*Dla mnie…*

Program festiwalu wydany przez Krakowskie Biuro Festiwalowe promuje osobę Richarda D. Jamesa jego własnym cytatem, w którym mówi, że na niektórych imprezach, które nie są rave’ami i podczas których ludzie się na niego cały czas gapią „serwuje totalny noise, żeby się odpierdolili.” Cóż, piątkowy koncert był po połowie noise’owy i rave’owy i nawet jeżeli testy wytrzymałości narzucane przez muzyka mogły mieć podobny podtekst personalny, co w cytacie powyżej, to nie zmienia to faktu, że impreza była rewelacyjna.

Koncert zawiódł oczekiwania sporej części publiczności, która najwyraźniej skuszona interesującym i tanecznym brzmieniem utworów z płyt przyszła na koncert intensywnie sobie pofalować. Oczywiście – jak się mają nasze oczekiwania do osoby Aphexa Twina nie trzeba opisywać. Problem w tym, że głowy nie dam, czy Aphex Twin grał na poważnie czy byle jak – jako że bywa humorzastym człowiekiem. Marka, jaką reprezentuje jest tak wielka, że czegokolwiek by nie puścił, to radością napawałaby mnie sama jego obecność oraz to, że mogłem pokiwać głową w rytm beatu razem z nim. Mimo to ponarzekam trochę na początek i generalnie na wizualizacje. James zaczął od zalania widzów hałasem, składającym się z niskich szumów i chaotycznie powrzucanych wysokich dźwięków o różnym stopniu przesterowania i długości. Niestety, było trochę niemrawo i publika rozkręcała się zbyt długo, jak na tego typu imprezę. Jedynym momentem wartym uwagi w tej części setu była ciekawa wizualizacja, która przedstawiała przejście od zbliżenia na najdrobniejsze komórki w dłoni leżącego na trawie człowieka do obrazu międzygalaktycznych przestrzeni. Wizualizacje tylko dwukrotnie korespondowały z muzyką i to był pierwszy przypadek: muzyka w „organicznych” momentach filmu była opisanym przeze mnie powyżej hałasem (szumy przeplatane wysokimi, skrzeczącymi, ostrymi dźwiękami), natomiast w części kosmicznej dźwięki przybierały formę szorstkich, fizycznie obecnych padów, które swoją harmonią dobrze oddawały zawodzenie międzygwiezdnej przestrzeni. Plotki o kontrowersyjnych, cunninghamowskich wizualizacjach się nie sprawdziły, prezentowane filmy były bardzo słabej jakości, czego nie można powiedzieć o prawdziwie psychodelicznym oświetleniu, które co jakiś czas skanowało zielonymi laserami publiczność.

Potem było już tylko lepiej.
Wspomniałem, że impreza miała coś z rave’u (tak naprawdę to bardziej przypominała imprezę plenerową niż brytyjskie imprezy z lat 90.), ale trzeba pamiętać, że był to rave połamany noisem w proporcjach niesprzyjających tanecznej atmosferze. Pulpit Jamesa był ustawiony na podeście w samym centrum hali ocynowni. Takie rozplanowanie przestrzeni zwraca uwagę publiczności bardziej na muzykę niż DJ-a, ale z drugiej strony kontaktu pomiędzy widzami a artystą nie było w ogóle. Mimo wszystko, podobało mi się to, że nie wszyscy byli skierowany frontem do muzyka, trochę osób siedziało, trochę patrzyło w przeciwną stronę na wizualizacje, jeszcze inni przemieszczali się wzdłuż wolnej przestrzeni wokół stanowiska dla DJ-a. Podczas rave’ów osoba DJ-a nie jest najważniejsza, najważniejsza jest muzyka i piątkowy koncert z powodzeniem powielił tę relację. Oczywiście była również muzyka taneczna, Aphex Twin nie dał jednak cieszyć się nią zbyt długo, ponieważ stosował zbyt długie przejścia pomiędzy utworami oraz katował niektóre z nich noise’owymi dźwiękami. Część środkowa setu była najbardziej różnorodna. Hałas trochę złagodniał, James pozwolił nawet na pojawienie się struktury w postaci pulsującego basu i urozmaicenie dźwiękowe. Korzystał z paru niezłych beatów, miejscami było dubstepowo, breakbeatowo czy nawet funkowo.

Końcówka była najbardziej wymagająca, ale też najbardziej ekstatyczna i perwersyjnie przyjemna. Nie wiem, ile to trwało, może kwadrans, a może 30 minut, ale Aphex Twin zalał całą halę morzem rewelacyjnego noise’u, który powinien zostać hymnem na cześć Nowej Huty, a przynajmniej hali ocynowni. Był to drugi moment, w którym mogłem odnaleźć korespondencję obrazu i dźwięku: na ekranach przedstawiano bowiem zagęszczenie słynnych znaczków Aphexa Twina. Gęstość obrazu odpowiadała gęstości muzyki, nieznacznie zmienianej w trakcie powolnego ruchu, chociaż do przesunięć fazowych było tym zabiegom daleko. Na tych, którzy wytrzymali i podziwiali fakturę dźwięku czekała nagroda w postaci świetnego, mrocznego beatu oraz niebiańskich padów. W kosmicznej atmosferze szerokich i przestrzennych dźwięków James zakończył swój występ ukrytymi etnicznymi motywami.

