W Polsce, czyli nigdzie

Choć słowo „demitologizacja” staje się wytrychem, którym posługuje się (zbyt) wiele recenzji Obławy, jej twórcy garściami czerpią z rodzimej filmowej tradycji. Od Szkoły Polskiej biorą temat Wojska Polskiego i trawiących je problemów, od PiSFu część pieniędzy, a od Wojciecha Smarzowskiego jego firmowy rekwizyt – siekierę, którą można byłoby ciąć stęchłą atmosferę filmowego spektaklu. Na tytułową obławę – atak patrolu SS czeka skromny oddział Armii Krajowej, który mimo poczucia nieuchronnego końca pozostaje na posterunku i robi swoje – dokonuje egzekucji na zdrajcach. Jeśli akcja nie rozgrywa się w jego kwaterze – podniszczonym szałasie w środku dumnego jesiennego lasu, kamera przenosi widza do zmęczonych wojną i zatopionych w oparach wódki pomieszczeń, do zanieczyszczonych kloak i wyzutej z namiętności małżeńskiej alkowy. Tak właśnie wygląda sceneria wydarzeń napędzanych przez łańcuch zdrady i donosów, którego najsłabsze ogniwo stara się znaleźć bezwzględny kapral Wydra (doskonały Marcin Dorociński).


Wizerunek AK kreślony przez Krzyształowicza jest rewersem tego, do którego przyzwyczaiła nas polska ikonografia. Pozostawionym samym sobie partyzantom bliżej raczej do zdegenerowanych czerwonoarmistów z Róży wspomnianego Smarzowskiego niż do niezłomnych żołnierzy Wojska Polskiego z hagiograficznego Katynia Andrzeja Wajdy. Podziemnemu oddziałowi (znakomite role Andrzeja Zielińskiego i Bartosza Żukowskiego) nie patronują  Bóg, Honor czy Ojczyzna lecz instynkt samozachowawczy, głód i rozkosz przemocy.
To niezwykle osobliwe, że w Obławie bodaj ani razu nie pada słowo „Polska”; z filmowych wątków z chirurgiczną precyzją zszytych przez Kryszałowicza wypruta została patriotyczna podszewka.


Taką perspektywę ogniskuje przede wszystkim postać głównego bohatera. Kapral Wydra, wiarygodny i niemal namacalny dzięki aktorskiemu kunsztowi Dorocińskiego, jest człowiekiem bez właściwości – wypiera swoje śląskie korzenie, nie ma metryki ani prywatnej historii. To nie krystaliczny inteligent zbrukany wymuszoną przez wojnę przemocą (którego ślady nosił jeszcze bohater Dorocińskiego w Róży) ani niewinny młodociany brylant, którym nasz naród zwykł strzelać do wrogów. Wydra to perfekcyjny i niemiłosierny terminator zaprogramowany na egzekucję zdrajców, Rambo na usługach Armii Krajowej, a nie hieratyczny Maciej Chełmicki o szlachetnym obliczu Zbigniewa Cybulskiego. Należy jednak dodać, że jest zbrutalizowany, choć nie zdewaluowany – koniec końców nie wykonuje wyroku na sanitariuszce Pestce (Weronika Rosati) i decyduje się na ostatnią posługę wobec zamordowanych żołnierzy: urządza im pochówek w warunkach dyktowanych przez ekstremum wojny. Refleksy człowieczeństwa przebijają przez amoralnego żołnierza niczym ledwo tlące się światło nieśmiało pokonujące czarne chmury – jak w nielicznych impresyjnych zdjęciach niezwykle wyestetyzowanego brutalizmu Obławy.


Układanie historii, rozkładanie Historii
Niestety, jeden z najlepszych filmowych scenariuszy ostatnich kilkunastu lat nie zdołał całkowicie wytłumić szelestu papierowych dialogów („Taki jesteś twardy?” „Wręcz przeciwnie, jestem miękki jak sflaczały wał” – choć trzeba przyznać, że Maciej Stuhr jest bardziej wiarygodny w rzucaniu wulgaryzmami, których nie włożył mu w usta Olaf Lubaszenko). Narzekanie na tak znakomite młode polskie kino byłoby jednak ciężkim grzechem malkontenctwa.



Obława jest jak do tej pory najbardziej udanym polskim eksperymentem narracyjnym – poszczególne sceny nie są prezentowane widzowi w kolejności chronologicznej. Ta artystyczna decyzja bynajmniej nie jest postmodernistyczną hucpą spod znaku popularnych w światowej kinematografii nielinearnych fabuł. Fakt, że filmowa oś czasu została poszatkowana i wywrócona na nice nadaje filmowi zarówno artystyczną, jak i problematyczną ciężkość. Krzyształowicz wzmaga filmowy tragizm, tkając sieć interpersonalnych zależności, niedomówień, donosów i zdrady, z której trudno wyplątać się zarówno bohaterom, jak i kinowym widzom. Nieustanne błądzenie w odmętach historii, naprzemienne ujawnianie suspensu i zacieranie powiązań miedzy wątkami pozwala na łagodniejszą ocenę działań bohaterów – o tyle, o ile jako widzowie mamy do niej prawo. Nowa forma narracji filmowej jest znakomitym akompaniamentem dla precedensowej narracji historycznej, dodatkowo zanurzonej w brudnym wojennym sztafażu.


Krzyształowicz dedykuje film swojemu ojcu – żołnierzowi AK. Podobnie uczynił Andrzej Wajda w Katyniu. Dodając do tych dwóch tytułów wspominaną wcześniej Różę i W ciemności, otrzymujemy interesujący pejzaż polskiego najnowszego kina wojennego. Lub raczej krajobraz po bitwie, którego horyzonty wyznaczane są przez snującego żywoty świętych Wajdę, przypominającą o Szoah Holland, upominającego się o marginesy historii oficjalnej Smarzowskiego oraz podróżującego do granic moralności Krzyształowicza. Polski widz w końcu ma wybór i możliwość negocjacji znaczeń. Jeśli tak ma wyglądać polskie kino historyczne – do kamer!





Obława
scenariusz i reżyseria: Marcin Krzyształowicz
muzyka:  Arkadiusz Tomiak
obsada: Marcin Dorociński, Maciej Stuhr, Sonia Bohosiewicz, Weronika Rosati, Andrzej Zieliński, Bartosz Żukowski
kraj: Polska
rok: 2012
czas trwania:  90 min
premiera w Polsce: 19 października 2012
Kino Świat