Powieść psychologiczna? Chyba tak. NN Jerzego Franczaka to (jakże rzadki we współczesnej literaturze) przykład tekstu, który przekonująco opowiada o emocjach, trudnościach w relacjach międzyludzkich i tym specyficznym napięciu, które pojawia się na styku indywidualności i społecznej konwencji.

NN to historia grupki ludzi, których w środku nocy, na rogu Krupniczej i Wenecji zderza pewien tragiczny w skutkach wypadek – pod kołami przejeżdżającego samochodu ginie bezdomny o nieznanej tożsamości. Ich relacje i rozmaite punkty widzenia zostają skonfrontowane. Opowiadają o tragedii, ale także o sobie, swoim życiu i o tym, jak postrzegają pozostałych uczestników zajścia. Widać tu kolejne bolesne, istotne dla tej prozy napięcie – przepaść między tym, kim jesteśmy, a tym, jak widzą nas inni.

Franczak buduje swoją powieść bez zbędnego ładunku groteski czy fabularnych fajerwerków, ot tak, zwyczajnie. Inna rzecz, że czyta się to wszystko z ogromną przyjemnością i trochę tak, jakby się czytało o sobie. Bo też bohaterowie NN są zaskakująco znajomi. Idę o zakład, że codziennie, chodząc po Krakowie, mijam kilka Mariolek i parę wariantów Artiego, a w tramwaju przysiadam niepokojąco blisko „wujka”, który przygląda mi się badawczo, lustrując kształt mojego nosa w poszukiwaniu śladów etnicznej obcości.

Autor NN robi coś, co wydaje mi się szczególnie cenne. Pisarze – intelektualiści wchodzący w skórę tak zwanego „prostego człowieka”, usiłujący przy pomocy wyrafinowanych technik literackich oddać mentalność przedstawicieli zupełnie innej klasy społecznej (jednego z tych panów spod budki z piwem, sfrustrowanych emerytek spotykanych w tramwajach, chłopaków spod bloku, bywalców klubów disco...) bywają nieznośnie pretensjonalni.
Można łatwo przekroczyć cienką granicę między stylizacją a parodią, i to parodią nieumiejętną, zdradzającą klisze myślowe samego autora. Bywa, że Franczak również posługuje się tą specyficzną ironią, która sprawia, że jego bohater, mówiąc, sam się niejako odkrywa, sam ujawnia kierujące nim stereotypy i całe zmagazynowane w sobie prostactwo. Tak dzieje się choćby z monologiem wujka Franciszka Jerzaka, który prezentuje się oczom skonsternowanego czytelnika jako maniakalny antysemita, zdradzający symptomy manii prześladowczej. Podobnie Arti, handlujący sprzętem dentystycznym, ujawnia między wierszami swój egoizm, skłonność do krętactw i drobnych mataczeń oraz elementarny brak empatii. Co innego Mariolka.

Mariolka to jedna z tych anonimowych autorek „blogasków”, tleniona blondynka, mieszkanka blokowiska, dla której wymarzoną weekendową rozrywkę stanowi nieśmiertelny grill na działce. Wymarzony – można by sądzić – obiekt parodii, istota, na którą krakowski intelektualista musi patrzeć z lekkim pobłażaniem. Jednak Franczakowska Mariolka wydawała mi jakoś uderzająco realna i jakoś (zupełnie zaskakująco) wzruszająca. Piszę o tym, bo wydaje mi się, że to jeden z podstawowych atutów powieści Franczaka – nie ma w niej groteski, są ludzie.

Co jeszcze? Pewnie język. Autor doskonale radzi sobie z jego różnymi rejestrami. Budując każdy z pięciu umieszczonych w książce portretów, posługuje się innym odcieniem współczesnej polszczyzny. Ogromną przyjemność sprawiało mi śledzenie, w jaki sposób – umiejętnie dobierając wyrazy, majsterkując przy składni – Franczak tworzy handlowca-egoistę, ekspedientkę w depresji, młodego „lewaka” czy neurotycznego antropologa. Była to dla mnie przyjemność tym większa, że jednak cenię sobie starą, dobrą. warsztatową sprawność oraz to, że pisarz wie, jak (nawiązując do klasyka) robić rzeczy ze słów.

W języku ujawniają się nie tyle indywidualne cechy bohaterów, co raczej pewne dyskursy, w których są zanurzeni i z których nie mogą się wywikłać. Najpełniej widać to w opowieści Franka Jerzaka, który jest człowiekiem wykształconym, świadomym mechanizmów funkcjonowania w zbiorowości i tego, jak trudno wyjść poza formę, którą dyktuje sytuacja, instytucja czy wykształcenie. Tymczasem jego monolog jest właściwie zapisem zmagania z własną formą. Jerzak namiętnie tropi role, w które wpisuje go społeczeństwo, dostrzega koleiny zachowań, w które wpadamy, by później nie móc poza nie wykroczyć. Kiedy jestem sam, jestem sobą. Kiedy jestem sam, czuję, że jestem. W obecności drugiej osoby zmieniam się nie do poznania: jestem tym, lub owym w zależności od sytuacji – mówi. Z drugiej strony nigdy – nawet w sytuacjach najbardziej intymnych, nawet kiedy idzie o uczucia – nie przestaje być właśnie sobą: krytycznym antropologiem, jednostką, która na każdą własną i cudzą emocję nakłada teoretycznokulturowe modele. Ma to wymiar komiczny i, jak się zdaje, odrobinę autoironiczny. Jest trochę tak, jak w posłowiu do Imienia róży Umberto Eco – wykształcony mężczyzna do wykształconej kobiety nie może powiedzieć po prostu „Kocham cię rozpaczliwie”.

Po lekturze zostajemy z jeszcze jednym (trochę grząskim, delikatnie problematycznym) pytaniem: jak się ma Jerzy Franczak do Franciszka Jerzaka? Bo że nijak się ma, nie damy sobie wmówić. Z drugiej strony mamy świadomość, że książkę tę pisał antropolog (literatury), z pewnością był świadomy pewnych czytelniczych schematów, w które tegoż czytelnika można wtłoczyć. Równie dobrze możemy więc podejrzewać, że bardzo to autora bawi.


Jerzy Franczak, NN
Korporacja Ha!art, 2012


PRZECZYTAJ FRAGMENT POWIEŚCI


Czytaj w E-SPLOCIE o Jerzym Franczaku:
recenzja Kwiatków: Franczak na wakacjach albo „teraz jesteś tatusiem”
fragment i recenzja poprzedniej powieści Franczaka - Da capo
Stoję w dwuszeregu - wywiad Olgi Szmidt z Franczakiem: część pierwsza, część druga
fragment Nieludzkiej komedii