Świat się rozwija, znikają kolejne granice, ale nie granice ludzkich przyzwyczajeń i stereotypów. Stereotypy sprawiają oczywiście, że łatwiej nam oswoić sobie inne kultury, ale niewiele pomagają w ich zrozumieniu. Powieść Miral at-Tahawi niespodziewanie ukazuje nieco inne aspekty życia społecznego w świecie arabskim. I co może ważniejsze, inaczej mówi o chyba najbardziej rozpowszechnionym stereotypie świata zachodniego – o sytuacji kobiety muzułmańskiej.
Książka, do której przeczytania chciałbym serdecznie zaprosić, to opowieść o świecie arabskich kobiet, inna niż znane dotąd z polskich publikacji. Osadzona w realiach beduińskich, odzwierciedla życie tych stosunkowo niedawno osiadłych koczowników. Nazwa „beduin” wywodzi się od arabskiego czasownika _bada_ – ‘pojawiać się nagle [z reguły nad ranem]’ – i nie oznacza konkretnego plemienia. Nie jest nazwą etniczną, lecz określeniem sposobu życia. Z takiego środowiska wywodzi się również Miral At-Tahawi, a zatem zapis wydarzeń wtopiony jest w prawdziwe tło, nie wymyślone czy obejrzane, lecz rzeczywiście przeżyte, choć tak naprawdę nie wiemy, ile wspólnego ma narratorka powieści z jej autorką.
Beduini to ludność pochodząca z serca Półwyspu Arabskiego. Część plemion beduińskich pozostała w swoich rodzinnych stronach, część zaś wywędrowała w różnych okresach historii świata arabsko-muzułmańskiego na nowe tereny, zdobyte przez nową religię i związaną z nią kulturę, przede wszystkim duchową. Kiedy w VII wieku Beduini zdecydowanie wkroczyli na arenę historii powszechnej, nie budowali domów ani pałaców, rzadko wznosili sanktuaria dla swoich bóstw, które najchętniej zabierali wszędzie ze sobą. Przynieśli natomiast religię, poezję – czyli Słowo.
Zwyczaje plemienne – przede wszystkim plemienne prawo zwyczajowe – do dziś stanowią niezwykle istotny komponent kultury arabsko-muzułmańskiej. Prorok Muhammad, wprowadzając nową religię, islam, dążył do wykorzenienia wielu zwyczajów i obyczajów, chciał oderwać ludzi od ich korzeni etnicznych, dając w zamian braterstwo w religii, ale nie do końca mu się to udało. Nawet współcześnie „beduinizm” w znacznym stopniu określa sposób myślenia i funkcjonowania społeczeństw arabskich, bez względu na to, czy się do tego przyznają, czy nie.
Powieść Miral at-Tahawi z pewnością należy wpisać w nurt literatury „genderowej” – we właściwym, niezawężonym, feministycznym jej znaczeniu. Gender bowiem to przecież „płeć”, a nie „płeć żeńska”.
Wchodzimy w zamknięty – dla niektórych z nas na zawsze (myślę tu o mężczyznach) – świat arabskich kobiet. To jakby inny świat, choć tak bliski, bo przecież to Bliski Wschód. Uczestniczymy w obrzędach weselnych, musimy uwierzyć w dawne, a jeszcze całkiem żywe przesądy, karmimy się arabską mądrością ludową, śpiewamy wraz z bohaterkami tradycyjne piosenki i przyśpiewki.
Tekst egipskiej pisarki jest zaproszeniem do refleksji nad naszym rozumieniem innych kultur i innych realiów. Podejrzewam, że nie takie było jej zamierzenie, tworzyła wszak po arabsku, więc przede wszystkim dla arabskiego odbiorcy, ale wobec braku tego typu publikacji na naszym rynku wydawniczym taką właśnie rolę może on odegrać w Polsce.
Autorka poprzez słowa narratorki, małej dziewczynki z tradycyjnej rodziny, uchyla przed nami poły beduińskiego namiotu. I nie jest to kolejna łzawa historia opisująca niedolę kobiety w islamie, zgotowaną jej przez okrutnych mężczyzn. To obraz burzący wiele stereotypów znanych z prostackich reportaży niedouczonych dziennikarzy płci obojga, którzy po tygodniowym pobycie w Egipcie i w Syrii ferują wyroki, bo przecież byli, widzieli i rozmawiali z dwiema kobietami…
I choć poznajemy przede wszystkim tajemniczy świat kobiet, możemy także przelotnie spojrzeć na zajęcia młodszych i starszych mężczyzn.
Okazuje się, że tradycyjna rodzina arabska to nie tylko patriarchat. Równie dużo, jeśli nie najwięcej, ma tam do powiedzenia matka najstarszego mężczyzny w rodzinie. W domu to ona jest najwyższą instancją, a mężczyźni podporządkowują się w pełni słowom Proroka: „Raj jest pod stopami matek”. Co prawda ten raj nie zawsze bywa słodki, szczególnie dla młodych dziewcząt, ale widać tu wyraźnie, że w świecie arabsko-muzułmańskim to przede wszystkim starsze kobiety: matki, teściowe i babki, są głównymi strażniczkami tradycji. To fakt dobrze znany, a mnie zawsze w takich sytuacjach nasuwa się refleksja – czy aby na pewno jest to obrona tradycji w pozytywnym znaczeniu tego określenia? A może owe strażniczki dbają głównie o to, żeby młodszym kobietom nie działo się lepiej niż im? Może to rodzaj kobiecej gry, powodowanej zazdrością o urodę i młodość? Babka narratorki, Hakima, to wręcz karykaturalny przykład takiej postaci, tępej i nieprzekupnej. Jest ona bardziej patriarchalna niż jakikolwiek patriarchat. Ale to nie jedyna babka w powieści, jakkolwiek żadna z nich nie jest znaną z naszej kultury kochaną babunią.
