Aktorstwo nie powala, ale też – przyznajmy – nie o to tu chodzi. O Karlu Urbanie w roli tytułowej trudno wiele powiedzieć: gra twardziela nad twardzielami, maszynę do zabijania, która  od czasu do czasu rzuca jakiś lakoniczny komentarz. Prawda jest taka, że mógłby go grać każdy aktor obdarzony stosowanie wydatnym podbródkiem. Prawdziwą bohaterką jest kadetka Anderson (Olivia Thirlby), która w ciągu tego jednego, ciężkiego dnia, staje się prawdziwą policjantką. Ich wspólną przeciwniczkę, królową dilerów imieniem Ma Ma, gra Lena Headey, specjalizująca się w rolach władczych i okrutnych kobiet i – niestety – wszystkie grająca tak samo źle.
    
Rekompensuje to wizualna atrakcyjność: dobre sceny walki; oszczędna, ale robiąca wrażenie scenografia; zaskakująco długie jak na film akcji ujęcia, współgrające ze świetnymi zdjęciami w zwolnionym tempie, które mają swoje uzasadnienie w fabule. Przyczepiłbym się tylko do nadużywanej czasem maniery filmowania z ukosa, ale to naprawdę drobiazg.

Co zatem nie tak? Otóż Dredd 3D nie jest wcale wierną ekranizacją komiksu. I to pod żadnym względem. Nie przeszkadzałoby mi to zbytnio – jest to bowiem, jak powiedziałem, wcale niezły film akcji – gdyby nie wszechobecne opinie, że jest zupełnie odwrotnie. Wszędzie czyta się, że nareszcie nadszedł taki Dredd, na jakiego czekali fani komiksu. Że po kompletnej porażce, jaką był Sędzia Dredd Danny'ego Cannona z Sylvestrem Stallone (z roku 1995), film Pete'a Travisa jest „tak potrzebnym odkupieniem”. Sam twórca Dredda, John Wagner, wypowiada się z o tym filmie takim samym entuzjazmem, z jaką pogardą krytykował poprzedni: „(Jego) fabuła nie miała nic wspólnego z komiksem, a sędzia Dredd nie był naprawdę sędzią Dreddem”. Czy jednak rzeczywiście? Owszem, w nowym filmie tytułowy bohater nigdy nie zdejmuje hełmu, tak jak Wagner przykazał, ale czy to naprawdę wystarcza za wierność oryginałowi?


    
Jak doskonale wiemy, twórca nie zawsze musi mieć rację.
Nie dziwi mnie, że Wagnerowi podoba się Dredd 3D, ale wystarczy zajrzeć do stworzonych przez niego komiksów (wychodzących bez przerwy od 1977 roku), by przekonać się, że Dredd 3D nie przypomina ich ani pod względem wizualnym, ani fabularnym. Jednym z zarzutów najczęściej stawianych filmowi Danny'ego Cannona (poza tym, że Stallone na pół godziny zdejmował hełm) była jego rzekoma niekonsekwencja – próba łączenia brutalnego, poważnego filmu akcji z parodią gatunku. Mając pełną świadomość tego, że Sędzia Dredd nie był zbyt dobrym filmem, stanę jednak w jego obronie, stwierdzając, że jego problemem była raczej zbytnia wierność niewiarygodnie campowemu komiksowi, a nie jej brak.

Pod względem estetycznym rysunki Carlosa Ezquerry były równie przesadzone jak fabuła Johna Wagnera. Futurystyczne Mega-Miasto Jeden, wielopoziomowy i wielokolorowy moloch, wyglądało niczym Los Angeles z Blade Runnera czy Coruscant z Gwiezdnych Wojen. Miasto w filmie z 1995 roku przypominało je znacznie bardziej, niż urzeczywistnienie wizji LeCorbusiera, które widzimy na ekranie teraz.

    
Zaprojektowany przez Versacego kostium Stallone'a i tak był nieco uładzony w porównaniu z komiksem, w którym Dredd paraduje z z naramiennikiem w kształcie wielkiego, złotego orła. Nic zatem dziwnego, że w Dreddzie 3D postanowiono stonować go jeszcze bardziej, z oryginału zostawiając właściwie tylko hełm i odznakę –  w przyjętej konwencji „realistycznej” wyglądające dość dziwnie.
    