Publiczność w piątek nie poszalała, Aphex Twin przeszedł spokojnie przez publikę na podest zakamuflowany w studencki plecaczek i koszulę, zszedł w towarzystwie ochrony przy krótko (jak na tak duży koncert) trwających brawach. Sam miałem ambiwalentne odczucia po piątkowym występie, ale bardziej wynikały one ze zmęczenia i oszołomienia, które nastąpiło po kąpieli w elektronicznych zgrzytach i szumach.


*…i dla tej pani*

Sobotni występ Aphexa Twina był tak dobry, że nawet nie wiem, czy nie lepszy od piątkowego. Powrócono do klasycznego porządku scenicznego, czyli DJ na scenie, publika przed nim. Supportujący Jamesa Florian Hecker rozgrzewał widzów przyjemnym house’m z podkręconą perkusją. Zawsze żal mi trochę supportujących muzyków, bo publiczność często czeka, żeby w końcu skończyli i wyszła upragniona gwiazda wieczoru. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały zatem, że będzie set (w końcu faktycznie) rave’owy.

Chwilę po 21 Aphex Twin rozpoczął występ. Zaczęło się w podobnym stylu jak w piątek, tylko że o niebo lepiej. Powolne, ambientowe brzmienia były bardzo wciągające, niezmącone żadnymi nieudanymi samplami, głębokie, podparte odpowiednimi wizualizacjami. Właśnie, wizualizacje. Nareszcie były ciekawe, ale o nich i ich punkcie kulminacyjnym nieco później. Wiele plotek krążyło wokół występów Jamesa w Krakowie, jedna z najświeższych fam dotyczących sobotniego koncertu mówiła, że zagra swoje „przeboje” i będzie dużo przystępniej. Zdecydowanie nie było to „The Best Of” zagrane na żywo, ale taka koncepcja była chyba i tak zbyt niedorzeczna, by mogła się sprawdzić. Aphex Twin nawiązał do paru swoich utworów, jeden zagrał prawie w całości, miksując i zniekształcając go na bieżąco. Ale po kolei: set był z najwyższej półki. Stopniowo rozkręcany, wpuszczoną perkusją pod ambientowe przestrzenie, która bazując początkowo na basowym bębnie wzbogacała się o werble, formując breakbeatową linię. Pomiędzy breakbeatem, drum’n’bassem, a IDM-em nie jest daleko podczas grania na żywo, także James często przechodził od jednego gatunku w drugi, zmieniając podstawę i wyznacznik, czyli linie perkusyjne. Aphex Twin parę razy tak podkręcił tempo, że tańczyć mogli tylko najznamienitsi znawcy imprez d’n’b, ale przeważnie prędkość była przystępna dla każdego, kto tylko chciał zamanifestować rytm swoim ciałem.
Co do nawiązań, James korzystał z sampli znanych przede wszystkim z jego projektu AFX, który był zorientowany bardziej na „zakwaszoną” elektronikę, czyli zakorzenioną w acid techno muzykę, której nie chcę na siłę dookreślać nazwami (można było wychwycić np. klawisze z utworu „Reunion”, czy elementy z „Klopjob”). Pod koniec setu puścił całe „Vordhosbn” z płyty Drukqs, a chwilę później nawiązał do „Omygyja Switch7” z tej samej płyty.

Oprawa wizualna wypadła dużo lepiej niż dzień wcześniej, chociaż niektóre filmy pokazane w piątek powtórzyły się. Na wspomnienie zasługuje typowy dla Aphexowego humoru film, przedstawiający śmieszne zdjęcia internetowego pochodzenia, przemieszane ze zdjęciami samego Jamesa oraz zaprezentowane pod koniec stare nagrania z rzeźni czy fragmenty japońskich filmów pornograficznych, obfitujących w kaprofilię i seksualne upodobania związane z moczem. Swoją drogą, krakowska publiczność, która podobno często bawi się w klubach, wpatrywała się w lasery, jakby je pierwszy raz na oczy widziała, co było dosyć żenujące…


Obydwa występy Aphexa Twina w Krakowie były niezwykle udane, pokazały szerszej publiczności nowe jakości elektronicznej muzyki i umożliwiły uczestniczenie w najlepszej dyskotece tego roku. James, który wiele rave’ów w życiu widział pewnie nie był tak bardzo poruszony całym wydarzeniem, ale dla mnie liczy się tylko to, że w końcu byłem na jego secie.


Foto: występ Aphexa Twina, 18.09.2009 r. – 7. Sacrum Profanum
fot. Andrzej Rubiś
Krakowskie Biuro Festiwalowe











« powrót