Mężczyźni tworzą tu inny świat, niedostępny, ale nie wrogi. Można nawet odnieść wrażenie, że kobiety za tym światem tęsknią. A chronione przez zamknięte wrota domu, mogą sobie także pozwolić na jego krytykę. W tradycyjnych społecznościach muzułmańskich, gdzie kobiety muszą ukrywać swe „ozdoby” – mówiąc słowami Koranu – mają one zawsze większą możliwość wglądu w ten odcięty od nich świat niż mężczyźni, którzy zawsze są obserwowani, czy to spoza zasłony na twarzy, czy to zza drewnianych krat miejskich domów, przez które kobiety mogą patrzeć i pozostać niewidziane. W powieści widać także stosunek kobiet do mężczyzn – muszą oni sprostać licznym wymaganiom, aby zaakceptowała ich rodzina kandydatki na żonę. W świecie tradycji muzułmańskiej miłość nie ma tu nic do rzeczy, jest przeżyciem wewnętrznym, niezwiązanym z małżeństwem.
Pojawiający się w powieści mężczyźni to z zasady bohaterowie pozytywni, szczególnie w porównaniu ze swoimi matkami-satrapkami, nieczułymi strażniczkami niepisanej, ale trwałej i żywej tradycji, na której opiera się hierarchia i role społeczne. Są nomadami, pojawiają się i znikają. Wyjeżdżają na polowania lub w interesach (co w sumie na jedno wychodzi). Przynoszą wieści z szerokiego świata, są po prostu oknem na świat. O ile kobiety pielęgnują domy, o tyle mężczyźni owe domy budują. Dbają też (albo próbują to robić) o kontynuację rodu. Zasiewają ziarno, potem pielęgnowane przez kobiety. W ten sposób dokonuje się idealna symbioza, będąca sednem tradycyjnego pojmowania ról społecznych.
Czy to prawdziwy świat, czy tylko fikcja? Zapewne i jedno, i drugie. Poprzez poetycki język książki dżinny i ifrity próbują zaciągnąć nas do świata „Baśni tysiąca i jednej nocy”, ale złorzeczenia babki Hakimy sprawiają, że wracamy pod prawdziwe palmy w oazie, a baśń przekształca się w rzeczywistość.
Powieść o Fatimie ukazuje inną stronę życia w świecie islamu. Tę, gdzie mężczyzna nie ma praktycznie nic do powiedzenia. On jest po to, aby reprezentować rodzinę na zewnątrz. Wewnątrz jej struktur panuje matriarchat.
W książce pojawia się też motyw odmienności kulturowej. Zetknięcie Fatimy z cywilizacją Zachodu nie ma tu cech zderzenia ani konfrontacji. To po prostu inny styl życia, odmienny sposób spostrzegania świata, inna hierarchia wartości. Tylko tyle i aż tyle. Fatima nie czuje swojej niższości, czemu dziwują się niemal anonimowi ludzie Zachodu, chociaż mieszkając w Egipcie, nie powinni się tym zdumiewać.
To także książka o samotności – nie arabskiej, nie angielskiej, nie polskiej, lecz uniwersalnej. Opowiada bowiem o ludzkiej rozpaczy, o braku akceptacji przez innych, a w wypadku Fatimy chyba też o braku akceptacji samej siebie.
O problemie wewnętrznego rozdarcia między kulturami bardzo często piszą współcześni arabscy intelektualiści. To specyficzne rozdwojenie – między Wschodem a Zachodem, między rozmaitymi tożsamościami, których jest wiele na tym niewielkim, a tak wewnętrznie poszarpanym kawałku świata, który jednoczy chyba tylko religia i związana z nią starodawna tradycja.
W opisanym beduińskim namiocie panuje świat opresji, ale opresji kobiet wobec kobiet. To obraz rzadko malowany w naszym świecie. Feministycznie nastawiona zachodnia współczesność, przeniknięta polityczną poprawnością, każe wszystkie nieszczęścia i „nieszczęścia” kobiety w świecie islamu przypisywać mężczyznom. At-Tahawi pokazuje, że sprawa nie jest taka prosta. Świat ten pozostaje uwikłany we własną tradycję, którą zresztą zasadniczo akceptuje, zwłaszcza że role z czasem się zmieniają. Niejednokrotnie buntownicza nastolatka po ślubie staje się konserwatywną strażniczką tradycji, bo tylko tak, w jej pojęciu, można zachować tożsamość, tylko w ten sposób można pozostać sobą i dysponować wewnętrzną i zewnętrzną siłą, która pozwoli przetrwać.
Materiały promocyjne publikujemy za uprzejmą zgodą wydawnictwa "Smak Słowa":http://www.smakslowa.pl/
« powrót