Via Intolleranza II to ostatni spektakl zmarłego w 2010 r. Schliengensiefa i zarazem pierwsze jego dzieło pokazywane w Polsce. Kontrowersyjne tematy wykluczenia jednostki ze społeczeństwa, zarówno z perspektywy wykluczonego jak i wykluczającego były wręcz obsesyjnie podejmowane w wielu przedstawieniach reżysera. Wielokrotnie współpracował on na scenie i w telewizji z osobami mocno upośledzonymi fizycznie lub umysłowo analizując naturę ich życia. Tym razem zajął się tematyką rasizmu z perspektywy Europejczyka.

Przedstawienie zaczyna się od skromnego występu czarnoskórego ojca i córki śpiewających oraz grających łagodną piosenkę po francusku (pozornie etniczną, ale w normatywnym europejskim języku). Biali, postawieni w pozycji łaskawych mecenasów, czują się zobowiązani bić brawo. Jest niezręcznie ale zarazem bezpiecznie. Jednak forma spektaklu niebawem zaczyna bombardować widza nachalną wrażeniowością. Pojawi się nieszczera do bólu konferansjerka, a także mężczyzna będący alter ego reżysera (pierwotnie, jak też i w innych spektaklach, miał to być sam Schliengensief), którzy pokrótce przepraszają, że reżyser dziś się nie pojawi (w czasach premiery wszyscy byli świadomi, że znajdował się on wówczas w ostatnim stadium raka), ale mimo to spektakl się odbędzie. Wygląda to jak improwizacja (pierwotnie  być może nią była), co sprawia, że widz czuje się coraz mniej komfortowo. Nagle pojawia się projekcja niemego filmu Inferno z 1911 roku opartego na motywach Boskiej Komedii Dantego. Po chwili jednak kotara, na której jest wyświetlany odsuwa się ukazując nam świat, w którym wciąż widzimy wyraźną cezurę między rdzennymi rasowo a czarnoskórymi w mentalności Europy XXI wieku.


Na scenie widać grupę afrykańskich artystów, którzy są pouczani i ustawiani przez traktujących ich pobłażliwie białych. Sytuacja ta swoją aurą przypomina tak lubianą przez Schliengensiefa estetykę kiczowatego talent-show.
Bohaterowie wykonują symultanicznie rozmaite performanse, wśród których znajdą się między innymi śpiew, gra na instrumentach czy taniec. Sytuacje sceniczne obfitują w  nagłe zmiany nastrojów. Dodatkowo pojawiają się liczne, ekshibicjonistyczne wręcz wstawki z biografii reżysera (np. o zdradach wymienionej z imienia i nazwiska partnerki życiowej czy o walce z chorobą). Pojawiają się również fragmenty filmów z podróży Schliengensiefa po Czarnym Lądzie czy też z wioski operowej w Burkinia Faso – powstający wciąż projekt zainicjowany przez samego Schliegensiefa – dzieła podobnego do marzenia Fitzccarralda (bohatera filmu Herzoga) o wybudowaniu teatru operowego w samym sercu peruwiańskiej dżungli. 

Oczywiście pojawia się również dużo genialnych konkluzji udowadniających, że w walce z rasizmem nie chodzi o litość,  ale o udzieleniu pomocy jego ofiarom oraz zaprzestanie przymykania oczu na problem w dyskusjach podejmujących temat koloru skóry. „Musisz stanąć w mocniejszym świetle, bo cię nie zobaczą, przecież jesteś czarny, ja mogę stanąć bardziej w mroku, bo jestem biały i lepiej odcinam się na tle dekoracji”. Świat wymarzony przez Schliegensiefa jest utopią, w której tego rodzaju uwagi będą posiadały neutralny charakter i nie zostaną odczytane jako dyskryminacja.  Spektakl popada jednak szybko w przesadę. Percepcja widza atakowana nadmiarem wrażeń przestaje przyjmować nowe informacje. Być może o taki właśnie efekt zmieszania chodziło twórcom, ale niestety odbiór dzieła tak nachalnie campowego jest męczący. Mimo to, momentami ciężka do zniesienia,  wielopłaszczyznowość narracyjna przedstawienia pozostaje mocno wryta w pamięć.          


Kolejnym z zaprezentowanych na festiwalu dziełem było ±0. Baza podbiegunowa (plus minus zero) w reżyserii Christopha Marthalera. Porównanie go z poprzednim spektaklem pomimo afabularności jest właściwie niemożliwe. Marthaler konstruuje świat sceniczny w zupełnie odmienny sposób.

