W historii, choćby najbardziej fantastycznej, wszystko powinno być podane tak, jakby było prawdziwe. W historyjce z kolei wszystko może być z palca wyssane. Pytanie tylko, kto te histeryjki wymyśla – i nie chodzi mi tu o autorkę czy narratora, który dość nonszalancko prezentuje May jako postać literacką. Chodzi o to, że wszystkie opowiadania mówią o zmyśleniach, iluzjach, złudzeniach, które, no właśnie, są wymyślane przez May czy też same tworzą się w głowie bohaterki, poza jej świadomością, a ona mimowolnie projektuje je na rzeczywistość? To, co przytrafia się May, zakrawa o paranoję, schizofrenię, neurozę, w dodatku co jakiś czas pojawiają się wspomnienia o matce, mimowolnie sugerujące źródło problemów bohaterki. Ale skąd bierze się ta absurdalna interpretacja rzeczywistości, urojone współlokatorki, dziwne zachowania, zamykanie się przed światem? W przypadku May najczęściej jest to pragnienie drugiej osoby – tak silne, że powołujące tę drugą do istnienia, oraz pragnienie czułości i zrozumienia, których mężczyźni nie potrafią jej dać.

Trzy odsłony cyklu wprowadzają trzy różne narracje i trzy punkty widzenia – z zewnątrz, z perspektywy postaci w jakiś sposób z May związanych i od strony jej samej. Najciekawsza jest według mnie część pierwsza, w której o May opowiada niesprecyzowany narrator, zdystansowany do opisywanej postaci, traktujący ją z pewnym pobłażaniem, spoufalający się z czytelnikiem, by wspólne „my” – opowiadacza i czytającego – przeciwstawić obserwowanej bohaterce. May z pierwszej części, widziana nie tyle z boku, co z góry, to May groteskowa, czasem śmieszna, czasem żałosna, nieco ograniczona, która nie ma pretensji do swojego mężczyzny o ślady szminki na koszuli, bo „ileż to razy ona miała ślady szminki na bluzce, a on był taki wspaniałomyślny, że nie robił jej o to żadnej awantury”.
A ironiczny narrator, choć jak twierdzi, zarazem empatyczny, tak oto komentuje zachowania May: „nie ma się co dłużej nad May rozczulać, zostawmy ją, póki nie dojdzie do siebie. To może jej zająć całą wieczność, ale pozostaje nam wierzyć, że May jest bystra i [...] znajdzie jakąś drogę na skróty”. Ten interesujący zabieg włączenia czytelnika we wspólnotę narratorską zyskuje dodatkowo w zderzeniu z kolejnymi częściami, w których głos zabierają bohaterowie. Znika sarkastyczny ton, histeryjki z innych punktów widzenia pokazują, że nie tylko May ma swoje dziwactwa i żyje we własnym świecie. Ona sama także może być czyjąś obsesją a z tej drugiej strony wszystko może wyglądać inaczej.

Tytuł zawiera jeszcze jedną, dość zwodniczą sugestię – „o May”, czyli o jednej postaci. May pojawia się w każdym opowiadaniu i od początku lektury czytelnik ma wrażenie, że wszystkie opowiadania łączy jedna bohaterka. Jednak im dalej czyta, tym bardziej jest skonsternowany – imię się zgadza, sposób prezentacji też, ale sytuacja, w której postawiona zostaje bohaterka, nie jest kontynuacją sytuacji z poprzedniego opowiadania, a nawet zupełnie ją wyklucza. I sama May jest coraz to inna, raz spłoszona i bojąca się wyjść do ludzi, innym razem spraszająca do siebie koleżanki; raz z jednym mężczyzną, potem bez, i znów z innym (a może tym samym?), to znów z kobietą; raz w szpitalu jako pacjentka, a raz jako ta, która w szpitalu opiekuje się innymi. Poszczególne wątki pokrywają się ze sobą, ale nijak nie tworzą wspólnej narracji, jednej historii, spójnego wizerunku May, pozostawiając czytelnika w niepewności, czy May jest jedna, czy jest ich wiele?

Zadeklarowane przez autorkę w we wstępie do wcześniejszej książki prozatorskiej – _Akrobatek_ – przebieranki, „uczenie się przez wejście w cudzą skórę” znajdują w _Histeryjkach..._ swoją kontynuację, ale przybierają zupełnie inną formę, właśnie dzięki przeniesieniu przymierzania, przybierania ról z poziomu autorki na poziom bohaterki. Co więcej, _Histeryjki..._ w doborze tematów są znacznie mniej „publicystyczne” niż _Akrobatki_ – autorka nie porusza tu problemu nietolerancji, przemocy w rodzinie, samobójstwa, niebezpieczeństw, jakie rodzi Internet, nie ma więc wchodzenia w role dzieci czy nastolatek. Nie ma też opowiadań tak odrealnionych, jak _Różowy pantofel_ (o duchu męża potrąconego przez samochód) czy _Szafa_ (o szafie, w której znikało wszystko, co się do niej włożyło), choć i w _Histreryjkach..._ nie brak surrealistycznego absurdu sytuacyjnego czy językowego. Cykl opowiadań o May jest równiejszy, bardziej spójny, lepiej skonstruowany. Krąg poruszanych zagadnień ogranicza się do relacji międzyludzkich, do sposobów radzenia i nieradzenia sobie ze sobą, odnajdywania i nieodnajdywania się w świecie, zamykania się w się w sobie i wychodzenia do ludzi, a wszystko to podszyte jakimś nostalgicznym wariactwem.

Na uwagę zasługuje również sposób, w jaki Mostowik kończy poszczególne opowiadania – niektóre zakończenia, czasem dość zaskakujące, zamykając jedną sytuację otwierają następną, a czytelnik pozostaje z niedosytem, z niezaspokojoną ciekawością, co dalej. Kolejne opowiadanie, zamiast wyjaśnienia, przynosi zupełnie inną historyjkę, nową wariację o urojeniach, relacjach, dziwactwach, marzeniach. Ostatnie zdanie książki brzmi „Nie można przecież zdać się na los”. Co dalej?


_Histeryjki o May. Cykl opowiadań 2005 2007_
Monika Mostowik
Prószyński i S-ka
Warszawa 2008

Zapraszamy na "stronę autorską":http://milena.akcja.pl/ Moniki Mostowik.









« powrót