Fabuła Sędziego Dredda (zamach stanu, klonowanie sędziów i zły bliźniak Dredda) nie odbiegała od stworzonych przez Wagnera historii, w których obok politycznych intryg w radzie sędziów miały miejsce inwazje nieumarłych z innego wymiaru czy wojny atomowe z sowieckim Mega-Miastem, w których regularnie ginęły miliony ludzi. W porównaniu z tymi iście operowymi fabułami, film Travisa jest kameralną jednoaktówką na troje aktorów. W filmie ze Stallonem słusznie krytykowano postać potwornie irytującego, głupkowatego pomocnika Dredda, granego przez Roba Schneidera. Pomysł nie został jednak wzięty z sufitu – w komiksach pojawiają się sepleniący robot-służący i nawiedzona landlady Dredda, pani Maria (sic!). Należy się tylko cieszyć, że tym razem scenarzysta zrezygnował z takich atrakcji – nowy film jest ponury, krwawy i szorstki, utrzymany w konwencji zdecydowanie serio. Niestety, tym samym całkowicie gubi wymowę oryginału.

    
Komiks Wagnera powstał jako satyra: Dredd jest ucieleśnieniem prawa i porządku w wersji ekstremalnej. „Jestem prawem”, mówi o sobie i rzeczywiście – jest policjantem, ławą przysięgłych i sędzią w jednym, ucieleśnieniem aparatu państwa policyjnego, w którym jednostka jest niczym, a państwo (miasto) wszystkim. Ustrój, któremu służy, jest autorytarny i opresyjny, gdyż „ceną za sprawiedliwość jest wolność”. Niestety, alternatywa nie była zbyt zachęcająca, gdyż bez sędziów Mega-Miasto najprawdopodobniej popadłoby w anarchię, a stawiający wyzwanie dyktaturze bojownicy o demokrację stosowali terrorystyczne metody. Niemniej, mający na koncie miliony ofiar (dosłownie) Dredd nie miał być postacią, z którą należałoby się identyfikować. Jak to jednak bywa, stało się inaczej i dla wielu stał się bohaterem w rodzaju Brudnego Harry'ego Eastwooda, argumentem na to, że aby wymierzać sprawiedliwość trzeba działać brutalnie i bezwzględnie, „bez względu na to, co uważa jakiś ciotowaty liberał”.
    
W Dreddzie 3D brak jakichkolwiek dylematów tego rodzaju. Ot, brutalne czasy wymagają brutalnych metod, więc sędzia Dredd idzie do przodu niczym RoboCop i wymierza sprawiedliwość, szafując wyrokami śmierci. Film Travisa to półtorej godziny rozrywkowej i bezpretensjonalnej rozpierduchy. Sęk w tym, że komiksowy Dredd był jednak czymś znacznie więcej.    




Dredd 3D
reżyseria: Pete Travis
sceanriusz: Alex Garland
zdjęcia: Anthony Dod Mantle
muzyka: Paul Leonard-Morgan
obsada: Karl Urban, Olivia Thirlby, Lena Headey, Wood Harris, Jason Cope, Deobia Oparei, Langley Kirkwood, Rakie Ayola i inni
kraj: USA
rok: 2012
czas trwania: 95 min
premiera: 21 września 2012 r. (świat) 28 września 2012 r. (Polska)
Monolith


Piotr Tarczyński – urodził się w 1983 roku. Historyk, amerykanista, tłumacz. Zajmuje się związkami kultury popularnej i polityki. W IAiSP UJ przygotowuje doktorat na temat Richarda Nixona i mitu złego prezydenta. Publikował w „Dwutygodniku” i „Polityce”, a jego teksty ukazały się również w„Gazecie Wyborczej”, „Tygodniku Powszechnym” i na portalu „Stopklatka”. W 2010 roku został wyróżniony w w konkursie dla młodych krytyków filmowych im. Krzysztofa Mętraka. Prowadzi blog (Movie) Stars & Stripes (poppolityka.blogspot.com). Pochodzi z Krakowa, mieszka w Warszawie.