Spotkanie poprowadził Przemysław Czapliński, który zaczął od bardzo pochlebnej mowy na temat zmian, jakie Masłowska wprowadziła do polskiej literatury, nazywając ją „pisarzem-partyzantem bez armii”, który zrobił „rozkurz w języku”. Potem Czapliński zalał autorkę potokiem pytań o to, skąd w jej powieści tyle myślenia w kategoriach wojny, co nią powodowało, kiedy wybierała tę tematykę, i dlaczego ujęła ją w ten właśnie sposób. Odpowiedź Masłowskiej zaskoczyła chyba większość słuchaczy, a samego krytyka lekko zbiła z tropu. Otóż autorka woli prostsze pytania i nie pamięta, dlaczego tak myślała.

Kolejne pytania starał się więc Czapliński dostosować do poziomu rozmówczyni, w krytycznych momentach śpiesząc z upraszczającą syntezą czy podsumowaniem własnych lub jej wynurzeń. W dalszej części rozmowy pojawiły się głównie pytania o język pisarki i jego funkcje w jej twórczości, którą można nazwać socjologią śmietnika. Analizując śmieci, tłumaczyła Masłowska, można dużo się dowiedzieć o rzeczach mających wartości... lub przynajmniej ich pozór. Mówiła też o tym, że ma zbyt duże poczuciu absurdu, by zajmować się rzeczami pełnowartościowymi. Tu pojawiło się ryzykowne pytanie o przykłady takich rzeczy, a pisarka po chwili konsternacji próbowała wybrnąć odpowiedzią, że są to wartości, którymi żyjemy.

Zdradzając tajniki pisarskiego warsztatu, Masłowska przyznała, że przystępuje do pisania bez zamysłu całości, a brak planu podczas tworzenia fabuły pozwala na nagłe „przebłyski i objawienia”. Pisanie za każdym razem zaczyna od języka, który determinuje postaci, a za nimi samoistnie pojawia się fabuła. Język jej postaci nie nazywa jednak rzeczywistości – jest w nim wojna i rozkosz niszczenia tradycyjnych norm językowych. Dodała też, że jej postaci są tak kadłubkowe, bo stworzenie poważnego bohatera w jej przypadku groziłoby grafomanią.

Pojawiły się też pytania o próby wywarcia presji na tak dobrze debiutującej pisarce, by już lepiej nic nowego nie pisała, bo może jedynie zepsuć pierwsze wrażenie. Było kilka słów o zawiści, której ataki odczuła. Wszystko to Masłowska podsumowała słowami: „To jest Polska. A Polska nie wybacza”. Dalsza rozmowa przyniosła też pytanie o jej plany i karierę, która nieustannie wiąże się z ucieczką od wizji „pisarki usługowej”. Przepis na to, by nią nie zostać, to dla autorki Pawia królowej: nie robić rzeczy automatycznie, nie robić tego, co się już umie robić, poszerzać swoje pole walki i możliwości pisarskie. Dlatego na razie Masłowska planuje przerwę w pisaniu dla teatru, bo uznała, że to już umie.

W kwestii swoich przekonań politycznych, które różne grupy społeczne interpretują na różny sposób, Masłowska na przekór wszystkim oznajmiła, że nie ma spójnego światopoglądu, bo mógłby on ją ograniczać. Z pewną goryczą dodała też, że wydawało jej się, że media lewicowe, usiłujące kiedyś wciągnąć ją na swój sztandar, działają nieuczciwie, a po pewnym czasie przekonała się, że media prawicowe robią to samo. Od tej pory nie życzy sobie, by ją gdziekolwiek przypisywano. Mimo długiej i wielowątkowej rozmowy spotkanie pozostawiało niedosyt. Pisarka pod koniec wielokrotnie prosiła, by kolejne pytanie było ostatnim, i właściwie... niczego ciekawego słuchacze się nie dowiedzieli. Tłum opuszczał duszne komnaty w milczeniu.


PRZECZYTAJ TAKŻE RECENZJĘ NOWEJ POWIEŚCI MASŁOWSKIEJ