Mroczne cienie są remakiem serialu telewizyjnego pod tym samym tytułem, emitowanego w latach 1966–1971. Próba Burtona nie jest pierwszym podejściem filmowców do zmierzenia się z kultową już operą mydlaną, będącą swego czasu powiewem świeżości w amerykańskiej telewizji. Trzy filmy i jeden miniserial nie zdołały jednak powtórzyć sukcesu pierwowzoru i szybko odeszły w zapomnienie. Wersja reżysera Gnijącej panny młodej zaczyna się w 1752 roku w Liverpoolu, z którego rodzina Collinsów wyrusza do Nowego Świata, by tam mnożyć swój majątek. Szybko stają się niewyobrażalnie bogaci i przez kolejne 15 lat budują rodzinną rezydencję Collinswood, w osadzie nazwanej na ich cześć Collinsport. Tu jednak sielanka się kończy, ponieważ najmłodszy syn potentatów, Barnabas (Johnny Depp), łamie serce służącej Angelique (Eva Green), która okazuje się okrutną wiedźmą mordującą wszystkich dookoła. Ona to zamienia byłego kochanka w wampira.

Młodzieniec jest zmuszony spędzić kolejne 200 lat pod ziemią, przetrzymywany w szczelnie zamkniętej trumnie. Powraca przypadkiem w 1972 roku i dąży do odbudowania dawnej świetności rodu. To wszystko to dopiero początek perypetii bohaterów, bo jak przystało na film oparty na operze mydlanej, Mroczne cienie są dziełem wielowątkowym. Największym sukcesem w całym przedsięwzięciu okazało się zgromadzenie przez Burtona gwiazdorskiej obsady, która bawi się swoimi rolami, podtrzymując nieustannie ironiczną atmosferę. Michelle Pfeiffer, Helena Bonham Carter i Johnny Lee Miller wydobywają ze swoich postaci maksimum komizmu, na jaki pozwala im reżyser, zbyt skupiony na swej wtórnej wizji, by w pełni wykorzystać ich potencjał.

Mroczne cienie są jak Zmierzch po ecstasy.
W równie idiotyczny sposób łączą wątki wampiryczne z wilkołakami, dodając wiedźmy, ponure zamczyska i duchy przodków snujące się po korytarzach. Oba filmy podobnie rozwijają wątek miłosny pomiędzy krwiopijcą i bladym dziewczęciem-wyrzutkiem. Tim Burton ma jednak sporo dystansu do tworzonego filmu i podkreśla, że nie chce uderzać w melodramatyczne tony zbyt mocno. Barnabas Collins jest tą samą postacią, którą Depp gra od kilku już lat, nie tylko w filmach reżysera Dużej ryby. Nadal bywa zabawny, ale odczuwalne jest już zmęczenie materiału, które niechybnie prowadzić będzie publiczność do spojrzenia na idola z większą rezerwą. Podobne wrażenie można odnieść w stosunku do Bonham Carter, która w filmach Burtona marnuje swój talent aktorski. Zadziwiająco dobrze wypada natomiast Michelle Pfeiffer, odświeżająca rolą Elizabeth Collins swoje emploi.

Jest w Mrocznych cieniach kilka dobrych momentów, jasnych odwołań do filmów takich jak Egzorcysta czy Dracula. Niestety bardzo niewiele tu wizualnych zachwytów, urzeczywistnionych fantazji i zaskakujących efektów specjalnych. Najbardziej zapada w pamięć scena, w której twarz i serce wiedźmy kruszą się i rozsypują niczym najdelikatniejsza porcelana. To jednak trochę za mało jak na prawie dwugodzinny film za 150 mln dolarów. Zdjęcia Bruno Delbonnela (Harry Potter i Książę Półkrwi, Amelia) nie zachwycają, choć można dostrzec, jak usilnie stara się on nawiązać do tradycji gotyckich horrorów. Właściwie tylko kostiumy Colleen Atwood sprawiają wrażenie koncepcyjnie dopracowanych i w pełni przemyślanych. Reszta to działania intuicyjne Burtona, który najwyraźniej zrobił już zbyt wiele takich samych filmów i trudno jest mu zacząć myśleć poza sprawdzoną koncepcją.

Tim Burton od dłuższego czasu zachowuje się jak polscy reżyserzy komercyjni: wałkuje te same pomysły, tę samą estetykę i ekstensywnie eksploatuje tych samych aktorów. Być może tak jak rodzimi twórcy myśli, że ludzie pójdą na wszystko, co zostanie ładnie wypromowane, a z plakatu bić będą po oczach znane nazwiska. Owszem, Mroczne cienie nie są filmem całkowicie nieudanym, bo pozwolą zaśmiać się kilkukrotnie i nie zanudzą widza na śmierć. Jednocześnie są jednak dziełem odtwórczym i niewzbudzającym większych emocji, w którym te same chwyty odgrzewane są tak wiele razy, że stają się niejadalne. Może następnym razem Burtonowi uda się wrócić do formy i pozwolić nam znowu uwierzyć w siłę jego wyobraźni.




Mroczne cienie (Dark Shadows)
reżyseria: Tim Burton
scenariusz: Seth Grahame-Smith
zdjęcia: Bruno Delbonnel
muzyka: Danny Elfman
obsada: Johnny Depp, Chloë Grace Moretz, Helena Bonham Carter, Eva Green, Michelle Pfeiffer, Thomas McDonell
kraj: USA
rok: 2012
czas trwania: 113 min
premiera: 11 maja 2012 r. (USA), 18 maja 2012 r. (Polska)
Warner



Maciej Badura - rocznik '85. Kulturoznawca, amerykanista, Ph. D. wannabe. Interesuje się amerykańskim kinem niezależnym, filmem kanadyjskim, queerem i transgresją wszelkiego rodzaju. Kiedyś napisze monografię o Harmonym Korine. Nade wszystkich ceni sobie Todda Solondza. Nałogowo ogląda seriale. Platonicznie zakochany w Sashy Grey, Williamie Faulknerze i telewizyjnych programach o sprzątaniu.