Autor Sandmana zaplanował dla każdej z poszczególnych historii, każdego wątku i każdej postaci istotną rolę do odegrania w prawdziwie wielkiej, rozpisanej na 75 epizodów historii. A kiedy docieramy do ostatniej strony, do wielkiego finału opowieści o Śnie z Nieskończonych, który może nam się podobać lub nie, nie sposób nie docenić jego doskonale zaplanowanej struktury, zrealizowanej z literackim polotem i żelazną konsekwencją. Carey niestety nie jest scenarzystą tego formatu co Gaiman i podobne przedsięwzięcie w jego wykonaniu jest po prostu skazane na niepowodzenie. Lucyfer momentami wydaje się puszczony samopas. Spin-offowej serii brakuje spójności i dramaturgii. Cierpi na zbytnią „serialowatość”. Główny wątek, jeśli taki w ogóle da się wyróżnić, zaczął mnie nużyć już kilka tomów temu. Na szczęście w komiksie zdarzają się też dobre momenty – są to głównie krótkie historie. Właśnie dwie takie fabuły, pomieszczone na 48 i 24 stronach można znaleźć w Wilku pod drzewem.
Pierwsza z nich jest zawarta w jubileuszowym, pięćdziesiątym zeszycie serii.
Zresztą, podobnie ma się rzecz wśród aktorów tego widowisko – show znajdującemu się do tej pory w świetle reflektorów Lucyferowi kradnie archanioł Michał, który wreszcie pokazuje, że ma (przysłowiowe) jaja i jest całkiem interesującą postacią. W ogóle niebiańskie sprawy Złotego Miasta opuszczonego przez Boga wydają się znacznie bardziej ciekawe niż perypetie Gwiazdy Zarannej, sprowadzające się właściwie do dość podobnych do siebie fabuł, opartych na tym samym schemacie. Cokolwiek dla byłego władcy piekieł przygotowali jego antagoniści, on zawsze jest o krok, dwa przed nimi. Jest przygotowany na każdą ewentualność, co urasta powoli do nudnego schematu – Lucek zawsze wygrywa. Na to samo komiksowe schorzenie cierpi Batman, ale jemu ostatnio przytrafiło mu się kilka niezłych historii, w przeciwieństwie do jego kolegi z Vertigo.
Ryan Kelly, Peter Gross i Ted Naifeh to rysownicy, których imion nie zapamiętacie, a co dopiero mówić o zachwyceniu się ich kunsztem. Dwaj pierwsi, etatowi niemal graficy serii, przyzwyczaili mnie do swojego poprawnego i nijakiego stylu, a Naifeh równa do ich poziomu. Wyjątkiem wśród odpowiedzialnych za oprawę wizualną jest oczywiście P. Craig Russel. To artysta, którego trzeba umieścić klasę, albo nawet i dwie, wyżej. Ma swój zdecydowanie rozpoznawalny styl, choć oczywiście specjalną oryginalnością nie grzeszy, bo jest mocno zakorzeniony w amerykańskiej komiksowej tradycji. Ale jego miękka kreska może się naprawdę podobać.
Wydaje mi się, że Mike Carey jak ognia stara się unikać epigoństwa w stosunku do oryginalnej serii. Wychodzi mu to różnie – niekiedy prowadząc do paradoksalnych sytuacji, tak jak w Wilku pod drzewem, w którym nie tyle idzie śladami Gaimana, ile kopiuje samego siebie z poprzednich tomów. Efekt tego jest dość żałosny, choć i tak Wilk pod drzewem jest jednym z lepszych tomów serii dzięki dwóm wspomnianym historiom.
Lucyfer #8 Wilk pod drzewem
Egmont
6/2012