Akcja powieści nie jest zbyt rozbudowana i od początku wiadomo, co się wydarzyło i jak się to skończyło. Haiti, slumsy, jednoizbowy dom, a w nim czteroosobowa rodzina żyjąca w biedzie. Większość pieniędzy przysyłanych im z Ameryki przepija ojciec – Corazon – niedoszły bokser, wciąż rozpamiętujący nieziszczoną karierę na ringu. Silny i nieznoszący sprzeciwu podporządkowuje sobie żonę i dzieci – kilkunastoletnią Marielę i młodszego od niej Colina – siłą swoich pięści. Podczas jednego z wielu „aktów przemocy” rodzeństwo zabija ojca. Uciekają, przez trzy dni korzystają z wolności, a potem chcą zgłosić się na policję. Niestety, zostają schwytani wcześniej. Trzon opowiadania stanowi to, co się dzieje między zabójstwem a ujęciem sprawców: błahe wydarzenia, z pozoru nieistotne spotkania, najprostsze czynności przynoszące radość, bo robione bez przymusu. Cała historia nabiera mocy i siły przekonywania dzięki narratorowi, którym jest Colin – najmłodszy, a zarazem najbardziej niewinny uczestnik wydarzeń. Oddanie głosu ofierze – schorowanemu chłopcu, który nie zna świata poza slumsami i który nie ma najmniejszych szans na zrealizowanie swoich i tak niezbyt wygórowanych marzeń – też nie jest czymś oryginalnym; to najprostszy chwyt na wzruszenie czytelnika, wzbudzenie jego współczucia. Ale w spowiedzi Colina – spowiedzi dziecięcia slumsów – najbardziej intrygujące są pytania, jakie zadaje małoletni narrator i odpowiedzi, jakich sam sobie udziela, często zbyt dojrzałych jak na jego wiek. Autor z niezwykłą prostotą i przenikliwością pokazuje zmagania chłopca, który nagle musiał dorosnąć i zmierzyć się z dwoma niezwykle silnymi doświadczeniami: śmiercią i wyzwoleniem.


Wydawać by się mogło, że zachowanie dzieci po dokonaniu tak strasznego czynu, ich beztroskie zwiedzanie miasta i zafundowanie sobie wycieczki w góry, świadczy o braku wrażliwości. Trouillot pokazuje bardzo skomplikowany i ambiwalentny stan psychiczny dziecka, to, jak ono sobie radzi i nie radzi ze sprzecznymi emocjami, jak stara się być silne i jak się załamuje. Colin, wraz z narastającą świadomością, że zabił własnego ojca, czuje jednocześnie, że oto po raz pierwszy świat stoi przed nimi otworem, że po raz pierwszy decyduje sam o sobie, że jest wolny. Z jednej strony zbrodnia, z drugiej strony nieznany smak wolności, nad którym już kładzie się cień konsekwencji, „tej dziwnej bezosobowej rzeczy, która zwie się prawem”. Colin próbuje zmierzyć się również z własną słabością, uznając, że po tym co zrobił, nie ma już prawa być słabym, a także z własną seksualnością i uczuciem do siostry i w końcu ze świadomością tego, że nie uratował matki, ale wyrządził jej jeszcze większą krzywdę – sprawił, że utraciła swoich mężczyzn, którzy byli jej tak potrzebni.

Chłopiec próbuje odtworzyć ciąg przyczynowo-skutkowy, który doprowadził do tego, co się stało. W jego poszukiwaniu przyczyn nie ma hipokryzji usprawiedliwiania się na siłę, ale szczere próby określenia własnej roli w tym, co się wydarzyło, ustosunkowanie się wobec zbrodni. „Czy mieliśmy rację, że zrobiliśmy to, cośmy zrobili?” Czy jestem winny? Czy jestem z tego dumny? Czy dobrze się stało? Czy to musiało się wydarzyć? Niełatwo odpowiedzieć na takie pytania, zrozumieć, uchwycić zmianę, jaka w nim nastąpiła. Colin kilkakrotnie powtarza, że wcale nie mieli zamiaru zabić. Po prostu Mariela uderzyła ojca w głowę kluczem wygrzebanym z jego skrzynki z narzędziami, a on trzymał go za nogi, by rozwścieczony ojciec nie dosięgnął siostry. Gdyby dzieci nie zobaczyły, jak ich ojciec jest poniewierany przez szefa, nie straciłyby do niego szacunku (bo wtedy Corazon umarł dla nich po raz pierwszy) i być może nie zdobyłyby się na krok przeciw niemu. Gdyby Corazon nie przepił pieniędzy na szkołę dzieci, nie byłoby ich w domu, gdy bił żonę i nie doszłoby do zabójstwa. „To była pułapka, którą od dawna szykowało nam życie” – stwierdza Colin „To nasze pieskie życie zabiło Corazona”. Trouillot oskarża okrutną rzeczywistość slumsów, która generuje zło. Pokazuje również, że tymi, którzy najmniej rozumieją małoletnich morderców, są ci, którzy powinni rozumieć ich najlepiej – ich sąsiedzi, znający sytuację rodzinną. Jednak mieszkańcy slumsów są przyzwyczajeni do przemocy, do tego, że silny krzywdzi słabszego, a zabicie silniejszego i budzącego postrach przez słabszych jest dla nich niedopuszczalnym odwróceniem ustalonego porządku. To mieszkańcy slumsów urządzają obławę na uciekinierów i oddają ich w ręce policji. Przynajmniej nie są obojętni.

Obojętność to kolejny, obowiązkowy niemal motyw historii o przemocy, ale i tę kwestię Trouillot przedstawił bardzo ciekawie – na poziomie symbolicznym. Nie przez przypadek rodzeństwo spotyka „obojętnego pana, który czyta w książkach” i egzaltowanego kaznodzieję, który większą uwagę zwraca na swój megafon niż na parę zabiedzonych dzieci. Te spotkania nie mają większych konsekwencji fabularnych, ale pojawienie się właśnie takich postaci pobocznych zupełnie niezauważalnie i nienachalnie przemyca oskarżenie o obojętność tych, którzy powinni być najbardziej wrażliwi.

Można przypuszczać, że autor – tak jak bohater powieści – próbował „wynaleźć język zdolny powiedzieć wszystko. Który ogarnie przeszłość, teraźniejszość i przyszłość”. Język powieści łączy prostotę mówienia dziecka z poetyckością spostrzeżeń i pewną sentencjonalnością mędrca. Niespójny, pozbawiony chronologii, nawracający do najważniejszych tematów i zdarzeń, podtrzymujący napięcie tok narracji wciąga i angażuje emocjonalnie. Nie znaczy to, że Dzieci bohaterów czyta się szybko: często jakaś myśl, zdanie zmuszają do podniesienia wzroku znad książki i zamyślenia się nad nimi. Bo pada w tej powieści wiele pięknych i mądrych zdań, jak choćby to: „Nie mamy dość pieniędzy, by kochać z przymusu”.


Dzieci Bohaterów

Lyonel Trouillot
Wydawnictwo Karakter
Kraków 2009