Jednak wartość tego filmu nie polega tylko na pokazaniu nam, że wcale nie mamy tak źle. Po prawdzie, patrząc na szpitale francuskie, gdzie pacjenci czekają nie więcej niż godzinę, a lekarz otwarcie mówi o poczuciu służby i pokory – możemy poczuć, że nie mamy wcale aż tak dobrze.
Sceny o podobnej sile znajdują się także w „Sicko”. Zwłaszcza jedna, zdjęta przez kamerę przemysłową na skrzyżowaniu w Los Angeles, streszcza podstawową intuicję całego filmu, którą można by za Baumanem określić: życie na przemiał. Starsza, otyła kobieta w szpitalnej piżamie, wyrzucona z taksówki opłaconej przez szpital, na który nie było ją już stać, błąka się po chodniku – nie wie, gdzie jest. Obraz jest tak zły, że nie widzimy nawet jej twarzy – tylko sylwetkę, małą nakręcaną zabawkę, o której mówił Harry Lime z „Trzeciego człowieka” Greene’a i Reeda – w przerażającym błysku intuicji przewidujący, że koniec wojny wcale nie oznacza końca uprzedmiotowienia jednostki; że być może jest dokładnie na odwrót. To, co Harry widział z wysokości wiedeńskiego diabelskiego koła na Praterze (i co go na swój sposób podniecało), Moore pokazuje w czasie rzeczywistym, nakręcone na żywo. Jego film jest wielkim apelem o najnaiwniejsze z marzeń: by człowiek pomagał bliźniemu, by nie zamykał oczu na jego los.
Aby dowieść tej tezy i wymierzyć cios między oczy, Moore buduje wiele chwytów retorycznych, z których większość jest w oczywisty sposób zbyt prosta. Anglia i Francja jawią się w „Sicko” jako kraje utopijnie doskonałe – wystarczy obejrzeć jeden film Loacha bądź Kassovitza, by konstrukcja Moore’a zaczęła się sypać.
A jednak stwierdzenie, że Moore jest niegodny uwagi, bo nie jest w swej satyrze sprawiedliwy, nie jest tak naprawdę atakiem na Moore’a – jest atakiem na satyrę. Idąc za tą logiką, możemy wyrzucić do kosza książki Swifta i „Monachomachię”. Satyra nie musi być sprawiedliwa, powinna za to być trafna. A Moore trafia w samo sedno, kiedy montuje obrazy gigantycznej fety na cześć bohaterów 11 września, z mikroskopijną charytatywną zbiórką, odbywającą się pięć lat później – zbiórką na rzecz tych samych ludzi, którzy na gruzach WTC nawdychali się azbestu, dziś wypluwają płuca i nie mogą doczekać się pomocy państwa. Domyślam się, że istnieje możliwość takiego popisu kazuistyki, który i tutaj doszukałby się dowodu na mądrość amerykańskiego kapitalizmu – ale byłaby to kazuistyka właśnie, która w mojej prywatnej hierarchii nie zajmuje bynajmniej wyższej pozycji od współczucia.
Moore jest filmowcem bezwstydnym, zamaszystym i wulgarnym. Wydawałoby się, że „Adagio na smyczki” Barbera zostało kompletnie zużyte jako muzyczna zalewa scen smutnych – tymczasem Moore nie waha się go użyć, tak samo, jak nie waha się modulować swego głosu w narracji pozakadrowej na modłę zafrasowanego kaznodziei.
Ale o to właśnie chodzi: siła tego filmu bierze się z jego nierównych kantów, z jego braku wyważenia. Bardzo jestem ciekaw, jak przywitają ten film recenzenci pism politycznych. wyznający kapitalizm krochmalu i testosteronu, chowający wątpliwości po kieszeniach swych nienagannych koszul i zbywający wszelkie współczucie jako lewicowy sentyment. Już widzę zarzuty agitki i propagandy – zarzuty chybiające celu podwójnie: po pierwsze, ponieważ Moore nie ukrywa swoich agitatorskich zamiarów, a po drugie, ponieważ ludzie formułujący te zarzuty zazwyczaj nie mają nic przeciwko, kiedy agitkę przygotowują spece z drugiej strony barykady.
Ten film jest zbyt ważny, by przykładać doń miarę liczb i statystyk – niemniej miara ta będzie zapewne najczęściej stosowaną tarczą przeciwko sile jego przesłania.
----
Sicko
(Chorować w USA)
reżyseria: Michael Moore
scenariusz: Michael Moore
zdjęcia: Christoph Vitt
USA
rok produkcji: 2007
Kino Świat