Młodzieniec jest zmuszony spędzić kolejne 200 lat pod ziemią, przetrzymywany w szczelnie zamkniętej trumnie. Powraca przypadkiem w 1972 roku i dąży do odbudowania dawnej świetności rodu. To wszystko to dopiero początek perypetii bohaterów, bo jak przystało na film oparty na operze mydlanej, Mroczne cienie są dziełem wielowątkowym. Największym sukcesem w całym przedsięwzięciu okazało się zgromadzenie przez Burtona gwiazdorskiej obsady, która bawi się swoimi rolami, podtrzymując nieustannie ironiczną atmosferę. Michelle Pfeiffer, Helena Bonham Carter i Johnny Lee Miller wydobywają ze swoich postaci maksimum komizmu, na jaki pozwala im reżyser, zbyt skupiony na swej wtórnej wizji, by w pełni wykorzystać ich potencjał.
Mroczne cienie są jak Zmierzch po ecstasy.
Jest w Mrocznych cieniach kilka dobrych momentów, jasnych odwołań do filmów takich jak Egzorcysta czy Dracula. Niestety bardzo niewiele tu wizualnych zachwytów, urzeczywistnionych fantazji i zaskakujących efektów specjalnych. Najbardziej zapada w pamięć scena, w której twarz i serce wiedźmy kruszą się i rozsypują niczym najdelikatniejsza porcelana. To jednak trochę za mało jak na prawie dwugodzinny film za 150 mln dolarów. Zdjęcia Bruno Delbonnela (Harry Potter i Książę Półkrwi, Amelia) nie zachwycają, choć można dostrzec, jak usilnie stara się on nawiązać do tradycji gotyckich horrorów. Właściwie tylko kostiumy Colleen Atwood sprawiają wrażenie koncepcyjnie dopracowanych i w pełni przemyślanych. Reszta to działania intuicyjne Burtona, który najwyraźniej zrobił już zbyt wiele takich samych filmów i trudno jest mu zacząć myśleć poza sprawdzoną koncepcją.
Tim Burton od dłuższego czasu zachowuje się jak polscy reżyserzy komercyjni: wałkuje te same pomysły, tę samą estetykę i ekstensywnie eksploatuje tych samych aktorów. Być może tak jak rodzimi twórcy myśli, że ludzie pójdą na wszystko, co zostanie ładnie wypromowane, a z plakatu bić będą po oczach znane nazwiska. Owszem, Mroczne cienie nie są filmem całkowicie nieudanym, bo pozwolą zaśmiać się kilkukrotnie i nie zanudzą widza na śmierć. Jednocześnie są jednak dziełem odtwórczym i niewzbudzającym większych emocji, w którym te same chwyty odgrzewane są tak wiele razy, że stają się niejadalne. Może następnym razem Burtonowi uda się wrócić do formy i pozwolić nam znowu uwierzyć w siłę jego wyobraźni.
Mroczne cienie (Dark Shadows)
reżyseria: Tim Burton
scenariusz: Seth Grahame-Smith
zdjęcia: Bruno Delbonnel
muzyka: Danny Elfman
obsada: Johnny Depp, Chloë Grace Moretz, Helena Bonham Carter, Eva Green, Michelle Pfeiffer, Thomas McDonell
kraj: USA
rok: 2012
czas trwania: 113 min
premiera: 11 maja 2012 r. (USA), 18 maja 2012 r. (Polska)
Warner
Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.