W każdym z dziesięciu rozdziałów książki Ludwika Włodek skupia się na nieco innym aspekcie życia Iwaszkiewiczów oraz Włodków. I tak pierwsza część oscyluje wokół ukraińskich korzeni Iwaszkiewiczów, druga zaś – dla równowagi – prezentuje rodzinę Lilpopów (czyli familię od strony prababki autorki, Anny Iwaszkiewicz). Trzeci rozdział wypełnia Stawisko (szybko rozmywają się jednak usiłowania autorki, by naszkicować tyleż artystyczną, ile rodzinną atmosferę magicznego Stawiska), następne cztery rozdziały dotyczą kobiet: sióstr Jarosława, jego córek (zwłaszcza Marii, której drugi mąż, Stanisław Włodek, jest dziadkiem dziennikarki) oraz Anny Iwaszkiewiczowej (rozczarowuje próba skonstruowania portretu pisarki – nazbyt schematyczna, zdawkowa, niewytrzymująca naporu źródeł wykorzystanych przez Ludwikę Włodek, między innymi zapisków, notatek, listów).
W swojej opowieści o dziejach Iwaszkiewiczów i Włodków nie unika autorka kolokwializmów, zdawkowych, lakonicznych uwag w tych miejscach, w których przydałby się szerszy komentarz. Biograficzno-faktograficzną narrację Ludwika Włodek nieustannie przerywa na rzecz fragmentów dzienników, pamiętników, listów. O ile na początku bywa to ciekawym kontekstem jej rozważań, o tyle z czasem staje się manieryczne i nużące – brakuje bowiem odautorskiego słowa, porządnie scalającego poszczególne wyimki bogatego archiwum rodzinnego. Inaczej mówiąc, fragmenty listów i notatek dryfują swobodnie w narracji Włodek – są, ale mogłoby ich (albo narracji dziennikarki) nie być. Niezwykle często rozpoczyna autorka opowieść od przedmiotu pozostawionego przez jej przodków, szybko jednak wpada w nurt dygresji, gubiąc opisywaną rzecz. Dziennikarka wplata zapisy zasłyszanych opowieści o „pra”, przekazywanych z pokolenia na pokolenie; próbuje rewidować bajki i mity rodzinne, sięga po – jak je nazywają jej ciotki – „sprośne” i „niecenzuralne” historyjki z życia Iwaszkiewiczówien. Włącza także w obręb historii perspektywę współczesną, pisząc o swoim życiu i własnych zmaganiach, niekoniecznie związanych z tokiem opowieści o pradziadkach, jakkolwiek – z punktu widzenia Włodek – będących potwierdzeniem rodzinnego fatum: mam wrażenie, że nad naszą rodziną ciąży fatum, które kolejnym pokoleniom nie pozwala w pełni zaznać szczęścia rodzinnego. Tak jakbyśmy nie potrafili cieszyć się nim i doceniać go. Myśl ta wydaje mi się szczególnie prawdziwa i dojmująca dziś, gdy rozpada się moja własna rodzina i moje własne małżeństwo.
Gdy tylko zdaje się, że za chwilę autorka pokusi się o polemikę, wprowadzi ożywcze, świeże spojrzenie kolejnego pokolenia Iwaszkiewiczów-Włodków, poruszając tematy trudne, kontrowersyjne (choćby gdy zaczyna pisać o zachowaniu pradziadka wobec komunistycznych władz czy gdy opisuje Szymona Piotrowskiego – „szarą eminencję”, którego podejrzewano o agenturalność, a także o homoseksualny związek z Iwaszkiewiczem), to okazuje się, że dość szybko grzęźnie w poprawności politycznej i wybiera milczenie albo… stosowny ustęp z dziennika Iwaszkiewicza, zamykający wszelką dyskusję. Szkoda.
Struktura Pra wywołuje nieodparte wrażenie, że oto przed nami mozaikowy, nieco chaotyczny zbiorek anegdot, historii i historyjek prawdziwych oraz tych mitycznych, bajkowych. Książka niestety napisana została tak naprawdę przede wszystkim dla samej Włodek – rekonstrukcja historii rodzinnych ma jej pomóc lepiej zrozumieć samą siebie. Zresztą nie ukrywa tego i już na początku przyznaje: Nie mam ambicji napisania kolejnej biografii Iwaszkiewicza ani działa o kulturotwórczej roli Stawiska. Interesowało mnie, jaka była ta rodzina i jak życie w niej wpłynęło na najbliższe mi osoby, ze mną włącznie. A czym jest Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów dla czytelnika? Kolejną „publikacją o…”, bez której spokojnie można się obyć.
Ludwika Włodek, Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów
WL, 2012