafrazując Josepha Beuys’a zauważymy, że w świecie tak konsekwentnym medialnie każdy jest fotografem. W końcu zdolność porozumiewania możemy rozpoznać par excellence jako czyhanie na owe właściwe momenty albo – potraktowaną w poetyce swoistego negatywu – jako niekończący się proces eliminacji niewłaściwego (pozostawmy poza naszą uwagą zagadnienia świadomości procesów komunikacji). Jeśli więc zaistniałby świat, w którym porozumiewanie się polegałoby wyłącznie na kreacji, a następnie obiegu fotografii, podstawową i właściwie jedyną aktywnością byłoby kadrowanie i wybór pewnego, decydującego zapewne, momentu. Krótko mówiąc mielibyśmy do czynienia ze światem, w którym mowa to fotografia, a fotografia to mowa...
Wróćmy do rzeczywistości. Książka Mazura jest, mimo zarzutów natarczywej (lub dyskretnej) zalotności, poważną ofertą. Choćby dlatego, że - jak zauważyliśmy powyżej - fotografuje każdy, więc zadanie ogarnięcia jednym spojrzeniem tego obszaru życia jest skrajnie trudne, a droga wiedzie przez pole minowe. Najtrudniej jest mówić sensownie o nowym. Mazurowi się to udaje. Przyglądając się przez pryzmat Momentu fotograficznym nadwiślańskim aktualiom, możemy mieć powody do satysfakcji – przestajemy gaworzyć, zaczynamy mówić, a nawet dyskutować. I mimo iż tylko przy wyjątkowych chęciach da się tę wyliczankę poszerzyć czasownikiem kupować, to jednak przeterminowana epoka się zamknęła, pewien mikroświat się faktycznie zakończył. To prawda, nie jest idealnie, jednak trudno nie zauważyć: jest dobrze. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że dalej może być tylko ciekawiej.
Genialny fotograf Laszlo Moholy-Nagy jeszcze przed wielkim końcem świata, czyli apokalipsą drugiej wojny światowej przewidywał, że każdy, kto nie rozumie fotografii, będzie analfabetą przyszłości. W podobnym tonie pobrzmiewają słowa Waltera Benjamina. Na początku XXI wieku używamy fotografii bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, przy czym kwestia powszechności świadomości jej użycia pozostaje niezmiennie problematyczna. Dziś może nawet bardziej. Nie od wczoraj wiadomo, że aby więcej widzieć, trzeba więcej wiedzieć. Dlaczego by nie potraktować Momentu jako rodzaju elementarza (czyli książki skutecznej, a przy tym z założenia wiarygodnej), punktu, z którego możemy nie ryzykując nazbyt, wystartować do czegoś dalej, nawet kosztem zanegowania tego początkowego punktu gdzieś po drodze? Zresztą przekonajcie się na własne oczy, czas nie stoi w miejscu, a pistolet startowy Mazura już donośnie wypalił.
Adam Mazur, Decydujący moment. Nowe zjawiska w fotografii polskiej po 2000 roku
(The Decisive Moment. New Phenomena in Polish Photography Since 2000)
Tłum. Richard Bialy
Liczba stron: 392
Oprawa: twarda
Wymiary: 220x290
ISBN: 978-83-62376-20-9
Wydawnictwo Karakter
19.12.2012 03:19 | db:
nie liczac drobnych usterek - tekst nie tylko madry, ale i fantastycznie napisany. gratulacje!