Postacie w spektaklach Marthalera są zazwyczaj reprezentantami przeciętności czy wręcz nieudacznictwa. Są w różnym wieku, różnego wzrostu, płci, wagi a nawet rasy, ale zasadniczo niczym szczególnym zdają się tak de facto nie wyróżniają. Współistnieją w jakiejś dziwnej komunie, czasem, wchodzą sobie w drogę, rzadziej podejmują jakieś wspólne działanie czy choćby dialog. Tym razem reżyser umieścił swoich bohaterów w czymś na kształt świetlicy znajdującej się w stacji badawczej na Grenlandii. Znaleźć tam można salę do ćwiczeń  tuż obok miejsca modlitwy, a także mansjon, w którym można zająć się lekturą. Dramaturgiczna szczątkowość fabuły daje widzowi możliwość odczucia powolnego upływu czasu.


Postaci łączy nie tylko przestrzeń, w której się znajdują, lecz także sfera dźwięku. Raz na jakiś czas bohaterowie podejmują wspólny śpiew; czynią to znienacka, pozornie beznamiętnie jeżeli spojrzeć na emocje widziane na twarzy czy w ruchu ciała, przy czym jednocześnie głęboko interpretują muzykę. Warto na przykład wspomnieć o niesamowitej aranżacji na stare pianino i tradycyjny grenlandzki instrument szarpany  chóru „mruczanego” z Madame Butterfly Giacoma Pucciniego. W scenie tej kipiący świat uczuć oraz duchowe wnętrze głęboko schowane w cielesnej powłoce jakby mimowolnie „uciekają” postaciom. Mogą zostać zauważone przez publiczność, ale niemal nigdy nie są dostrzegane przez inne postaci. Dzięki tym zabiegom dowiadujemy się o bohaterach znacznie więcej, niż można by wywnioskować z ich powierzchownych zachowań.

Reżyser bawi się też naszą zdolnością słuchania i słyszenia. Zestawia ze sobą różne dźwięki instrumentów (przykładowo gra na kieliszkach, akordeon), style muzyczne z różnych epok i gatunków, bardziej lub mniej rozpoznawalne. Dba także o to, by zestawić dzwoniącą wręcz  w uszach ciszę z dźwiękiem szczekaczki, czy też brzmieniem różnych języków (chociażby niemiecki, angielski, francuski a nawet dialekt eskimoski). Referencyjność niektórych utworów muzycznych, np. błyskotliwe bezpośrednie połączenie patetycznego Prologu z Tako rzecze Zaratustra Ryszarda Straussa z ostatnią pieśnią z cyklu Pieśni o Ziemi Gustava Mahlera  daje widzowi-erudycie możliwość nie tylko zabawy w rozwiązywanie muzycznej łamigłówki, ale także zadania dobie pytań o ideę muzyki w ogóle.

Te dwa zupełnie różne spektakle doskonale uzupełniły się w zestawieniu ze sobą. Oba są precyzyjnie wykonane i przemyślane. Znacznie łatwiejszy w odbiorze zdaje się być pozornie realistyczne przedstawienie Marthalera niż chaotyczne, nachalne, głośne, zdecydowanie bardziej pesymistyczne Schliengensiefa. Wstrząsają jednak oba. Ze Schliengensiefem jest to niestety polskie przywitanie i pożegnanie zarazem. Za to na premierę Sprawy Makropoulosa Leoša Janáčka w Teatrze Wielkim miasta Warszawy w reżyserii Christopha Marthalera czekamy w napięciu.                    



Via Intolleranza II

koncepcja i reżyseria: Christoph Schlingensief
dramaturgia: Anna Heesen, Carl Hegemann
występują: Brigitte Cuvelier, Kerstin Graßmann, Mamounata „Kandy“ Guira, Friederike Harmsen, Claudia Sgarbi, Olivia Stahn, Isabelle Tassembedo, Jean Marie Gomzoudou Boucougou, Jean Chaize, Issoufou Kienou, Stefan Kolosko, Amado Komi, Christian Radovan, Ahmed Soura, Nicolas Ulrich Séverin Tounga, Abdoul Kader Traore, Arno Waschk, Wilfried Zoungrana.


±0 (plus minus zero)
reżyseria: Christoph Marthaler
występują: Marc Bodnar, Raphael Clamer, Bendix Dethleffsen, Rosemary Hardy, Ueli Jäggi, Jürg Kienberger, Gazzaalung Qaavigaq, Sasha Rau,Bettina Stucky, Nukâka Coster Waldau