Dwanaście utworów składających się na krążek to zarówno świadectwo cierpienia, jak i manifest niewiary i rozczarowania: rzeczywistością i Ojczyzną. W szczególności te ostatnie aspekty, czyli deklaracja ateizmu i idącego za tym poczucia wyzwolenia, jak i krytyczne spojrzenie na współczesną Polskę sprawiły, że wydaniu płyty towarzyszyły kontrowersje (sprowokowane także wywiadami z artystką na temat przebytej depresji). Szum medialny, moim zdaniem nieco sztuczny i na wyrost, podziałał raczej na niekorzyść, skupiając uwagę opinii publicznej na spornych kwestiach ideologicznych czy „okołopłytowych” i spychając kwestię wartości artystycznej na drugi plan.
Trzeba powiedzieć jasno: to płyta dobra, chwilami świetna, choć trochę nierówna. Na pewno za duży plus należy uznać fakt, że jest to dzieło skończone, spójne, muzycznie bardzo solidne.
Gdyby chcieć uporządkować utwory z płyty, to z pewnością narzuca się jeden klarowny podział: na piosenki zaangażowane (to część chętniej komentowana i wzbudzająca kontrowersje) oraz kompozycje intymne, stanowiące, moim zdaniem, o sile tego wydania. Rzadko w polskiej muzyce zdarza się tak poruszająca „auto-wiwisekcja”, rozrachunek z własnymi demonami. Wspomniane wcześniej ludzie-psy, nie ogarniam oraz pibloktoq, żwir, wyścigówka to naprawdę bardzo dobry, poruszający kawał muzyki. Z kolei nie wiem czy chcę, szara flaga, Pan nie jest moim pasterzem, sorry polsko to piosenki-manifesty. Stąd pochodzą teksty: „lepszy żywy obywatel/niż martwy bohater”, „nie przynależę i nie wierzę/i chociaż idę ciemną doliną/zła się nie ulęknę i nie klęknę.” Można było się spodziewać kontrowersji, zwłaszcza w obliczu tak otwartej deklaracji niewiary zawartej w parafrazie Psalmu 23. Nie należy jednak rozpatrywać jej jako manifestu ateistów, lecz jako kolejny element układanki, fragment zapisu wewnętrznej walki, którą toczyła artystka. Zainteresowanych tym aspektem płyty odsyłam do Tygodnika Powszechnego i wywiadu przeprowadzonego z Marią Peszek przez ks. Andrzeja Dragułę. W rozmowie tej artystka deklaruje: Ja śpiewam tylko i wyłącznie we własnym imieniu, wiem, że moje słowa dla osób wierzących mogą być kłopotliwe (…) W każdym razie nie jestem antyklerykałką, nie mam poczucia, że atakuję instytucję kościelną, zarządzającą wiarą katolicką.
Po przesłuchaniu płyty pojawia się pytanie: co dalej? Wydaje się, że skoro powstała ona z potrzeby rozrachunku z samym sobą, pewien rozdział w życiu i twórczości został już zamknięty. Maria Peszek jako artystka wydaje się być w tej chwili w kluczowym momencie swojej kariery muzycznej: z jednej strony może dalej podążać ścieżką wytyczoną w „Jezus Maria Peszek.” To rozwiązanie wydaje się jednak dosyć ryzykowne, zważywszy chociażby na to, że zakres tematów i zagadnień eksplorowany w ostatnim krążku jest na tyle duży, że kolejna płyta mogłaby się okazać niepotrzebnym dopełnieniem skończonego dzieła, które nie potrzebuje epilogu. Z drugiej strony - czy powrót do estetyki „Miasto manii" jest możliwy? Z pewnością tak, ale jakiego rodzaju powrót byłby wiarygodny? Już debiut podpowiadał, że mamy do czynienia z bardzo ciekawym zjawiskiem w polskim świecie muzycznym – artystką mocno osadzoną w alternatywie, umiejętnie poruszająca się w odmiennych stylistykach i gatunkach, oddaną temu, co robi i prawdziwą w tym, co robi. Należy się raczej spodziewać kolejnej twarzy Marii Peszek. Najpewniej będzie to kolejna z wielu prawdziwych odsłon jej niespokojnej osobowości.
*Tytułowe określenie padło w wywiadzie z Jackiem Żakowskim dla tygodnika POLITYKA